Kultura w Poznaniu

Kultura Poznań - Wydarzenia Kulturalne, Informacje i Aktualności

opublikowano:

FESTIWAL FABUŁY. Złamałem wszystkie swoje zasady

- Zależało mi na tym, żeby była to opowieść o życiu, a nie o śmierci. Żeby nie było czarno-białe, tylko kolorowe. Żeby te postaci były prawdziwe, żyły. Żeby spojrzeć na nie nie poprzez pryzmat wojny, tylko tak jak oni wtedy patrzyli na siebie i na świat wokół - opowiadał na spotkaniu wokół powieści Stramer Mikołaj Łoziński. - Wtedy były inne dekoracje, inne ubrania, inne technologie, ale gdzieś w środku ci ludzie chyba byli podobni do nas. I wydaje mi się, że jesteśmy mądrzejsi od poprzednich pokoleń tylko o tyle, że wiemy, co się z nimi stało...

. - grafika artykułu
Katarzyna Kuczyńska-Koschany i Mikołaj Łoziński podczas spotkania, fot. Monika Nawrocka-Leśnik

Pisarz, scenarzysta, socjolog po Sorbonie, fotograf. Syn Marcela, słynnego reżysera i dokumentalisty oraz brat Pawła, również znanego filmowca. Ale kim jest Mikołaj Łoziński, kiedy sam myśli o sobie? - Jestem każdą z tych osób, które pani wymieniła, po trochu. Jestem też tatą dla moich synów, już prawie dziewięcioletnich bliźniaków - mówił na spotkaniu. Przyznał także, że niechętnie w dzieciństwie przyznawał się do rodziny. Że miał z tym problem jako nastolatek. - Kiedy padało pytanie czy jestem synem mojego taty, mówiłem, że nie. Chyba czułem, że nie ma w tym żadnej mojej zasługi. Że to raczej zasługa obojga moich rodziców - żartował.

Stramer swoją premierę miał w październiku ubiegłego roku. Łoziński pracował nad książką aż osiem lat. - Pisało mi się go bardzo ciężko, a na pewno bardzo wolno - przyznał. - Próbowałem pisać go tak jak poprzednie, czyli minimalistycznie. Bo wychodzę z założenia, że czasem pisząc mniej, mówimy więcej. I wydawało mi się, że taki mam styl, że tak właśnie piszę. Najpierw spędziłem dwa lata w archiwach - bo to powieść historyczna, która zaczyna się na początku XX wieku albo nawet pod koniec XIX, a kończy w pierwszych latach II wojny światowej. A po tych dwóch latach usiadłem wreszcie do pisania - opowiadał. Zakładał, że Stramera - podobnie jak Reisefieber i Książkę charakteryzować będą krótkie zdania i rozdziały, niewielu bohaterów. Nic z tego jednak nie wyszło. - Miałem kilka falstartów. Aż pewnego dnia usiadłem przy biurku, przy których teraz siedzę i poczułem się jak nie ja... - wspominał. - Dopiero w momencie, kiedy złamałem wszystkie swoje zasady jeżeli chodzi o pisanie, to ruszyło. I sześć lat później skończyłem Stramera.

Tytuł nominowany był w tym roku do Nagrody Literackiej Nike oraz wszedł do finału Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus. Powiedzieć jednak, że jest to powieść o biednej żydowskiej rodzinie mieszkającej w międzywojniu w Tarnowie, to zdecydowanie za mało. - Dużo odkryłem w archiwach. Jeździłem do Tarnowa, Krakowa, Warszawy, Paryża i Lwowa. Próbowałem dotrzeć jakoś do tego, jak to mogło wtedy wyglądać. Żeby potem móc to pokazać na mój sposób. Dla mnie najważniejsze było to, żeby to było wiarygodne, żeby to było żywe i prawdziwe - opowiadał.

Skąd tytuł - Stramer? Bo skojarzeń czytelnik może mieć wiele. Czy autor nawiązuje do galicyjskości? - Musze panią rozczarować. To prawdziwe nazwisko mojego dziadka - wyznał. Przodek autora pochodził z Tarnowa, miał pięcioro rodzeństwa. - Nie znałem ich, bardzo niewiele znalazłem o nich samych w archiwach. Bardziej o tych czasach. Musiałem ich wymyślić - mówił.

Autor wraz z bratem udzielili kiedyś wywiadu, który ukazał się w "Newsweeku" o tym jak to jest żyć w Polsce i mieć żydowskie pochodzenie. Pod tekstem, który skopiowano na nacjonalistyczne portale, znalazło się mnóstwo komentarzy - a wśród nich m.in. "podajcie swoje prawdziwe nazwiska". I to właśnie Łozińskiego zainspirowało. - Nazwisko Stramer znaczy krzepki, silny - wyjaśniał. - Zawsze mi się podobało, ale odeszło z tym całym światem po w drugiej wojnie. Ale pomyślałam, że wróci chociaż w książce... - Można powiedzieć, że nawet antysemici mieli swój pozytywny udział w powstaniu tej powieści - dodał. Autor zaczął się zastanawiać przy tej okazji, co ich łączy - Żydów i antysemitów. - Wciąż chcą rozmawiać o jednym - o Żydach. Dlatego też antysemitom polecam Stramera - znajdą tam coś dla siebie.

Książkę Łoziński zadedykował ojcu. - Mój tata, kiedy przeczytał Stramera powiedział, że zwykle jest tak, że kiedy ktoś się rodzi, to ma dziadków: dziadka i babcie. Z czasem ci dziadkowie umierają. Z nim był odwrotnie. Kiedy się urodził nie miał dziadków. Natomiast dzięki tej powieści zyskał dziadków i za to mi bardzo dziękuje. - To dla mnie wzruszające.

Akcja Stramera dzieje na przełomie wieków, sięga drugiej wojny światowej. Pojawiają się sygnały m.in. kryzysu na giełdzie, odzyskania niepodległości, zamachu majowego czy narastania antysemityzmu. Bardzo intensywny kawałek historii zestawiony został z małym miasteczkiem. Dlaczego? Jeden powód znamy, tam właśnie mieszkał dziadek autora. - Z drugiej strony wydawało mi się, że to jest idealne miejsce do pokazania - nie wprost, tego co się działo w tych trudnych czasach, tego co ukształtowało nie tylko ich. Z resztą mówi się, że najciekawsze rzeczy dzieją się na peryferiach - opowiadał. Premiera książki odbyła się w samym Tarnowie, o co zabiegał autor. - Dla mieszkańców Tarnowa nie była to opowieść o jakieś przedwojennej rodzinie czy narastaniu faszyzmu, nacjonalizmu, tylko historia ich miasta - mówił. - To był komplement.

W książce obok przestrzeni rzeczywistej jest sfera marzeń. Obie się przenikają. Nathan, jeden z bohaterów, tęskni za Ameryką, gdzie chciał sobie ułożyć życie, ale nie wyszło, więc wraca do Polski. A jego żona, Rywka, marzy o wycieczce nad morze. - To pasowało mi do tych postaci - wyjaśniał na spotkaniu autor. - Rywka ma szerszą perspektywę. Trzyma zawsze stronę dzieci - mówił. - Ona poświeciła dla rodziny siebie. Ale te pragnienia gdzieś w niej są, więc kiedy dzieci je realizują to ona je akceptuje.

O tym, że Rywka jest Reginą, czyli "królowa ogniska domowego" czytelnik nie dowiaduje się szybko. Nathan też jest imieniem szczególnym. Ponadto jest jeszcze Jakub - dziecko szybko umiera, Rena, Rudek, Hesio, Salek, Wela i Nusek. Dzieci noszą imiona, które mogłyby być skrótami wielu innych. Pojawia się w nich element asymilacyjny. - Do śmierci Piłsudskiego to był dobry kraj dla Żydów - mówił Łoziński. - Byli bardzo zakorzenieni w polskiej kulturze i też poprzez nią się identyfikowali. Bardzo kochali kulturę Sienkiewicza, Przerwę-Tetmajera, chciałem to pokazać... - wyjaśniał. Dodał także, że z tych wszystkich świadectw do których dotarł wynika, że ludzie do końca nie wierzyli, że dotknie ich wojna. - Bo to naprawdę wydaje się nielogiczne...

Los polskich Żydów zmieścił w tej jednej niewielkiej historii rodzinnej. Książka ta nie jest jednak smutna. Czytając ją, wybucha się kilkakrotnie śmiechem. Jak tego dokonał Łoziński, choć wiemy jak skończyli jej bohaterowie? - Zależało mi na tym, żeby to była opowieść o życiu, a nie o śmierci. Żeby nie było czarno-białe, tylko kolorowe. Żeby te postaci były prawdziwe, żyły...

Notowała Monika Nawrocka-Leśnik

  • Festiwal Fabuły: spotkanie z Mikołajem Łozińskim
  • Zamek Czyta online
  • 18.11

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2020