Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

Mistrz, mistrz, Kolejorz! (cz. I)

Wieczorem 24 maja 2025 roku w wielu wielkopolskich domach czas się zatrzymał. Tego dnia Lech Poznań sięgnął po swój dziewiąty tytuł mistrzowski. W oczekiwaniu na lipcowe otwarcie nowego sezonu przypominamy poprzednie ligowe triumfy Kolejorza.

. - grafika artykułu
Plakat ze zbiorów Archiwum Państwowego w Poznaniu/cyryl.poznan.pl

"Lech Poznań jest dobrem społecznym" - stwierdził jakiś czas temu za pośrednictwem popularnego internetowego serwisu społecznościowego Radosław Nawrot. I trudno się z nim nie zgodzić. Ta lapidarna, ale wyjątkowo celna fraza doskonale oddaje bowiem fenomen Kolejorza, sięgający daleko głębiej niżli tylko sport, piłka nożna, ligowa rywalizacja i piękne gole. Dla większości Wielkopolan Lech Poznań to znacznie "więcej niż klub", by przywołać tę nieco wyświechtaną katalońską frazę. To zbiorowe zauroczenie, najważniejszy wyznacznik lokalnej tożsamości, jedyny w swoim rodzaju zwornik łączący ludzi ponad wszelkimi innymi podziałami, coś, co nosi znamiona kibicowskiej choroby przekazywanej z pokolenia na pokolenie. Setki tysięcy Wielkopolan de facto od dziecka choruje na Lecha i żyje jego problemami przez cały rok. Skądinąd w słowach popularnej piosenki Waldemara Bylińskiego, która 25 lat temu niosła się po starej Bułgarskiej przed każdym meczem: "Lech to jest to, czym żyje każdego dnia każdy z nas", naprawdę nie ma krzty przesady. Na swoim przykładzie wiem, że z tego się nie wyrasta. W kibicowskim życiu nagrodą za tysiące przejechanych za Lechem kilometrów, za kolejne weekendy podporządkowane Dumie Wielkopolski kosztem życia rodzinnego i zawodowego, za rozedrgane nerwy i posiwiałe od stresu włosy - są mistrzowskie trofea. Pozostawiając nieco na boku ten tegoroczny i oczekując kolejnych, spójrzmy na historyczne tytuły Kolejorza.

Zacznijmy od odpowiedzi na pytanie o historyczne uwarunkowania procesu, w ramach którego Lech stał się najpopularniejszym klubem sportowym w Poznaniu. W II RP największym klubem w mieście była wszak wielosekcyjna Warta Poznań, która regularnie notowała nadkomplety na nieistniejącym już dziś stadionie przy ul. Rolnej. Pierwsze symptomy zwiastujące wielkie kibicowskie przetasowanie sięgają lat 40. XX wieku. Zmianę w tym zakresie przyniósł zwłaszcza rok 1946, gdy na łazarskiej Arenie drużyny Niebieska i Zielona przy nadkomplecie publiczności starły się w spotkaniu o tytuł mistrza okręgu poznańskiego. Dodajmy, że kibice wypełnili wówczas stadion na kilka godzin przed meczem, a do utrzymania porządku w jego obrębie potrzebne były dwie kompanie saperów. Liczba kibiców KKS rosła w owym czasie w postępie nieomal geometrycznym, na co bez wątpienia wpływ miała silna dzielnicowa identyfikacja (zwłaszcza Dębiec i Łazarz, z czasem robotnicza Wilda), widowiskowa gra piłkarzy, a zwłaszcza awans do piłkarskiej ekstraklasy i dwa kolejne sezony zakończone na najniższym stopniu podium. Na początku lat 60. piłkarski Poznań dzielił się już niemal na pół, na co w 1964 roku w swej pionierskiej książce pt. "Przedsiębiorstwo Przemysłowe. Studium Socjologiczne Zakładów Przemysłu Metalowego "H. Cegielski" zwrócił uwagę Kazimierz Doktór. Prowadząc badania wśród robotników Ceglorza za pomocą obserwacji uczestniczącej ukrytej (!), nie bez powodu pisał on: "Fabryczne zwyczaje zezwalają na nieco mniejsze wykorzystanie jesienią i wiosną poniedziałkowego dnia roboczego, gdyż jest to dzień po niedzieli sportowej i kibice obu konkurencyjnych klubów »Lecha« i »Warty« zaciekle i długo omawiają wydarzenia niedzielne, snując optymistyczne horoskopy o meczach następnej kolejki". Ostateczne minięcie się obu krzywych kreślących liczbę kibiców poznańskich klubów nastąpiło w 1972 roku wraz z powrotem Lecha do piłkarskiej elity. Od tego czasu nie miał on już w Poznaniu i Wielkopolsce większej konkurencji, co swoją drogą zbiegło się z narodzinami zorganizowanego ruchu kibicowskiego na poznańskich trybunach, którego uczestnicy coraz odważniej zaczęli powielać wzorce obserwowane na zachodnich stadionach, zwłaszcza włoskich i angielskich.

Na pierwszy tytuł mistrzowski przyszło czekać kibicom Lecha stosunkowo długo, bo do 1983 roku. Ów sukces należy docenić, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że w realiach ekstraklasowych doby PRL oznaczało to rzucenie wyzwania silnym, wpływowym i bogatym klubom resortowym. Wiosną 1983 roku w marszu po pierwszego majstra Lech, kierowany pewną ręką przez Wojciecha Łazarka, rywalizował przede wszystkim z broniącym tytułu i naszpikowanym gwiazdami Widzewem Łódź oraz chorzowskim Ruchem. Decydujący o ostatecznym triumfie mecz odbył się 19 czerwca 1983 roku na stadionie zabrzańskiego Górnika, gdzie poznaniakom do wygrania ligi wystarczał remis. Kolejorz jednak nie kalkulował i po dwóch bramkach Janusza Kupcewicza zwyciężył, niesiony dopingiem pięciu tysięcy kibiców, którzy przyjechali na ten mecz z Poznania. To "co się działo po ostatnim gwizdku sędziego - pisał "Głos Wielkopolski" - trudno opisać. Była to eksplozja radości w stylu brazylijskim. Na płytę wbiegli trenerzy, działacze, osoby towarzyszące. Wszyscy wraz z zawodnikami padali sobie w objęcia, gratulacjom i pocałunkom nie było końca". Nowych mistrzów Polski oklaskiwali zresztą nie tylko kibice z Poznania, brawa bili również zabrzanie, doskonale pamiętający rok 1957, gdy spadający z ekstraklasy Lech zwyciężył w ostatniej kolejce warszawską Gwardię, co dało tytuł lubianemu w Poznaniu Górnikowi. Co ciekawe, tysiące poznańskich kibiców wracających nad ranem 20 czerwca 1983 roku z Zabrza prosto z dworca PKP powędrowało na Łęgi Dębińskie, gdzie tego dnia odbyło się historyczne spotkanie z papieżem Janem Pawłem II.

W pierwszej połowie lat 80. Lech był piłkarsko niezwykle mocny. Świadczy o tym rok 1984 i obrona mistrzowskiego tytułu przez piłkarską lokomotywę trenera Łazarka, która wciąż działała bez zarzutu. Majster w bezpośrednim zasięgu Kolejorza znalazł się już po zwycięstwie z Ruchem w 28. kolejce, jednak po porażce w Katowicach z miejscowym GKS koronację trzeba było odroczyć do ostatniej kolejki i spotkania z Pogonią Szczecin. Na mecz, który zaplanowano na środę 13 czerwca 1984 roku, sprzedano około 40 tys. biletów. I trudno się temu dziwić. Po raz pierwszy w swej historii Lech miał przywdziać szaty ligowego króla przed własną publicznością. Prasowe tytuły krzyczały w tych dniach: "Liczy się tylko mecz z Pogonią"; "Nie przegrać!". Lechowi do mistrzostwa wystarczał remis i ten ostatecznie po niezwykle zaciętym meczu udało się uzyskać. Kibice, którzy zebrali się na stadionie na długo przed meczem oraz zajęli dachy okolicznych budynków, zgotowali swoim ulubieńcom mistrzowską owację. Były sztuczne ognie, radzieckie szampany, tort w kształcie piłkarskiego boiska i żywa kaczka odziana w barwy Lecha wręczona Łazarkowi. Już po meczu najbardziej zagorzali poznańscy fani uformowali natomiast zwarty pochód do miasta, który "obwieszczał wszystkim, kto jest najlepszym piłkarskim zespołem w Polsce".

Na następny mistrzowski laur trzeba było w Poznaniu czekać 6 lat. Także tym razem decydować miała ostatnia kolejka, w której Kolejorz mierzył się z warszawską Legią. Do sukcesu wystarczał remis, choć wszyscy zdawali sobie sprawę, że będzie o niego niezwykle trudno w sytuacji, gdy rywalizujące z Lechem o tytuł "górnicze kluby z Katowic i Lubina nie szczędzić będą środków na premie dla legionistów w przypadku, gdyby pokonali oni Lecha". 31 maja 1990 roku ulice Poznania wyludniły się. Ci, którzy nie wybrali się na wyjazd do niegościnnej Warszawy, zasiedli przed telewizorami, oczekując bezpośredniej transmisji meczu w I Programie TVP. Wśród kilku tysięcy szczęśliwców, którzy pojechali do stolicy, aby na żywo oglądać "zwycięski remis", tuż po końcowym gwizdku zapanowała niepohamowana euforia, zwłaszcza że warszawska policja uczyniła tego dnia wiele, aby nie wpuścić ich na stadion przy Łazienkowskiej. Rok później Lech tytułu niestety nie obronił, za to w 1992 roku po raz pierwszy nie kazał kibicom czekać z radością do ostatniego meczu. W 32. kolejce po zwycięstwie w dalekiej Stalowej Woli wszystko w ligowej tabeli było już jasne. Ów triumf w Kotlinie Sandomierskiej obserwowała garstka kibiców z Poznania, toteż wielka mistrzowska feta odbyła się na Bułgarskiej 13 czerwca 1992 roku przy okazji meczu z Widzewem Łódź (3:3). Po końcowym gwizdku kilka tysięcy kibiców wbiegło na murawę, by świętować wraz z piłkarzami. Coraz lepiej w kraju znany poznański charakter dał wówczas o sobie znać ze zdwojoną siłą, gdy część kibiców Kolejorza podbiegła pod sektor gości, pragnąc wymienić uprzejmości z widzewiakami, na co ci ostatni zareagowali rzucaniem elementami połamanych ławek. Skończyło się na interwencji policji, która rozdzieliła zwaśnione strony.

Kolejne mistrzostwo Lech zdobył w 1993 roku, choć tak naprawdę w ostatniej kolejce już o tytuł nie walczył. Przed meczem z Widzewem miał bowiem punkt straty do Legii i ŁKS, i to te dwa kluby liczyły się w ostatecznej rozgrywce, w której kartą przetargową wiodącą do krajowego prymatu była liczba zdobytych bramek. Koniec końców Legia wygrała z Wisłą Kraków 6:0, a ŁKS Łódź pokonał poznańską Olimpię 7:1. Przebieg obu spotkań był niezwykle kontrowersyjny, "Głos Wielkopolski", nie kryjąc ironii, pisał zresztą: "Na boiskach w Łodzi i Krakowie trwał kabaretowy przetarg o bramki zapewniające »mistrzostwo«". Decyzją PZPN unieważniono rezultaty osiągnięte przez Legię i ŁKS, co spowodowało przyznanie tytułu trzeciemu w ligowej tabeli Lechowi. Były to jednak miłe złego początki. Na następny laur jago kibice musieli czekać długich 17 lat.

Piotr Grzelczak 

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025