PROSTO Z EKRANU. Ciemność we mnie
Tym razem wykorzystuje klasyczny już motyw kina grozy, czyli chatki w lesie opanowanej przez ciemną siłę. Malcolm, z zawodu lekarz, zaprasza swą ukochaną Liz, malarkę, do luksusowego domku w lesie, gdzie oboje mają wypocząć i spędzić razem czas. Jednak kobieta niemal od początku wyczuwa, że w tym miejscu jest coś nie tak. Zaczynają ją prześladować mroczne wizje, które stopniowo wykraczają poza granice zwykłego snu. Kiedy Malcolm zostaje wezwany do szpitala, Liz zostaje sama z materializującymi się koszmarami.
Perkins rozpoczyna sielankową atmosferą, ale szybko wyrywa z niej widza - może nieco zbyt pospiesznie, bo odpowiednie przedstawienie bohaterów wymaga jednak trochę czasu. Można odnieść wrażenie, że bardziej niż postaciami zainteresowany jest architekturą i przestrzenią - drewniany domek, po którym niesie się każde najmniejsze skrzypnięcie, ukazywany za sprawą ujęć zaburzających symetrię, z pojawiającymi się gdzieniegdzie upiornymi serduszkami, wydaje się mieć w sobie zdecydowanie zbyt wiele życia. Ruchome cienie, plamy, kształty jakby przechodzące z jednego do drugiego świata to kolejne cegiełki służące do budowania grozy - w tym względzie reżyser doskonale wie, co czyni.
I jest to do pewnego momentu intrygujące, ale rozmywa się poprzez ciągłe powtarzanie identycznego schematu - Liz wykonuje domową czynność, po czym pojawia się dźwięk lub majak, bohaterka idzie sprawdzić, co się dzieje, ale nic nie znajduje. Jakby jedna scena została zmultiplikowana, a następnie poszczególne jej wersje odrobinę zmodyfikowane, tak aby ich ciąg sprawiał wrażenie fabularnego rozwoju i różnorakości. Kiedy dochodzi do momentu, w którym zastanawiamy się, czy to w ogóle dokądś zmierza, zaangażowanie odbiorcy zaczyna spadać.
Na szczęście świetny występ znanej z "Orphan Black" Tatiany Maslany utrzymuje zainteresowanie na akceptowalnym poziomie nawet w tych trudniejszych momentach. Jej Liz wydaje się postacią, która nie została wzięta znikąd - wydaje się dojrzewać i po nieudanych związkach wyraźnie przyjeżdża do Malcolma z nadzieją stworzenia czegoś głębszego. Niepewność co do uczuć partnera wzmaga niepokój, który utrzymuje się aż do rozwiązania tajemnicy domku w lesie.
Można rzec, że "Bezpieczne miejsce" to typowy film Perkinsa - ze świetną atmosferą, ale i ze scenariuszowymi niedociągnięciami oraz finałem, któremu brakuje kropki nad i. Wizualne subtelności zderzają się tu z fabularnymi topornościami, tworząc horrorowego średniaka. W zależności od nastroju można go uznać za przeciętne zamknięcie mijającego roku bądź za źródło nadziei na lepsze otwarcie nadchodzącego. Niniejszym zatem, drodzy Czytelnicy, życzę Wam wszystkiego dobrego!
Adam Horowski
- "Bezpieczne miejsce"
- reż. Osgood Perkins
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025
Zobacz również
Aktywizm, anarchia i punk
Fotograf światła
Kultura na weekend