Kultura w Poznaniu

Muzyka

opublikowano:

Piętnastoletnia Dagadana

Zespół Dagadana skończył piętnaście lat. Troje z czworga jego członków - Daga Gregorowicz, Mikołaj Pospieszalski i Bartosz Mikołaj Nazaruk - opowiada o jego początkach, pięknych chwilach i podróżach.

Zespół w kolorowych strojach na scenie podczas koncertu. Za nimi na dużym ekranie zdjęcie członków zespołu z informacją o 15-leciu grupy. - grafika artykułu
Dagadana, fot. Maciej Kaczyński © CK ZAMEK

Zabawmy się w skojarzenia - jaka jest Wasza pierwsza myśl, gdy słyszycie hasło "15-lecie Dagadany"?

Daga Gregorowicz: Kiedyś piętnaście lat wydawało się wiecznością, a zleciało bardzo szybko. Niemniej jestem szczęśliwym człowiekiem.

Mikołaj Pospieszalski: Stworzyliśmy już pewną historię, nasz zespół zaznaczył swoją obecność. Piętnaście lat na scenie muzycznej dało nam wiele możliwości i nieporównywalne z niczym doświadczenie. Z perspektywy czasu widzę, że warto budować coś trwałego.

Bartosz Mikołaj Nazaruk: Mnie kojarzy się z piętnastoletnim człowiekiem, który może popełnić dużo błędów, ale jest odważny i chce spróbować jak najwięcej. Wierzę, że przełoży się to na twórczość naszego zespołu i trochę teraz powariujemy.

Wszystko zaczęło się, gdy Daga poznała Danę na warsztatach jazzowych w Krakowie...

D. G.: Dana podeszła do mnie na warsztatach i powiedziała, że fajnie zaśpiewałam. Te słowa zmieniły moje życie, a jej umiejętność mówienia dobrych rzeczy innym do dzisiaj nam towarzyszy. Gdy Dana dostała się ze swoim ukraińskim zespołem na półroczne stypendium Gaude Polonia, powiedziałam jej: "To znak! Musimy zrobić zespół". Później Dana zauważyła, że potrzeba nam basisty. Zadzwoniłyśmy do Mikołaja, który nie mógł do nas dołączyć. Myślałyśmy, że nie chce grać z nieznanymi dziewczynami, a on... świętował urodziny kuzyna. Dzwoniłam do niego, aż znalazł wolny termin, i niedługo potem zaczęliśmy grać jako trio. Na Bartka czekaliśmy trochę dłużej

M. P.: W ramach tych warsztatów miałem okazję grać z Daną. Już wtedy zauważyłem, że jest nietuzinkową artystką i ma w sobie dużo ciepła. Daga miała w sobie chęć do muzykowania, mimo że nie pochodzi ze środowiska muzycznego. Od słowa do słowa, od koncertu do koncertu zaczęliśmy razem grać. Początki były trudne, ale metodą małych kroków coraz lepiej się organizowaliśmy i rozwijaliśmy. Po piętnastu latach te małe kroki stały się wielkim skokiem.

B. M. N.: Do zespołu dołączyłem późno, gramy ze sobą od ośmiu lat. Na początku czułem się trochę onieśmielony, Dagadanę znałem wcześniej jako słuchacz. Raz w kolejce do myjni, słuchałem wywiadu z dziewczynami w radiowej Trójce. Pomyślałem sobie: "Niezłe agentki! Fajnie by było kiedyś z nimi zagrać". Trzeba uważać, o czym się marzy, bo może się spełnić! Później na spotkaniu z grupą muzyków był kuzyn Mikołaja, Marek. Od słowa do słowa padło pytanie: "Bartek, czy chcesz pojechać do Chin?" - oczywiście, że chciałem! - "Dagadana tam jedzie i potrzebuje perkusisty. Trzeba tylko dostarczyć dokumenty dziś do północy". Miała to być jednorazowa przygoda, a gramy razem do dzisiaj.

Wasze ulubione wspomnienia ze wspólnych lat?

M. K.: Dużo ich jest! Jedno z najprzyjemniejszych to nasz pobyt na Bali. Dla mnie było to wyjątkowe przeżycie, bo w przerwie trasy koncertowej Dagadany miałem premierowy koncert płyty z innym zespołem. Leciałem z Pekinu do Warszawy, a po koncercie znowu przez Pekin i Kuala Lumpur na Bali, gdzie zespół już był. Po takiej czterodniowej tułaczce wylądowałem w centrum tropikalnej dżungli, w świetnym hotelu, z basenami na zboczu góry. Z niemuzycznych doświadczeń najbardziej zapamiętałem kontrast między podróżą a miejscem, do którego dotarłem.

D. G.: Mała chińska wioska z czasów, gdy nie było jeszcze z nami Bartka. W Chinach graliśmy na festiwalach, w klubach, dla dyplomatów. Pierwszy wyjazd zakończył się rozmową z dziennikarką Radia Beijing. Powiedziałam jej, że chciałabym zagrać dla ludzi, którzy budują kraj i być może nigdy nie widzieli nikogo z Europy i nawet nie wiedzą, gdzie leży Polska i Ukraina. Radio pomagało szkole muzycznej w małej wiosce Malan w górach, sześć godzin jazdy od Pekinu. Podczas następnej trasy udało się zorganizować tam wyjazd. Wstrzymano dla nas prace budowlane na drodze, żebyśmy mogli dojechać. Dzieci powitały nas przedstawieniem, zaśpiewały Kukułeczka kuka i Rewe ta stohne Dnipr szyrokyj do tekstu Tarasa Szewczenki i zagrały Odę do radości na starych, zdezelowanych instrumentach. Każda z rodzin przygotowała nam jedno danie, w tym mięso, które je się tam raz w roku! Jeden z mężczyzn dał mi bukiet górskich kwiatów. Według tradycji mężczyzna raz w życiu zrywa polne kwiaty, by dać je kobiecie, którą szanuje! Było to niesamowicie wzruszające przeżycie. Teraz tam ktoś wie, gdzie leży Polska, a nawet dostał folder ze zdjęciami z Poznania.

B. M. N.: Każda historia wydaje się ważna... Do głowy przychodzi mi osadzenie w poczuciu dużej satysfakcji, które nie wiąże się z konkretnym wydarzeniem. W tym roku byliśmy na Międzynarodowych Targach Książki w Tajpej. Zagraliśmy koncert przed przemową prezydent Tajwanu, potem szliśmy do luksusowej restauracji w towarzystwie przedstawicieli najlepszych polskich wydawnictw, pana Andrzeja Sapkowskiego, dyplomatów, ludzi kultury. A wśród nich my! Powiedziałem wtedy naszemu realizatorowi: "Stary, czy w najśmielszych snach wyobrażałeś sobie taką sytuację?!". Nigdy nie planowaliśmy brać udziału w takich wydarzeniach, a to jednak się dzieje.

Jak Waszą muzykę odbierają słuchacze za granicą?

B. M. N.: Tak samo, jak Polacy odbierają zespoły k-popowe albo bluesmanów z północnej Afryki. To niby muzyka uniwersalna, ale dla nas egzotyczna. My dla innych też jesteśmy egzotyczni. Idiom muzyki tradycyjnej jest u nas na tyle wyraźny, że nawet utopiony w elektronice i jazzie, jest atrakcyjny dla zagranicznych słuchaczy.

Wiele razy współpracowaliście też z muzykami z innych krajów. Jak Was to rozwinęło?

D. G.: Te współprace wiążą się z naszymi podróżami. Tak poznaliśmy Hmada Air Ibrahima, który w Maroku był naszym kierowcą. Okazał się znakomitym muzykiem i zaproponowaliśmy mu nagranie z nami kilku utworów. Podobnie Aiys Song i Hassibagen. Poznaliśmy ich w Chinach, bo chcieliśmy "pojammować" z lokalnymi muzykami. Na płytach pojawiają się też znajomi muzycy z Polski. Każda współpraca zmienia nas na lepsze, daje nam szerszy wachlarz umiejętności i spojrzenie na piękno różnorodnego świata.

M. P.: W przypadku Songa i Hassibagena jedynym językiem komunikacji była muzyka. Zdarzało się, że nieświadomie łączyliśmy ze sobą niesamowicie zbieżne utwory, tak, jak w U Poli Bereza. W tej historii mężczyzna wraca do domu z żoną. Matka cieszy się na powrót syna, ale nie na przyjazd jego żony, która jest symbolem traumy wojennej. Zaśpiew Hassibagena w połowie utworu mówi o drodze przez step! To wyszło samo na poziomie emocji, to metafizyka.

Co jeszcze Was inspiruje oprócz podróży i innych kultur?

B. M. N.: Słuchanie innych artystów to pełna zaskoczeń encyklopedia. Festiwale muzyki world, w których bierzemy udział, to też niebywałe źródło doświadczeń.

D. G.: Lubię też czasem przejść się na koncert muzyki, która nie leży w mojej strefie komfortu, bo odkrywam tam zupełnie nowe rzeczy. Niby człowiek wie, co jest dla niego najlepsze, a powinien dać się światu zaskoczyć.

Jaka jest Wasza recepta na zespołową długowieczność?

M. P.: Upór i umiejętność rozwiązywania konfliktów. Przydaje się ona podczas tras koncertowych, które są trudnymi podróżami. Nikt nas nie nosi na rękach. Mamy też świadomość, w którą stronę zmierzamy i co chcemy osiągnąć. Chcemy prowadzić karierę, ale bez przyjaźni i powrotów z uśmiechem po dłuższej rozłące, nie istnielibyśmy. Zespół to druga rodzina.

B. M. N.: Ważną rolę odgrywa inicjatywa Dagi, która jest nie do zatrzymania. Prowadzi to nas do różnych sytuacji, dzięki czemu nie stoimy w miejscu. Nowe wyzwania dają nam radość i  satysfakcję.

D. G.: Ducha zespołu trzeba hartować. Wierzymy, że czasami lepiej z mądrym stracić, niż z głupim zyskać. Większość naszego zarobku pompowaliśmy w rozwój, żeby zawsze prezentować słuchaczom coś z najwyższej półki. Pierwsze nagrania robiliśmy w najlepszych studiach w Polsce, żeby pokazać, że nasza muzyka zasługuje na najlepszą jakość. Nieważne, że potem je przez rok spłacaliśmy. A jeśli chodzi o noszenie na rękach, to Bartek raz nosił Mikołaja...

M. P.: Tak, zwichnąłem nogę, zeskakując ze sceny podczas próby akustycznej w Chinach. Biegałem między sceną a stołem mikserskim, bo mieliśmy wiele technicznych problemów, i źle upadłem. Bartek nosił mnie na rękach tam, gdzie nie mogliśmy podjechać samochodem.

Chciałem Was zapytać, czy na jubileusz planujecie odpocząć, ale mam wrażenie, że planów i marzeń do spełnienia jest coraz więcej...

D. G.: Wchodzimy w szesnasty rok życia. Czy to będzie "słodka szesnastka", czy szesnastka zakończona punch line'em? Czas pokaże. Uderzeń otrzymaliśmy wiele ze względu na wojnę, która postawiła nam wyzwania, ale pokazała też, jak scementowani jesteśmy. Kolejny rok to nowe twórcze wyzwania. Daga i Dana dołączyły do Renaty Przemyk, więc czeka nas seria wspólnych koncertów z płytą Vera to ja. Trwa promocja filmu Chłopi, w którym śpiewamy. Z Dagadaną zaczynamy prace nad nową płytą. Będzie taka, jak mówił Bartek - chcemy trochę poszaleć i na wiele sobie pozwolić. To będzie piękny rok, oby z wieloma podróżami i koncertami w ukochanym Poznaniu. Daj Boże, żeby zakończony też zwycięstwem Ukrainy i powrotem męża Dany do domu.

O wojnie w Ukrainie głośno mówicie. Czy wyobrażasz sobie rzeczywistość, w której można o tak ważnych sprawach milczeć?

D. G.: Nie. Nie wyobrażam sobie. Przed 2014 rokiem nie angażowaliśmy się w sprawy polityczne. Pragnęliśmy pokazywać, że Polacy i Ukraińcy mogą żyć w zgodzie i robić razem coś fajnego. W obliczu wojny zostaliśmy wywołani do tablicy.

Myślę, że wiele osób jest Wam za to wdzięcznych. Na koniec powinienem złożyć życzenia jubileuszowe. Czego najbardziej Wam życzyć?

M. P.: Nieskończonego strumienia kreatywności i chęci do tworzenia. Oraz pokoju.

B. M. N.: Więcej czasu na tworzenie muzyki i wspólne spotkania.

D. G.: A ja poprosiłabym o szybsze połączenia kolejowe, o busa dla zespołu, salę prób, studio nagrań i fajnego męża! Jeszcze odpowiednie tempo kariery i nie za dużo sławy. Z Bożym błogosławieństwem wszystko będzie dobrze.

Rozmawiał Paweł Binek

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024