Kultura w Poznaniu

Książki

opublikowano:

JA TU TYLKO CZYTAM. Opera i szaleństwo

To fakt, że opera jest jak ser pleśniowy i oliwki - trzeba do nich dorosnąć, wyrobić sobie ucho lub podniebienie, by docenić to, co jeszcze do niedawna bezlitośnie wykrzywiało nam twarze. I ja się z tym stwierdzeniem zgadzam. Choć akurat opera, jako samo zjawisko, może być fascynująca nawet dla tych, którzy nie przepadają za jej brzmieniem.

. - grafika artykułu
rys. Marta Buczkowska

Oto przykład sytuacji, jaka wydarzała się często w operach XVII i XVIII wieku. Na scenę wjeżdża na koniu/w powozie/w innej imponującej machinie śpiewak, na którego zgromadzony tłum reaguje zachwyconymi okrzykami iowacjami na stojąco. Tym, którzy widzieli wejście Michaela Jacksona podczas Super Bowl w 1993 roku, samo wejście, łatwo to sobie wyobrazić. Tyle że ten operowy śpiewak występował ponad 300 lat temu, ale również poruszał tłumy jeszcze zanim zaczął śpiewać, a gdy już zaczął... Kronikarze pisali o seriach omdleń, a nawet ataków serca wśród widowni! Taką hiperbolę emocjonalną wywoływali wybitni śpiewacy-kastraci, obdarzeni głosami, które trudno nam sobie teraz nawet wyobrazić, bo nie zostały, w swoim najlepszym wydaniu, udokumentowane na żadnym nośniku. Ale same emocje wyobrazić sobie łatwiej i to dobrze, bo na emocjach będziemy bazować.

Oto druga sytuacja, tym razem sprzed czterech lat. Metropolitan Opera, rok 2017. Na scenę wychodzi utalentowany meksykański tenor Javier Camarena i rozpoczyna swój występ. Mocnym głosem śpiewa arię Credasi, misera, gdy wtem, przerywa mu oburzony jazgot z widowni. Będąc świadkiem takiego zdarzenia można się zdziwić, bo przecież głos piękny, występ ekspresyjny... Jazgot przybiera jednak na sile. Okazuje się, że śpiewak, być może z powodu gorszej kondycji tego dnia, przeoczył wysokie F w swojej pieśni, czego nie mógł mu darować jeden z melomanów, który akurat zasiadał na widowni. Na pewno nie tak wyobrażamy sobie wrzeszczących oprychów, których z sal koncertowych musi wynosić ochrona.

Vivien Schweitzer, nowojorska pianistka i krytyczka operowa nie poprzestaje tylko na takich scenach. W Szalonej miłości. Wprowadzeniu do opery naprawdę wprowadza nas nie tylko w zawiłości samej sztuki operowej, ale przede wszystkim w świat skrajnych emocji idących za epokowymi premierami, powrotami czy wreszcie, skandalami. Już po lekturze pierwszych rozdziałów odpalam YouTube i szukam nazwisk, o których wspomina. Maria Callas, Alessandro Moreschi, Luciano Pavarotii, Elina Garanca i wiele innych - wielkie przełomowe występy, głosy o sile wodospadu, o których nie wystarczy jedynie czytać, trzeba ich doświadczyć na własnym uchu.

Dużo w Szalonej miłości historii najsłynniejszych oper, stanowczego zaznaczania różnic między scenami włoskimi, francuskimi czy londyńskimi, zręcznego opisywania fabularnych schematów i tego, jak ewoluowało podejście do rzeczy w operze emblematycznych - dźwięku i głosu. Z drugiej strony, autorka nie popełnia błędów innych badaczy i nie zagapia się wstecz. Sporo miejsca w Szalonej miłości poświęca zjawiskom najnowszym, co tylko dodaje wiarygodności jej tezie, że opera jest znakiem każdego czasu i może odbijać każdy społeczny przełom jak w lustrze. A to odbijanie nie polega jedynie na zmianie kostiumów i kontekstów, w jakich wystawiane są Cyganeria, Carmen czy Don Giovanni, a co z trudem trawią miłośnicy klasyki (ale już coraz rzadziej urządzają awantury podczas występów). Polega także na popularności coraz nowszych fabuł nie będących adaptacjami starszych; opowieści o wojnach na bliskim wschodzie, terroryzmie, feminizmie i ruchach LGBT. Także na wyściubianiu przez operę nosa poza operę - przestaje dziwić "schodzenie" wykonawców i orkiestr do podziemi dworców czy miejskich toalet. Nadal jednak, wszystkie te występy, adaptowane lub nie, powinien łączyć wspólny mianownik - oddziaływanie śpiewem na widownię, wywoływanie emocji przy pomocy opowieści niekoniecznie skomplikowanej fabularnie, za to silnie wybrzmiewającej.

Sposób, w jaki Schweitzer opowiada o wszystkich tych ruchach, zjawiskach, scenicznych dolach i niedolach zasługuje w moim odczuciu na owację, nawet lekko przesadzoną, powiedzmy: "operową". Krytyczka doskonale zna odbiorcę, dla którego pisze, potrafi tak zręcznie manipulować naszą ciekawością, że Szaloną miłość można czytać nawet do późnej nocy, byle tylko zaspokoić ten szalony głód wiedzy, który zaostrza się po każdym rozdziale. Schweitzer rewelacyjnie tłumaczy każde nowe pojęcie: o melizmatach, stosowanych jeszcze w XVI wieku pisze na przykład, że dokładnie w taki sposób Whitney Houston zaśpiewała słowo "I" w utworze I will always love you, a opisując trudne do opisania dźwięki używa określeń z każdego niemal obszaru, dzięki czemu w mojej głowie bardzo szybko zapalała się dobromirowa żarówka.

Tak właśnie powinno się pisać książki popularnonaukowe - bez nadęcia, w stylu lekko publicystycznym, podchodząc do czytelnika z sympatią i szacunkiem, a do badanej dziedziny - z otwartą głową, akceptującą to, co minęło i to, co nadchodzi.

Izabela Zagdan

  • Vivien Schweitzer, Szalona miłość. Wprowadzenie do opery
  • tłum. Katarzyna Kozioł-Galvis
  • wyd. Czarna Owca

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2021