Jak podkreśla Michał Wiraszko - inicjator i realizator projektu, ale też lider popularnego zespołu rockowego Muchy, My Name Is Poznań to album, który w zamyśle miał udokumentować obecną młodą scenę muzyczną miasta, która mimo że działa w czasach pandemicznego i społecznego przesilenia, to wydaje się być mocniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. - Wizja tej składanki chodziła za mną już od dłuższego czasu. Może dopiero kryzys wywołany epidemią dał nam odpowiednią moc i narzędzia, by takiej płycie nadać głębszy sens. Pomysł był prosty: dać ambitnym, młodym artystom, w większości debiutantom, szansę na pokazanie się i utwierdzić ich w przekonaniu, że warto oddawać się swojej pasji, nawet w gorszym czasie - mówi Wiraszko zapytany o impuls do powstania projektu.
Zainteresowanie akcją przeszło najśmielsze oczekiwania grupy sprawującej pieczę nad krążkiem. - Nasze jury, złożone z wielu dziennikarzy i animatorów sceny muzycznej, miało nie lada problem, by z ponad 250 zgłoszeń wybrać "szczęśliwą trzynastkę". Ten album mógł bez problemu liczyć nawet i 25 utworów, ale realia były nieubłagane. Ci, którzy ostatecznie znaleźli się na płycie, to artyści gotowi do pracy na scenie i w studiu. Oni już teraz kreują brzmienie Poznania i zapewne to właśnie oni będą tworzyć trzon naszej sceny w najbliższych latach - tłumaczy Wiraszko. Warto podkreślić, że w nagraniach artystom pomagał prawdziwy dream team: Piotr "Emade" Waglewski, Marcin Macuk, Paweł Krawczyk i Marcin Bors.
Album My Name Is Poznań składa się z utworów zespołów i wykonawców grających w wielu różnych stylach - od rocka, przez pop, po wszelkiej maści alternatywę. To płyta, na której naprawdę sporo się dzieje, przez co nie wypada z ucha po pierwszym przesłuchaniu. Ta podróż przez młodą muzykę z Poznania rozpoczyna się od groteskowej i bardzo oryginalnej wizji poznańskich koziołków w maskach, o jakiej opis pokusił się debiutujący raper ukrywający się pod pseudonimem Aleksanderr. Kolejne numery to też żadna zwyczajowa wycieczka po mieście dla znudzonych turystów, lecz bardzo sugestywne, kipiące emocjami muzyczne notatki z marzeń o ucieczce, snów pełnych nadziei i chęci walki. Jednym razem wyrażonej w ostrzejszej nucie - jak w przypadku grup Niemoc i Syndrom Paryski, innym razem w nastrojowej i akustycznej - kiedy Youth Novels roztacza aurę ambientu lub kiedy Paula Kowalak śpiewa w duchu starej, poczciwej americany.
Składanka to prawdziwy festiwal mocnych kobiecych głosów - również takich, które z ikrą i ironią malują przed nami obraz "nowego, wspaniałego świata technologicznych pułapek". I choć zarówno Iza Rekowska z post-punkowego Izzy And The Black Trees, jak i Iwona Skwarek, dziś stojąca na czele kobiecej grupy Shyness!, a dawniej działająca w duecie Rebeka, już od dawna są ważnymi postaciami nie tylko lokalnej sceny, to właśnie na tej składance zaskakują bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. W tym pokojowym pojedynku na charyzmę i kreatywność dzielnie konkuruje z nimi męska część załogi MNIP - choćby piosenkarz i gitarzysta Bobkovski, pokazujący słuchaczom Poznań jak za czasów różowych lat 80., à la Papa Dance, czy reprezentanci sceny post-rockowej Hurry, Eskimo, celujący we wciąż modne lo-fi.
My Name Is Poznań to również płyta, na której usłyszymy sporo o samotności - zwłaszcza tej, której młodzi ludzie tak często doświadczają nawet w największym tłumie. Dobrym tego przykładem są Szklani Ludzie grupy Gra Sów, która również występuje na płycie. - To piosenka o nieśmiałości i przepadaniu w dużym mieście. A dokładnie o tym, że nawet gdy ma się wrażenie bycia niedostrzeganym, w końcu pojawi się osoba, dla której będzie się ważnym - opowiada o utworze lider zespołu, Kamil Meler. To pragnienie międzyludzkich więzi wyraża również nie mniej poruszający numer alt-rockowców z Happy Pills i towarzyszącego im Petera J. Bircha. Zwłaszcza że okoliczności jego powstania pokazują, jak z czysto muzycznej relacji może zrodzić się więź wykraczająca daleko poza drzwi studia nagraniowego. - "Musimy kiedyś nagrać coś razem" to zdanie, które można często usłyszeć, gdy dwóch muzyków spotyka się przy piwie. Tyle że zazwyczaj nic z tego nie wynika. Tymczasem pandemia spowodowała, że Peterowi posypały się jego plany koncertowe i nagrał swój pomysł na nasze wspólne Another Rainy Story. Pierwszy raz od dawna byliśmy razem w studiu i bardzo się tym cieszyliśmy. Nagranie z Peterem to chyba początek pięknej przyjaźni... - przyznaje Jacek Kąkolewski, basista Happy Pills.
- Poznańska scena muzyczna to dość rozległy temat. Jest mnóstwo wykonawców, twórców, którzy łączą się w przeróżne składy, grają, występują, szukają siebie... Mam też wrażenie, że zespoły które koncertują, to tylko ułamek. Na salce obok naszej co rusz odbywają się jakieś jamy i próby nieznanych kapel. To scena, która nieustannie zasila nowy narybek - uważa Kamil Meler z Gry Sów. Tymczasem zdaniem Jacka Kąkolewskiego z Happy Pills tak naprawdę dobrze nikt jej nie zna. - To, co do nas dociera, jest tak różnorodne, że trudno nawet znaleźć wspólny mianownik - coś, co mogłoby uzasadniać mówienie o scenie. Zresztą taka jest też ta składanka... Odpowiadając jednym słowem: muzyczny Poznań to różnorodność - podkreśla. I właśnie taka wydaje się być muzyczna natura stolicy Wielkopolski - eklektyczna i niejednoznaczna. Choć mniej zorientowanym wciąż może kojarzyć się przede wszystkim z dawnymi tuzami jazzu z Komedą na czele, a wiele lat później choćby z boomem na hip hop (olo), dziś bardziej przypomina kalejdoskop - wcale nie z jarmarku, a z wysokiej półki, na której właśnie wylądowała składanka jedyna w swoim rodzaju.
Sebastian Gabryel
- My Name Is Poznań, różni wykonawcy, wyd. Kayax
- premiera: 30.03
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2022