Nie ma muzyki z niepełnosprawnościami

Pomysł narodził się w Łodzi. Marcel Baliński, pianista i kompozytor, pewnego dnia przyszedł na Warsztat Terapii Zajęciowej "Frajda", w którym uczestniczyła jego siostra Adela. Nie miał żadnych założeń ani teorii. Po prostu usiadł przy pianinie i zaczął grać razem z grupą. Z tego prostego gestu zrodził się zespół, który dziś występuje w takich miejscach jak Centrum Kultury Zamek, Teatr Capitol, Studio Polskiego Radia im. Agnieszki Osieckiej czy Europejski Stadion Kultury. Baliński przyniósł otwartość i gotowość do gry, nawet jeśli wymagało to od niego porzucenia profesjonalnych nawyków, co przyniosło zaskakujące plony.
Współgłosy nie mają jednej definicji. To na pewno nie chór w klasycznym rozumieniu, bo zamiast czystych tercji i kwart są krzyki, szepty, cmoknięcia i zmyślone języki. To również nie tylko trio jazzowe, bo gdy tylko melodia zaczyna układać się w coś znajomego, natychmiast rozsadza ją improwizacja, hałas, pastisz. To także teatr, w którym Magdalena Koleśnik i Bartosz Bielenia wspierają chórzystów swoją aktorską obecnością, przechylając akcenty ku performansowi, kabaretowi oraz poezji.
Debiutancka płyta Współgłosów, wydana jesienią 2024 roku, przyniosła im Fryderyka w kategorii jazz eksperymentalny / współczesna muzyka improwizowana. Ale nagroda to tylko suchy fakt. Prawdziwa wartość albumu "Współgłosy" tkwi w tym, że słuchacz nigdy nie jest do końca pewien, czego słucha. Otwierający "Gospel Song" brzmi jak pastisz amerykańskiej muzyki sakralnej, z quasi-angielskim bełkotem śpiewanym z charyzmą à la Ray Charles. W innym miejscu pojawia się tango, w jeszcze innym ambient, a pomiędzy nimi - wiersze Julii Kobusińskiej i Sonji Orlewicz-Zakrzewskiej recytowane przez chórzystów. Całość to patchwork, w którym błędy i "niedoskonałości" są wręcz eksponowane, bo stanowią źródło twórczej energii.
Współgłosy uczą, że niedoskonałość jest kategorią estetyczną i zarazem etyczną. Wspólne granie wymagało od profesjonalnych muzyków - Marcela Balińskiego, Rafała Różalskiego i Bartosza Szablowskiego - zrezygnowania z części kontroli i zaakceptowania faktu, że muzyka może błądzić. Tymczasem chórzyści musieli zaufać, że ich głosy i pomysły są równoprawne wobec doświadczenia scenicznego kolegów. W efekcie powstał twór, w którym każdy element - od jazzowej improwizacji po niezrozumiałe słowo - ma wagę.
Koncerty Współgłosów to doświadczenie wyzwalające. Na scenie nie ma hierarchii ani narzuconego porządku. Są momenty czułości i melancholii, zaraz potem wybuchy śmiechu i rozgardiasz przypominający szkolną przerwę. W jednej chwili słyszymy balladę o niespełnionych marzeniach, w następnej - chór imitujący koguty i psy, które próbują zagłuszyć kontrabas. Ta płynność przechodzenia od wzruszenia do absurdu, od struktury do chaosu, jest esencją ich stylu. Ale Współgłosy to także manifest. Projekt stawia pytanie o to, kto ma prawo być na scenie i jakie głosy są uznawane za "właściwe". W sytuacji koncertowej obecność osób z niepełnosprawnościami nadaje projektowi unikalny kształt.
Być może w tym tkwi sekret Współgłosów - w odwadze, by powiedzieć: "Nie ma dźwięków z niepełnosprawnościami". Jest tylko muzyka, a ta rodzi się wszędzie tam, gdzie istnieje wspólnota, wyobraźnia i gotowość do improwizacji. I warto ją grać choćby po to, by pokazać, że muzyka zawsze zaczyna się tam, gdzie kończą się podziały.
Sebastian Gabryel
- JazZamek #67: Współgłosy
- 27.09, g. 19
- CK Zamek
- bilety: 50-60 zł
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025
Zobacz również

Gombrowicz mniej znany

Co nowego w Filharmonii?

Ze sztuką zawsze ujdzie ci na sucho
