Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

JA TU TYLKO CZYTAM. Tożsamość Piontka (efekt szmaterloka)

Szczepan Twardoch pozwala odpocząć od swoich ponurych, opasłych powieści, zapraszając zainteresowanych do postmodernistycznego lunaparku. Albo raczej do oglądania, jak na swoim placu zabaw, swoimi starymi zabawkami - motywami, postaciami i sztuczkami narracyjnymi - bawi się sam autor. Pisząc - bawi. Bawiąc - męczy. Zwłaszcza bohaterów. Był Król, teraz to, proszę państwa, trzygłowy Król Ghidora.

Rysunkowy, utrzymany w pastelowych barwach baner przedstawiający siedzącego na ławce i czytającego książkę ptaka. Ptak ma ciało małego chłopca, ubrany jest w kardigan i krótkie spodenki. - grafika artykułu
rys. Marta Buczkowska

Dlaczego trzygłowy? Otóż Powiedzmy, że Piontek to trzy w jakiś sposób powiązane ze sobą historie, trzy szyje wyrastające z potężnego korpusu mocnego śląskiego chopa. Łączy je przede wszystkim główny bohater, a raczej bohaterowie - Erwin Piontek. Żyją sobie oni w wieloświecie, Twardochowym uniwersum, "Twardowersum". W świecie pierwszym, najbliższym nam, bo prawie współczesnym, Piontek to siedemdziesięcioletni emerytowany górnik, który postanawia sobie i światu coś udowodnić, dokonując czynu epickiego. Ten krewny powieściowego alter ego Twardocha "dobry chop", który "gorzoły niy żere, czasym jedno piwo wypije, roboty się patrzi, przi chałupie wszystko zrobi" niespodziewanie za wszystkie oszczędności kupuje jednomasztowiec klasy Venus. Kupuje też prowiantu na rok, zakłada żółty sztormiak i czerwoną czapkę. Ku przerażeniu rodziny, z determinacją godną Aleksandra Doby, postanawia opłynąć świat, tyle że nie opuszczając Zalewu Rybnickiego. Rodzi się pytanie dramatyczne - czy Erwin jest w stanie, nie schodząc na ląd, tyle razy opłynąć Zalew Rybnicki, żeby z rachunku pokonanych mil wyszło, że powtórzył wyczyn Henryka Jaskuły? A odpowiedź jest taka, że nie czytelnik i jego satysfakcja poznawcza są tu najważniejsze. Nawet nie ten "stary człowiek i zalew" na Iskrze czy sum z kotwicą w zębach.

Smocza głowa druga to opowieść o Erwinie Piontku rzuconym do Deutsch-Südwestafrika w roku 1905 i rzuconym na kolana przed Hendrikiem Witbooiem, legendarnym przywódcą ludu Nama. Stary wojak prowadzi wojnę z Cesarstwem, które, chcąc nie chcąc, reprezentuje Ślązak. Z opowieści jego i narratora poznajemy historię XIX-wiecznego niemieckiego kolonializmu, naznaczonego m.in. ludobójstwem Herero i Namaqua. Erwin, który uchodzi z życiem po rozgromieniu jego oddziału przez rebeliantów, zostaje w końcu zamieszany w plany krwawej zemsty uciśnionych. Nie zdradzając szczegółów - wiele lat później udaje się do Hamburga (gdzie spotyka znanego z Pokory Aloisa Pokorę), aby wypełnić swoją misję. Czy na drodze stanie mu Szczepan Twardoch?

Trzecia głowa Króla Ghidory, a może i Erwina Piontka, to opowieść, której akcja rozgrywa się w roku 2031 w dystopijnym Ludowym Państwie Polskim. Polska nasza to teraz marionetka Rosji, która, jak widać, nie zatrzymała się na Ukrainie. Tym razem Erwin Piontek to z grubsza pięćdziesięciolatek, który z biografii Twardocha podebrał sobie m.in. socjologię i motoryzacyjne doświadczenia. Pewnego dnia Erwin ten zostaje porwany przez smutnych panów i zmuszony do złożenia ofiary na ołtarzu historii. Zostaje sobowtórem-dublerem głowy LPP, profesora Zygmunta Wilka. Wkrótce Piontek (upraszczając, żeby znowu nie zdradzać) robi oszałamiającą karierę u boku dyktatora, lecz przez cały czas ściera się... z Twardochem. W Powiedzmy, że Piontek, są Śląsk i śląskość, są języki Ślązaków, Kaszubów i aniołów, jest brutalna, fascynująca historia, są Heidegger, satyra i science-fiction (ta wizja Polski ma dwóch patronów - Jakuba Żulczyka z Czarnego słońca i Ziemowita Szczerka z Siwego dymu). Najistotniejsza pozostaje jednak gra autora z tekstem i jego odbiorcami. Najprościej ujmując - pisarz pragnie, żebyśmy uznali, że jego literatura osiągnęła pewnego rodzaju postmodernistyczną samoświadomość.

Dwie pierwsze opowieści o Piontku to destylaty pisarstwa Twardocha. Twórca/narrator w bardzo typowy dla siebie sposób kłóci się z tekstem, ten nieustannie stawia mu opór. Narrator nagminnie poprawia się, dopowiada, prostuje, zwraca uwagę na fragmenty, które kwestionują prawdopodobieństwo opisywanych wydarzeń i wiarygodność narracji (choćby: "Obok niego stała Lidzia. [...] Nie. tak naprawdę Lidzi tam już nie było. Lidzia już wtedy nie żyła."), czy popisuje się narratorską omniscencją, która za nic ma ludzkie pojmowanie czasu. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze tryb przypuszczający ("powiedzmy, że..."), sygnalizujący, że oto wkraczamy w krainę bajania, przypuszczeń, co by było gdyby. Taki efekt motyla, tyle że tu raczej pasowałoby efekt szmaterloka. Odnośnie do nieustannie powracającego, anaforycznego wręcz wtrętu "powiedzmy, że..." - sformułowanie to straszliwie zatruło język recenzji omawianej pozycji. Recenzenci, to już naprawdę przestało być zabawne!

W świecie drugim, niemiecko-afrykańskim, ironia (post)romantyczna zaczyna klarować się jako dominująca postawa narratora wobec literackiej rzeczywistości. Granice między światami (powieściowymi, a także powieściowymi i Twardochowym/czytelniczym) ostatecznie zacierają się w opowieści/rzeczywistości trzeciej. Tu już pełna postmoderna. Głos zabiera sam Erwin Piontek który, przypominam, jest po części Twardochem. Żeby jednak nie było zbyt łatwo - w tekście pojawia się drugi narrator, którego mamy prawo utożsamiać z Twardochem, choć pewnie Twardoch powiedziałby, że to bardziej skomplikowane, niż się wydaje. I tak zaczynają się przepychanki między Erwinem a przemawiającym kursywą porte parole pilchowickiego barda, które nieraz wkraczają na poziomy metaliterackie, przysłaniając nieco pretekstową fabułę.

Uprzedzam - z tej książki nie dowiemy się, że Twardoch uprawia kick-boxing i podnosi ciężary. Dowiemy się oczywiście, że jest żeglarzem, ale też, że potrafi śmiać się z siebie. Jeśli nie będziemy tu doszukiwać się kolejnej warstwy ironii czy antyhejterskiego przekazu, będziemy mogli wraz z quasi-Twardochem śmiać się z Twardocha prawdziwego i pewnych wyróżników jego warsztatu pisarskiego - selektywnej drobiazgowości (choć akurat konkretność stylu, np. w opisie broni, to moim zdaniem olbrzymi atut), skłonności do edgy żartów (choćby takich, że krasnal ogrodowy miał "uśmiech pedofila zatrudnionego w domu dziecka"), niezdrowej ekscytacji przemocą czy nieznośnej dygresyjności narratora. Co ciekawe, w tych utarczkach znajdziemy też autoironiczne komentarze dotyczące Twardochowych wyjazdów do Ukrainy (pisarz m.in. przeprowadzał zbiórki na drony i zawoził sprzęt taktyczny żołnierzom), które co prawda w żaden sposób nie kwestionują słuszności działań autora, jednak nakłuwają balonik wypełniony etosem korespondenta wojennego rodem z hiszpańskiej wojny domowej.

Jeśli ktoś zatem sięga po Powiedzmy, że Piontek dla zwartych, dopracowanych opowieści, z których od lata słynie Twardoch - może się rozczarować. Niemniej pisarz jak zwykle przeprowadza bardzo wnikliwy research, i potrafi zafascynować historią - w tym przypadku mowa o kolonialnych losach dzisiejszej Namibii. Gdyby natomiast czytelnik chciał nieco pogawędzić z Twardochem, bo polubił jego Jak nie zostałem poetą czy Księstwo groteski - doskonale się składa. Cieszy mnie to, Twardoch próbuje czegoś nowego (a więc przeprowadza w swoim prywatnym laboratorium doskonale znane literaturze eksperymenty) i nabrał do siebie dystansu. Jednak bezsprzecznie lepsza od podsumowań, bo przecież tą całą ironią autor w jakiś sposób autor rozlicza się ze swoim pisarstwem, byłaby kolejna pełnokrwista powieść. Twardoch to przecież jeden z najsprawniejszych przedstawicieli wiecznie młodej polskiej prozy. Liczę więc na to, że Powiedzmy, że Piontek to aperitif przed daniem głównym. Oby nie digestif.

Jacek Adamiec

  • Szczepan Twardoch, Powiedzmy, że Piontek
  • Wydawnictwo Literackie

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024