Kultura w Poznaniu

Film

opublikowano:

ANIMATOR. Krótki metraż ma się dobrze

Trzy dni, sześć pokazów konkursowych, łącznie osiem godzin animacji. To liczby definiujące 50 filmów krótkometrażowych, które zobaczyłem w ostatni weekend w ramach 11. odsłony Festiwalu Animator. Co jeszcze je charakteryzuje?

. - grafika artykułu
Kadr z filmu "World of Tomorrow Episode 2", reż. Don Hertzfeldt, fot. materiały organizatorów

Swoją przygodę z konkursem rozpocząłem już w piątek o godzinie 20. Akcja działa się w Scenie na Piętrze, ponieważ właśnie tam na czas remontu zadomowiło się poznańskie kino Muza. Gdy większość globu zastanawiała się, kto wyjdzie zwycięsko z piłkarskiego boju Belgia-Brazylia, ja zasiadłem wygodnie w fotelu, oczekując na pierwszy pokaz konkursowy tegorocznego Animatora. Uczestnicząc w różnych seansach wciąż przekonuję się, że krótki metraż ma się znakomicie, dlatego miałem ogromne oczekiwania związane z tegorocznymi pokazami. Co więcej, nie mam tu na myśli, tylko zagranicznych produkcji, ale także nasze rodzime kino.

Niestety zaczęło się od lekkiego rozczarowania. Pierwszy pokaz konkursowy jako całość mnie nie przekonał. Prezentowane animacje były na niezłym poziomie, jednak niczym nie zachwycały. Wyjątkiem okazał się belgijski (jednak nie tylko piłka!) Panta Rhei. Historia Stefaana, który pragnie uciec przed oceanem, automatycznie skojarzyła mi się z kultowym dziełem Luca Bessona Wielki błękit. Oczywiście takie porównanie jest zdecydowanie na wyrost, jednak motyw wody, zmagań bohatera, cały czas przypominały o tym obrazie. Belgijska animacja potrafiła w równie magiczny sposób pokazać ocean i zahipnotyzować widza. Słuchając rozmów pozostałych widzów doszedłem do wniosku, że nie tylko ja byłem zafascynowany tym dziełem.

Humor i forma

Na szczęście pierwszy set to "złe dobrego początki". Kolejne pokazy okazały się prawdziwą filmową ucztą. Przeważały obrazy dobre, czasami wręcz rewelacyjne. I o ile w przypadku pierwszej części nie miałem problemu z zagłosowaniem na najlepszy film, dalej stało się to olbrzymim wyzwaniem.

Futurystyczny World of Tomorrow Episode 2 zachwycił mnie od pierwszej chwili. Jako miłośnik science fiction nie mogłem przejść obojętnie obok filmu, w którym mała dziewczynka trafia do mózgu własnego klona z przyszłości. Obraz ten to cudowna wędrówka przez różne etapy życia człowieka. Obserwujemy w jej trakcie zmiany w postrzeganiu świata - od bycia dzieckiem, aż do dorosłości, gdy naiwne, radosne spojrzenie na świat w końcu przysłania nam racjonalność. Dodać do tego należy lekki, nienachalny humor i oto mamy naprawdę fascynujący film.

Równie interesujący okazał się Vdol' i poperyok. I nie chodzi tu bynajmniej o samą historię, ale przede wszystkim doskonałą formę. Głównym bohaterem jest tu zebra, a cały film to zabawa autora motywem czarno-białych pasków. W ten sposób niezwykle prosta opowieść prezentowana jest tak, że nie można oderwać wzroku od ekranu. Warto też wspomnieć o Cel Mai Bun Client, urzekającej historii małżeństwa, które prowadzi dom pogrzebowy, a ich spokój (głównie małżonki) zaburza tajemniczy starszy mężczyzna, zamawiający tuzin wieńców. Kobieta podejrzewa go o morderstwo i rozpoczyna prywatne śledztwo. Jakiż wzruszający jest finał opowieści, gdy okazuje się, że ów mężczyzna zwyczajnie chciał by o nim pamiętano.

Cisza kontra musical

Pora na polskie akcenty. Colaholic Marcina Podolca to pozornie prosta, sympatyczna opowieść o młodym człowieku uzależnionym od coli. Początkowe uśmiechy znikają jednak z twarzy widzów wraz z rozwojem akcji. Uzależnienie zawsze pozostanie uzależnieniem, bez względu na to czego dotyczy. Obserwujemy zmagania bohatera, odliczanie do kolejnej porcji napoju, a także degradację jego życia prywatnego. Ten obraz ma to, czego szalenie brakuje mi we współczesnych pełnometrażowych polskich produkcjach - poważny temat, podany w stosunkowo lekkiej formie, z małą dawką humoru, który jednak nie zaciera tragicznego wymiaru całości. Innym rodzimym tytułem, który warto wyróżnić jest Kształt chwili Mateusza Sadowskiego. Film składa się z różnych klisz, fragmentów ludzkiego życia, podanych w urzekającej formie, co dodaje całości magii. To jedyny seans 3D, jaki miałem okazję oglądać na tegorocznym festiwalu. Nie jestem entuzjastą tej technologii, aczkolwiek w tym wypadku jest to uzasadniony zabieg i stanowi wartość dodaną. W oczy, a właściwie w uszy, rzuca się kompletny brak dźwięku. Przenikliwa cisza niczym z Odysei kosmicznej Kubricka umożliwiła zatopienie się w historii i przejście w stan niemal hipnotyczny, z którego widz zostaje wybudzony nagłym pstryknięciem palców w finale filmu.

W opozycji do dzieła Mateusza Sadowskiego organizatorzy uraczyli nas znakomitym musicalem The Burden ze Szwecji. Mamy tu połączenie czterech zabawnych scenek dziejących się w różnych lokalizacjach. Hotel, supermarket, call center i fast food to miejsca, gdzie bohaterowie (zwierzęta) wyśpiewują ważne dla nich kwestie życiowe, a wszystko to z apokaliptyczną wizją w tle. To opowieść pełna humoru, która sadząc po reakcji widzów nie tylko mnie zauroczyła.

Woody&Lotte

Tegoroczny festiwal to również hołd złożony innym twórcom, a także samej kinematografii. Jako wielki miłośnik Woody'ego Allena nie mogę pominąć filmu o jakże wymownym tytule Woody&Woody. Jest to całkiem sprawnie zrobiony, ironiczny hołd dla najsłynniejszego chyba nowojorczyka. Przy barze siedzi sobie dobrze nam znany reżyser. Nagle spostrzega samego siebie sprzed 40 lat i rozpoczyna z nim rozmowę. Czuć tu charakterystyczny dla Allena klimat, mamy niezłe dialogi o życiu, śmierci i seksie. W tle słyszymy jazz. Moim zdaniem wypada lepiej, niż ostatnie filmy mistrza.

Warto też wspomnieć o animowanym dokumencie Lotte that silhouette girl. To historia o życiu i dorobku artystycznym Lotte Reiniger. Całość graficznie nawiązuje do jej twórczości, przybliżając jednocześnie dawne techniki filmowe. W końcu to twórczyni unikatowej techniki animacji sylwetkowej. Przybliżono również prawdopodobnie najsłynniejsze jej dzieło Przygody księcia Ahmeda, inspirowane Baśniami tysiąca i jednej nocy.

Szczerze współczuję jury. Wybrać jeden zwycięski tytuł spośród zaprezentowanych w konkursie wydaje się niemożliwy. Większość z nich stała na naprawdę wysokim poziomie. Dodatkowo, co potwierdzają moje wcześniejsze słowa, ich różnorodność sprawia, że niezwykle trudno je ze sobą porównać. W konkursie zaprezentowane zostało całe spectrum filmowe. Od kameralnych dramatów, przez lekkie komedie, po zaangażowane kino społeczne i polityczne. Wszystko to w małej, krótkiej, animowanej formie. Nadal mam wrażenie, że krótki metraż nie jest należycie doceniany. Są to jednak w pełni wartościowe filmy, niejednokrotnie znacznie lepsze od propozycji pełnometrażowych, co tylko potwierdził 11 Festiwal Animator.

Patryk Szczechowiak

  • Przeglądy konkursowe 11. MFFA Animator - krótki metraż
  • kino Muza
  • 6-8.07

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2018