Kultura w Poznaniu

Książki

opublikowano:

JA TU TYLKO CZYTAM. Czy to początek końca antropocenu?

Jesteśmy chyba w dość osobliwym momencie dziejów. Oto bowiem maszyna, na której (a może: z pomocą której) piszę te słowa, podkreśla wyraz "antropocen" jako błędny, tak, jakby nie miała jeszcze świadomości, że era nas - ludzi - na tej planecie się kończy. Tymczasem literatura, kultura, zdają się to wiedzieć nie od dziś.

, - grafika artykułu
rys. Marta Buczkowska

Na dobrą sprawę wystarczyłoby odczytywać znaki, by zauważyć katastrofę klimatyczną i to, cośmy w dobie antropocenu wyrządzili Matce Ziemi. Ot choćby nieprzewidywalne zjawiska pogodowe, topnienie lodowców, wymieranie różnych gatunków roślin i zwierząt, a także - z drugiej strony - ich powracanie do życia, gdy człowiek tylko nieznacznie się wycofa, czego świetnym przykładem jest to, co dzieje się z przyrodą po wybuchu reaktora w Czarnobylu w połowie lat 80. ubiegłego już wieku. Tak więc znaki. Poniekąd zdają się wskazywać, jak paskudnym jesteśmy gatunkiem. Ale poniekąd też pokazują, że planeta, na której przyszło nam żyć, świetnie poradzi sobie i bez ludzi, całkiem prawdopodobne, że lepiej niż z nimi. Umówmy się: nie bylibyśmy pierwszym gatunkiem, który wyginął. Piszę o tym wszystkim pod wpływem lektury wspaniałej powieści Irene Soli Ja śpiewam, a góry tańczą, która zdaje mi się ważniejsza niż niejedno naukowe czy popularnonaukowe opracowanie dotyczące miejsca i czasu, w których żyjemy, a które sami sobie urządziliśmy.

Młoda katalońska pisarka zabiera nas w Pireneje, a jej książka jest pod wieloma względami niezwykła. Oto o ludziach i miejscach nie opowiadają nam tylko ludzie, lecz i miejsca właśnie, rośliny, zwierzęta, zjawiska atmosferyczne. U Soli równoprawnymi bohaterami snującymi opowieści stają się także majestatyczne - i na tle ludzkiego życia niemal odwieczne - góry, błyskawice z piorunami, które potrafią pokazać, jak kruche i ulotne jest ludzkie życie. Swoje opowieści mają też sarny mieszkające w lesie czy grzyby, które w leśnej ściółce szykują się właśnie do wzrostu, wreszcie duchy kobiet oskarżanych przed wiekami o czary. I żadna z tych opowieści nie wypada infantylnie czy dziecinnie, jakby się mogło zdawać człowiekowi, nierzadko przekonanemu o swojej wielkości. Nie - każda z tych opowieści zdaje się bardziej prawdziwa, bardziej przejmująca niż to, co opowiadają ludzie. Autorce zarówno za ten pomysł jak i jego wykonanie należą się wielkie słowa uznania.

Irene Solà w Ja śpiewam, a góry tańczą opowiada też o losach rodziny Domèneca i Sió, o tym, jak bardzo są one splecione z miejscem, w którym przyszło im żyć. Jesteśmy w Pirenejach, pojawiają się więc też napomknięcia o ucieczkach do Francji po wojnie domowej w Hiszpanii, którą wygrali frankiści - lecz to wszystko zdaje się niesłychanie mikre i błahe w zderzeniu z otaczającą ludzi, niemal wszechogarniającą przyrodą. Człowiek, ze swoimi wielkimi problemami, jawi się chwilami u młodej katalońskiej pisarki może nie jako śmieszny, ale jednak mało znaczący. Jest wszak jedynie cząstką innego, potężniejszego świata, choć nieraz na co dzień wciąż żyjemy tak, jakbyśmy nie zdawali sobie z tego sprawy.

Ja śpiewam, a góry tańczą jest książką odważną, ważną, mądrą i potrzebną, w dodatku świetnie napisaną, bo nie ma w niej grama dydaktyzmu czy upupienia. W dosłownej warstwie Irene Solà wspaniale upodmiotawia otaczający nas świat. W tej głębszej jej powieść jest dla mnie częścią tego głosu literatury i kultury, który może nie wieszczy, ale silnie sygnalizuje początek końca ery antropocenu. Tak, jakby jeszcze dawał nam chwilę na opamiętanie.

Aleksandra Przybylska

  • Irene Solà, Ja śpiewam, a góry tańczą
  • tłum. Barbara Bardadyn
  • Wydawnictwo Czarne

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023