Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

ZAPISKI Z LAMUSA. Cesarzowi, co cesarskie

Jak zaskakująco to nie zabrzmi, w 1931 roku Wilhelm II ponownie pojawił się w Poznaniu. I to nie byle gdzie, bo na deskach Teatru Polskiego. A wszystko to za sprawą sztuki Macieja Wierzbińskiego.

. - grafika artykułu
Władysław Bracki (z lewej) i Józef Tylczyński w jednej ze scen przedstawienia "Kajzer" Macieja Wierzbińskiego w Teatrze Polskim w Poznaniu, fot. Stanisław Markiewicz - Poznań, 1931, ze zb. Narodowego Archiwum Cyfrowego

"W ostatnich latach nagromadził się niesłychanie bogaty materiał historyczny, odnoszący się czy to do postaci, czy też do pewnych faktów historycznych ostatnich dwóch czy trzech dziesiątków lat. Pojawiają się więc pamiętniki, listy, zbiory dokumentów, charakterystyki, biografje, i t.p. Uwagę niepoślednią zwracała na siebie oczywiście postać ostatniego monarchy Niemiec z «Bożej łaski» Wilhelma Hohenzollerna. Rewolucja listopadowa podcięła i jego popularność. Oczywiście nie brakło i przedtem krytycznych głosów o jego kwalifikacjach duchowych na monarchę, ale nakazany urzędowo kult  dynastji z natury musiał przegłuszać wszelkie objektywne próby oceny tego człowieka, który przecież tak fatalnie zaciążył na historji niemieckiej i losach Europy w ogóle"* - czytamy w "Gońcu Wielkopolskim" (nr 139/1931) w recenzji niejakiego "Empe". Już w tym wstępie rysuje się pewna sugestia co do tego, czego widz mógł się spodziewać, kupując bilet na spektakl zatytułowany - a jakżeby inaczej - Kajzer, a który traktować należy jako wyraz zainteresowań skupiających się wokół wielu znanych i ważnych postaci. Równocześnie jednak wydaje się oczywista inna sugestia, a mianowicie, że sztuka ukazuje Wilhelma II - w końcu i całkiem obiektywnie - raczej krytycznie, na co ten rzecz jasna miał sobie w pełni zasłużyć.

Autor pisał dalej o najnowszych przekazach dotyczących cesarza, które co prawda "nie są rewelacją, ale budzą smutne refleksje nad losami tych państw, czy innych organizmów społecznych, których kierownictwo spoczywa w rękach podobnych jemu ludzi". Szczegóły zawarte w tych publikacjach udowadniają, że Wilhelm II "był niesłychanym megalomanem, zaślepionym zarozumialcem, arbitrem wszystkich umiejętności, próbował wystąpić jako poeta, układał dowcipne - w swojem mniemaniu - zagadki, był utalentowanym od urodzenia wodzem wojskowym, zapalonym mówcą, niestrudzonym podróżnikiem, słowem wszystkiem, poprostu «pan-cesarzem»". A "przypomina pod tym względem rzymskich władców z okresu upadku, na przykład takiego Heliogabala". Trzeba przyznać, że litości w tej charakterystyce próżno się dopatrywać. Wszelkie animozje znalazły swoje ujście ujęte w słowa barwne, opisujące wszystkie przywary cesarza.

Taka zresztą była też sztuka Wierzbińskiego, co w opinii recenzenta było dodatkowo usprawiedliwione faktem, że reżyser, "który prześladowany przez dawny regime pruski był niejako powołany do przedstawienia tej postaci, co nadawała sankcję monarszą praktykom antypolskim". Mogłoby się wydawać, że nad trzeźwym osądem dziennikarza, który wydawał opinię na temat przedstawienia, zwycięży nieskrywana niechęć wobec jego głównego bohatera. Ale nie! Jednak profesjonalizm i obiektywizm wzięły górę, a recenzent wypunktował i niedostatki samej sztuki, zwracając uwagę, że budowa Kajzera "nie jest zbyt szczęśliwa, sprawa plotkarskich anonimów nie wydaje się dość ważna i jasna, koniec aktu pierwszego ma nadmiar elementu epickiego". Do tego "sprawa z baronem Kotze kończy się jakoś niezdecydowanie: szczęście jego zburzone, cesarz go zdradził, ale ani z żoną się nie rozstaje, ani wobec cesarza nie zaznacza silnie swej krzywdy i prawa do satysfakcji", choć - jak twierdzi krytyk - szukać akurat w tym epizodzie można i plusów, ponieważ potwierdzało to serwilizm wobec Wilhelma II, który charakteryzował nie tylko ludzi z jego otoczenia, ale i przeciętnego Niemca.

Pomimo wyeksponowania przywar zarówno cesarza, jak i środowiska które nie potrafiło mu się sprzeciwić, recenzent ocenił, że w sztuce zachowano umiar, nie była to karykatura, bo zaprezentowano też to właściwe cesarzowi poczucie doskonałości, które mogło przesłaniać prawdziwy jego obraz jako człowieka. Oklaski należały się aktorom, a w tym szczególnie Władysławowi Brackiemu - odtwórcy głównej roli. Także "p. Kwiatkowski w akcie trzecim pogłębiał znakomicie grę i przykuwał dramatycznością swych przeżyć". Wśród kobiet na scenie wyróżniała się Janina Biesiadecka, której gra "zwłaszcza w akcie drugim - była prześliczna". Natomiast "wśród banalności berlińskiej wyróżniała się inteligencją księżniczka Szarlota p. Grabowskiej". Postać cesarza, na co zwraca uwagę "Empe.", przysłaniała jednak nieco wszystkich, co wydawało się wręcz naturalne, bo i w rzeczywistości "nawet cesarzowa nikła wobec potwornej postaci tego ukoronowanego komiwojażera, mówcy, żonglera i despoty".

Podobno historia rozliczy każdego. Można śmiało stwierdzić, że nie tyko ona, ale i sztuka, więc będąc na piedestale trzeba mieć się na baczności. Nikt przecież nie chciałby być kolejnym tytułowym "Kajzerem"...

Justyna Żarczyńska

* We wszystkich cytowanych fragmentach zachowano oryginalną pisownię.

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2021