Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

ETHNO PORT. Niewidzialni i uwielbiani

Niezwykle intrygująco ułożył się program drugiego dnia tegorocznego Ethno Portu. Jego program wypełnili, przeplatając swe koncerty, wykonawcy z krajów arabskich i słowiańskich.

, - grafika artykułu
Drewo, fot. Grzegorz Dembiński

W sobotę mieliśmy na festiwalu fascynujący i różnorodny obraz odmiennych estetyk, duchowości, rozmaitej intensywności w nawiązaniu do źródeł. Mieliśmy wreszcie zarówno artystów, o których bez wątpliwości mówi się jako o legendach, ale też takich, którzy - bez żadnego uszczerbku dla ich interesującej twórczości - pozostają na marginesie wielkiego zainteresowania mediów i rynku muzycznego.

Jako pierwsza na scenie pojawiła się formacja prowadzona przez charyzmatyczną wokalistkę Rashidę Sayed. To właśnie przykład artystów funkcjonujących z dala od zainteresowania mediów, nawet tych zajmujących się muzyką świata, z dala od blichtru szołbiznesu. Nie znaczy to jednak, że mieliśmy do czynienia z twórcami, którym brakuje talentu. Nic bardziej mylnego. Projekt Rashidy i towarzyszących jej instrumentalistów to rzecz świetna w sensie muzycznym, ale też formalnym. To przemyślana koncertowa forma, która prowadzi nas ku pierwotnej, niestylizowanej wersji kultury. Artyści należą do - jak to określono w materiałach festiwalowych - "niewidzialnej społeczności Domari". To egipska społeczność Domów - mniejszość zamieszkująca dorzecze Nilu, która między VI a XI wiekiem opuściła okolice Radżastanu i Pendżabu. Nie tylko ta okoliczność powoduje, że porównywani są do europejskich Romów. Dla nas odkryli ich wydawcy z firmy JuJu Sounds poszukujący nieodkrytych skarbów z dala od komercyjnych rynków.

Na scenie pojawiła się sześcioosobowa formacja ze skromnym instrumentarium, w którym są m.in. bębny ramowe, darbouka, arghul (klarnet trzcinowy używany od czasów starożytnych), smyczkowy rebab, a do tego zachwycający śpiew Rashidy Sayed i Emeda Shahina. Całość hipnotyczna i pasjonująca niczym wprowadzenie w tajemniczy rytuał. To było naprawdę niezwykłe doświadczenie. Nieoficjalnie wiadomo, że Rashida Sayed pojawiła się na tegorocznym festiwalu jako ktoś  w ramach - powiedzmy - nagłego zastępstwa. No, jeżeli tego typu artystów udaje się zaprosić "w ostatniej chwili", to znaczy, że Ethno Port ma albo bardzo dużo szczęścia, albo świetnie rozpoznany rynek i dobrych przyjaciół, którzy podpowiadają tak oryginalne programowe wybory.

Na tym samym zamkowym dziedzińcu, co artyści z Egiptu, pojawili się członkowie słynnej ukraińskiej grupy Drewo, których można określić mianem legend. To formacja wielce znacząca nie tylko dla historii ukraińskiej sceny muzycznej, ale i dla polskiej muzyki folkowej, zainspirowała sporo grup. Drewo istnieje od końca lat 70., tworzone przez grono muzykologów i pasjonatów tradycyjnej kultury. Była pierwszą grupą prezentującą dawne ludowe pieśni ze środkowej i wschodniej Ukrainy w archaicznej, oryginalnej formie. Również ten repertuar, jak zawsze w wersji (niemal wyłącznie) a capella zaprezentowali artyści w Poznaniu. "Niemal wyłącznie", bo zabrzmiały też wspaniałe partie Serhija Ochrimczuka na skrzypcach solo.

Dziś grupa jest zdziesiątkowana, z powodów wojennych i innych. W najlepszych latach, kiedy artyści nagrywali dwie wspaniałe płyty wydane w Polsce na przełomie wieków, grupa liczyła dziesięć osób. Tym razem zaprezentowała się w składzie pięcioosobowym. W niczym nie umniejsza to jednak ani jakości prezentowanego przez nich repertuaru, ani siły brzmienia - zarówno tej symbolicznej, jak artystycznej. Oto bowiem w obliczu dziejącej się na ich ojczystej ziemi barbarzyńskiej wojny staje przed nami pięcioro niemłodych już przecież artystów i przedstawia pieśni będące fundamentem ich wspólnotowego myślenia o sobie, o zbiorowej tożsamości, o tradycji. Rzecz świetna  i bardzo przejmująca, budząca też ogromne owacje publiczności. 

Koncert Anouara Brahema był najbardziej przeze mnie oczekiwanym podczas tegorocznego Ethno Portu, zresztą chyba także przez setki innych słuchaczy, którzy w szybkim tempie wykupili wszystkie bilety na to wydarzenie. Nie miałem wątpliwości, że jeśli nie będą przeszkadzać jakieś obiektywne okoliczności, powinny dziać się rzeczy wielkie. I działy się. Tyle, że wielkie w tym przypadku nie oznacza huku wielu decybeli, raczej wiele subtelności, półcieni, finezyjnych współbrzmień, umiejętne granie nastrojem i ciszą. Oczywiście, obiektywnie rzecz biorąc Brahem ma w swej bogatej dyskografii i biografii współpracę z wieloma muzykami o głośniejszych nazwiskach niż ci, z którymi przyjechał do Poznania. Ale ten kwartet brzmiał rewelacyjnie. Niebagatelne znaczenie miała tu niewątpliwa chemia miedzy artystami, ich intuicyjne niemal porozumienie. Wystarczało by lider wzrokiem dał  znać który z partnerów powinien w danym momencie przejąć inicjatywę. To ten sam skład, z którym Brahem nagrał kilkanaście lat temu świetną płytę The Astounding Eyes of Rita. Skoro po wielu innych przygodach powraca do tych muzyków, to najlepszy dowód, że czuje z nimi szczególne porozumienie. Skład to międzynarodowy: wszędobylski  a zarazem dystyngowany niemiecki klarnecista (ach, ten klarnet basowy) Klaus Gesing, niezwykle subtelnie brzmiący, mimo elektrycznego instrumentu, szwedzki basista Bjorn Meyer i oplatający całość kołyszącymi rytmami libański muzyk Khaled Yassine, grający  na bendirze (północnoafrykańskim bębnie ramowym) i darbuce (bębnie kielichowym). Najważniejsza była jednak oczywiście lutnia oud Brahema i jej cudowne brzmienie. To, co zaprezentowali, to najwyższa forma autorskiej kreacji, która wywodzi się ze źródeł, z muzyki tradycyjnej, a jednak przybiera bardzo własny, wyrafinowany wymiar. To był na pewno koncert z kategorii tych, które przechodzą do historii festiwalu jako zdarzenia wybitne.

Trudno o lepszy przykład przewrotności, a  może - delikatniej mówiąc - rozmaitości i bogactwa folkowych propozycji czy tych z kategorii world music, niż zestawienie koncertów kończących drugi dzień tegorocznego festiwalu. Po finezyjnym, uduchowionym, wyrafinowanym graniu kwartetu Anouara Brahema znaleźliśmy się raptem na tanecznym parkiecie, gdzie dominowały, w orkiestrowym wykonaniu, tradycyjne foxtroty, poleczki, walce, tanga, oberki czy podróżniaki. Na dziedzińcu zamkowym zaprezentowała się bowiem Warszawsko-Lubelska Orkiestra Dęta. Kilkunastoosobowa grupa zawładnęła tym miejscem skłaniając sporą część uczestników festiwalu do tańca i beztroskiej zabawy, choć byli i tacy słuchacze, którzy - chyba zaskoczeni zmianą nastroju jaka ich spotkała - opuszczali dość rychło zamkowe okolice. Artyści proponowali melodie pochodzące z Roztocza z repertuaru tamtejszych dawnych orkiestr. Jak powiedział jeden z artystów ze sceny: - Ta muzyka bardzo zyskuje, gdy człowiek przy niej kręci się w kółko. Dodajmy, że słuchaliśmy dobrze brzmiących utworów, skład grupy tworzą artyści doświadczeni w bojach. Ale też być może nie samo brzmienie było najważniejsze, a ludyczny charakter całości.

Drugi dzień tegorocznego Ethno Portu był więc znów dowodem niezwykłej różnorodności artystycznych projektów: w sensie inspiracji, głębi odwołań, poziomu autorskiego zaangażowania w muzyczną treść. I być może ten dzień szczególnie wyraźnie pokazał, że są wśród  słuchaczy festiwalu zarówno tacy, którzy z zapałem słuchają artystów o diametralnie odmiennych pomysłach na muzykę, jak i tacy, którzy decydują się na posłuchanie tylko wybranych wykonawców. Pewnie to dobrze, że odbiorcy o bardzo różnych upodobaniach wiedzą, że na Ethno Porcie zawsze znajdą coś dla siebie.

Tomasz Janas

  • Ethno Port Poznań 2022
  • CK Zamek
  • 11.06

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2022