Kultura w Poznaniu

Film

opublikowano:

KULTURA W KAPCIACH. Oddychać muzyką

Miles Davis. Ikona jazzu. Ikona muzyki XX wieku. Artysta obok albumów którego nie przechodzi się obojętnie. Film biograficzny o tym wybitnym trębaczu, który można zobaczyć na jednej z największych platform filmowych podczas #zostańwdomu, nie jest kolejną pozycją dla zabicia czasu, lecz historią obnażającą życie wrażliwego artysty i trudnego człowieka.

. - grafika artykułu
fot. materiały dystrybutora

Netflixowy Miles Davis: Birth of the Cool to nie tylko kolejna biograficzna opowieść o ikonie jazzu osadzona w konwencji amerykańskich filmów dokumentalnych. I choć podtytuł filmu wydaje się być mało uniwersalny, ponieważ w całej narracji przechodzimy przez w zasadzie wszystkie gatunki muzyczne, które wykorzystywał Miles: od bebopu, przez cool jazz, aż po jazz modalny, fusion, a nawet rock, to obraz ten jest nie tyle cykliczną narracją przeplecioną muzyką, lecz prawdziwym obrazem życia artysty - w dobrych i złych momentach jego życia.  Na samym początku można zadać sobie pytanie: co może wnieść kolejny film o Milesie Davisie? Nie tylko kolejną wspaniałą, muzyczną i osobistą narrację kreowaną z offu jak gdyby przez samego Milesa, jak również jego przyjaciół muzyków z którymi grał (w filmie wypowiadają się m.in.: Jimmy Cobb, Wayne Shorter, Herbie Hancock, Marcus Miller, czy Quincy Jones), lecz antropologiczne spojrzenie na istniejący wciąż w drugiej połowie XX wieku problem rasizmu. Obecne w filmie, pełne brutalności i silnego nacechowania społecznego przesłanie, wykracza poza ramy obrazu artysty-muzyka. Incydent pobicia Milesa przez białego policjanta czy segregacja rasowa w East St. Louis, gdzie Davis spędził dzieciństwo, to tylko niektóre z wątków wydawałoby się pobocznych, a jednak ściśle wpływających na odbiór dzieła.

- Dla niego nie grać, było jak nie pić wody - mówi jeden z muzyków wypowiadających się w filmie. Miles Davis był człowiekiem, który oddychał muzyką. Była dla niego życiem i jedyną słuszną miłością. Na swoich koncertach gromadził różną publiczność, ale słuchali go wszyscy, niezależnie od czasów. Odpowiadał na muzyczne trendy, jednocześnie ciągle szukał inspiracji. W obrazie Stanleya Nelsona liryzm i wrażliwość muzyczna artysty mieszają się z mrocznym charakterem, którego doświadczali jego najbliżsi. Film nie kreuje wyidealizowanego obrazu - Miles ma tu swoje wady. Jest uwikłany w nałogi, zmusza miłość życia, Frances Taylor, do rzucenia jej największej pasji. To właśnie wypowiedzi żony Davisa tak silnie docierają do odbiorcy. Taylor opowiada o sile uczucia, o wzajemnych artystycznych inspiracjach, jak i sile ich związku. Wspomina również o przerwaniu swojej znakomitej kariery tanecznej na żądanie zazdrosnego o nią męża, a także o powtarzającej się przemocy domowej. W filmie głos zabierają też inne ważne osoby w pewnym okresie związane uczuciowo z Milesem Davisem, jak Juliette Greco i Marguerite Cantú.

Mimo wszystko, mam wrażenie, iż muzyka ma w tym obrazie większą wartość, aniżeli słowa. Jest komentarzem do życia Milesa, nie odwrotnie. To swoista podróż przez standardy jazzowe, które choć pojawiają się gdzieś w tle wobec całej narracji, często najlepiej obrazują różne okresy jego życia. Kolejny film dokumentalny o Davisie jest więc historią dwutorową - to opowieść o wybitnej postaci świata muzyki, ale też o osobistych słabościach i odwadze, by iść przez życie na własnych warunkach. Sprawna realizacja i bardzo dobra jakość dźwięku sprawiają, że warto posłuchać i zobaczyć ten film,  ponieważ "więcej Milesów, już nie będzie".

Katarzyna Nowicka

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2020