A ty ile masz rąk?
Pierwszy spektakl, który zobaczyłam jeździ po świecie już 25 lat i wciąż zachwyca! Jego pomysłodawczynią jest duńska artystka Sofie Krog. Dawno temu, będąc we Francji, zobaczyła stary, opuszczony dom... I to właśnie od niego się zaczęło. Razem ze swoim partnerem scenicznym, scenografem Davidem Faraco, przeniosła go na scenę ze wszystkimi detalami (są zasłonki, dach z kominem, okiennice, rynny...), a dopiero później pojawili się w nim Henry i Flora (to postaci fikcyjnie, widownia upewniła się po spektaklu). Henry, bratanek Mrs Esperanzy wraz ze swoją żoną marzą o tym, żeby odziedziczyć po staruszce Warehouse Family Funeral Home. Ale właścicielka domu pogrzebowego na krótko przed śmiercią zmienia testament i przekazuje go swoim synom, Tony'emu i Bruno... Jak małżeństwo sobie z tym poradzi? Albo raczej, ile będzie w stanie zrobić, żeby osiągnąć swój cel? Jak synowie zmarłej zareagują na wieść o spadku?
Grzechem i to śmiertelnym byłoby to wszystko zdradzić... Co mogę powiedzieć, żeby nie zepsuć nikomu zabawy? To, że z pewnością odnajdą się w tej piekielnej (dosłownie) historii miłośnicy Agaty Christie, Alfreda Hitchcocka czy Davida Finchera, mistrzów suspensu, którzy przyczynili się do rozwoju gatunku i swoimi dreszczowcami zmienili kino. W "The House" flirtują ze sobą czarna komedia i horror. Pojawia się krew i śmierć. A świadkiem tych wszystkich mrocznych zdarzeń jest tytułowy Dom! Taki z duszą i... z poczuciem humoru. Trzeba przyznać, że niezły z niego obserwator i opowiadacz. Dzięki temu zabiegowi widz dostaje historię z pierwszej ręki i zaczyna się zastanawiać, co powiedziałby jego własny dom. Ale też intensywnie myśli o tym, co dzieje się za innymi zamkniętymi drzwiami.
Sofie Krog i David Faraco podjęli tematy od wieków aktualne, jak żądza władzy i pieniędzy (wyrywano nieboszczykom złote zęby), ale też lojalność. Uosobieniem tej ostatniej jest w historii pies Mrs Esperanzy, łączący cechy wiernego towarzysza i... prawnika, który chce zapobiec oszustwu. W obu przypadkach czuwa i pilnuje porządku. "The House" angażuje widza zarówno na poziomie narracyjnym jak i wizualnym. Konstrukcja domu na scenie obrotowej (dom można rozłożyć na mikroelementy, zapakować i zbudować gdzieś indziej) zachwyca bez względu na miejsce, które widz zajmuje na widowni. Aktorzy z kolei swoją precyzją i zręcznością - intensywność akcji jest imponująca! - wręcz onieśmielają. Brawa za rzemieślniczą precyzję i balans. Bo, jak sądzę, od samego początku widz na spektaklach nie ma się bać, tylko z tym strachem bawić...
Cudownie, że po spektaklu artyści znaleźli czas na kilka pytań od publiczności. Żartowaliśmy, że na pewno mają więcej niż dwie ręce, bo wydawałoby się, że tak potężną machinę jaką jest dom Mrs Esperanzy (ale też sam teatr) może uruchomić wyłącznie dodatkowa osoba. Krog z Faraco z radością podzielili się z publicznością tajnikami swojej pracy. Odsłonili wszystko to, co znajdowało się na podeście, na którym stała konstrukcja domu pogrzebowego. Lubię myśleć, że to piwnica, w której ukryci byli aktorzy (na dwóch taboretach na kółkach) kapitalnie animujący pacynki. Te były dopracowane w każdym szczególe. Nawet siedząc daleko od sceny było widać ich grymasy! Kiedy dołączymy do tego wszystkie efekty świetlne (ogień w piecu krematoryjnym, dym z komina czy "red eye"), i oczywiście muzykę - od jazzu, przez ambient, aż po kościelne dzwony (jej autorem jest Cuco Pérez), aż dech zapiera! Bo cały "The House" - od fundamentów po komin - to arcydzieło. I nie ma w tym żadnego nadużycia. To spektakl pełen dziwactw, cudów, magii!
Jaki chce być dziś mężczyzna
Tempa Duńczykom dotrzymali rodacy - artyści z Don Gnu (piękny paradoks - Don to jednostka, a gnu - zwierzę stadne) w spektaklu "M.I.S. All Night Long". Oglądaliście może serial "Samce alfa" dostępny na Neflixie? To hiszpańska komedia o czwórce mężczyzn po czterdziestce, którzy w obliczu zmieniającego się świata tracą swoją dominującą pozycję i tożsamość. Ich "dekonstrukcja męskości" prowadzi do naprawdę komicznych sytuacji. W Scenie Wspólnej zadziało się podobnie. Podobnie jednak nie znaczy tak samo! Zamiast czterech samców mamy trzech - na dodatek w sandałach i grubych, kolorowych skarpetach. I to właśnie ten element scenografii - w Polsce będący pewnym zjawiskiem społecznym, oczywiście budzącym kontrowersje - uległ dekonstrukcji! Sandały (dosłownie) spadły z nieba i stały się hitem modowym, a nie rodzimym faux-pas. Dziewczyny oszalały na punkcie noszących je mężczyzn!
Nie o modzie jednak był ten spektakl, tylko o tym, jaki jest/chce być dziś mężczyzna. Z jakich się śmiejemy, a jakich pragniemy. I co tak właściwie oni sami myślą o sobie? To dziś szeroko dyskutowany temat (w CK Zamek wciąż oglądać można wystawę "Drwal. Historie o męskości", a parę chwil temu zamknięto wystawę "Mężczyzno, co Ci zabrał patriarchat" w Pyramida Hub Gallery) i co ciekawsze - wciąż nieprzegadany. Jak się do tego zabrali performerzy/akrobaci/tancerze z Don Gnu? Z czułością i wrażliwością. Ze zrozumieniem dla różnorodności. W garniturach (jeden z aktorów wymienił go potem na czerwoną, błyszczącą bluzkę z żabotem), ale za to specjalnie skrojonych. To ważne, bo artyści robili w nich wszystko - od przewrotów, przez podskoki, aż po szpagat. Skakali na dużych piłkach, boksowali się, tańczyli i nosili pokaźne dechy (ale też się na nich huśtali czy zjeżdżali). Mniejsze i większe sekwencje ruchów były jak równoważniki albo zdania wielokrotnie złożone. Fizyczność tego spektaklu (brak słów) rozszerzyła możliwości interpretacyjne, które sięgają biegunów męskości, tożsamości i ról społecznych, jakie Ci pełnią. Performerzy wpisują swoje działania w zakres badań jakie mogą przeprowadzić na sobie. Na próżno jednak szukać w spektaklu osobistych historii. Być może nawet tam są, ale siła metafory i symbolu skutecznie od nich oddala.
Brak bazy narracyjnej w "M.I.S. All Night Long" może skutkować lekkim zagubieniem widza przyzwyczajonego do czegoś innego. Ale czasem warto wyjść ze strefy komfortu i dać się porwać do tańca. Ten zaprezentowany przez Don Gnu dostał najwyższe noty. Performerzy byli jak postaci z gier komputerowych (charakterystyczne dźwięki zadawanych ciosów znamy prawie wszyscy) i bohaterowie kina akcji w jednym. Ich każdorazowa rywalizacja miała prowadzić do wyłonienia zwycięzcy. Ale bywało też, że była preludium do refleksji. W ogóle cały spektakl był jak olimpiada - po chwilach wzmożonej dynamiki akcja zwalniała. Jak maraton, który mógł zakończyć tylko prawdziwy mężczyzna. Wyczerpujący bieg, podczas którego nawet najlepsi się potykają. Don Gnu bawi się z widzem już na poziomie samego tytułu spektaklu. Skrót ("M.I.S") może odnosić się zarówno do mężczyzn wciąż poszukujących, jak i tych w sandałach. A jego dalsza część znaczy tyle, co non stop, bez przerwy, całą noc. "M.I.S. All Night Long" nie ośmiesza mężczyzn. Raczej rozbraja (za pomocą nieuchwytnej poezji) i... rozbiera (dosłownie). A wszystko to w rytmie energetycznej muzyki. Jest też czas na reklamę. Świetny zabieg, świetny produkt, teraz wystarczy wypuścić go do szerszej dystrybucji.
Czas, ruch i magia
"Tempo" to z kolei spektakl, który na tych Kontekstach wymagał ode mnie (z pewnością nie byłam jedyna) największego zaangażowania. Był wyzwaniem. Widz od pierwszej do ostatniej minuty spektaklu staje oko w oko i ucho w ucho z własnym poczuciem czasu. Powiem szczerze, że dla mnie (niewyspanej, pracującej na etacie, matki wciąż nieprzesypiającego nocy dziecka ) było to trudne. Ale dziś, pisząc to, kiedy wracam pamięcią do tego doświadczenia, wciąż nie mogę się nadziwić, jak można skonstruować spektakl, w którym czas i ciała (dosłownie) zatrzymywały się w przestrzeni!
Sala Wielkia CK Zamek wypełniona była dość gęstym dymem i powolną, nużącą muzyką. Onirycznego charakteru "Tempu" dodawała też minimalistyczna scenografia. Na scenie znajdował się tylko dywan, kilka krzeseł (zmieniała się ich liczba i konfiguracja) oraz stół. Wszystko wydawało się być rozmyte. Efektu dopełniała lampa jak z pokoju przesłuchań. Ruchy jakie wykonywali tancerze przekraczały wszelkie granice, budziły pytania nie tylko o czas, ale też możliwości ciała człowieka i teatru, iluzji. Szczerze mówiąc nie jestem pewna co zobaczyłam... Na ile przyspieszenie, zwolnienie czy zatrzymanie czasu i akcji było spowodowane magią i jak bardzo ta jest sprzężona z kinetyką.
Inżynieria "Tempa" daje widzowi czas. Spektakl trwał godzinę. Jednak w przypadku tej teatralno-choreograficzno-iluzjonistycznej konstrukcji Kalle Nio i Fernando Melo jest to tylko miara rytmu, do zagospodarowania tu i teraz. Bo czas jest umowny i trudno wyznaczyć granice czemuś, co w zasadzie ich nie ma. Dla jednych "Tempo" minęło w okamgnieniu (świetne sceny z gaszeniem światła i wymianą w tej samej sekundzie np. aktora na krześle), dla innych trwało wieczność. Czas wydawał się być czymś nie do wykreowania, a jednak. Brawo!
Monika Nawrocka-Leśnik
- X Międzynarodowy Festiwal Teatralny Konteksty: "W nieznane", Teatr Animacji:
- "The House" - Sofie Krog Teater & David Faraco - recenzja z 22.10
- "M.I.S. All Night Long" - Don Gnu - recenzja z 24.10
- "Tempo" - Kalle Nio & Fernando Melo - recenzja z 26.10
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025
Zobacz również
Międzynarodowy Dzień Animacji i Halloween z Animatorem
Nauka na żywca
Niech zdjęcia zatańczą!