Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

JA TU TYLKO CZYTAM. Nie tak dawno temu w pandemii

Kokaina, o którą zabijali się w Ślepnąc od świateł, to teraz zaledwie specyfik ułatwiający przetrwanie skręta po opio. Na mieście rozgościły się bowiem świetliki - mieszanki oksykodonu i benzodiazepin, zamknięte w fosforyzujących tabletkach. Na gruzach dawnego układu powstaje opioidowe imperium, którym włada demoniczny (i memiczny) psychopata. Dawno temu w Warszawie to głęboko osadzona w pandemicznej rzeczywistości powieść sensacyjna, która nie romantyzuje etosu gangstera. Mówi o pierwotnych instynktach, które czynią ludzi zdolnymi do największych podłości. I ciągną ich do piachu.

Rysunkowy, utrzymany w pastelowych barwach baner przedstawiający siedzącego na ławce i czytającego książkę ptaka. Ptak ma ciało małego chłopca, ubrany jest w kardigan i krótkie spodenki. - grafika artykułu
rys. Marta Buczkowska

To już nie rok 2014, kiedy to młodzież i dorośli bawili się z użyciem kokainy. Rynkiem używek zawładnął duumwirat - tani kryształ w całej swojej różnorodności i stosowane w celach rekreacyjnych skarby aptek - leki opioidowe niegdyś zarezerwowane dla onkologii oraz wszystkie benzodiazepiny z "-am" w nazwie. Gdy na ulice trafiają świetliki, kradną serca i receptory wszystkich konsumentów. Są w stanie zamaskować każdy ból, dają odrobinę szczęścia przy wykonywaniu codziennych aktywności, a co najważniejsze - eliminują lęk potęgowany przez lockdown i teorie spiskowe. Że uzależniają? Robią to przecież wszystkie leki brane jak w zegarku. Ale świetliki są wyjątkowe. Dzięki synergicznemu - choć skojarzonemu z depresją oddechową - działaniu swoich składników mają niespotykany potencjał rekreacyjny. Ich użytkownicy nie chcą i nie potrafią już żyć poza pluszową bańką, rozpieszczone receptory wyją o więcej. A tolerancja rośnie.

I to właśnie wokół tabletkowego imperium koncentruje się akcja Dawno temu w Warszawie. Po sześciu latach ucieczki przed samym sobą, na wieść o zabójstwie siostry, do Polski wraca Jacek. Zemsta wymaga paktu z diabłem. Czy raczej Dariem, który teraz rozdaje karty w półświatku. Trzeba dobić konkurencję i opracować niezawodny model produkcji oraz dystrybucji świetlików. Uzależnić całą Warszawę i zwiększyć zasięgi. Jak naśladować, to tylko mistrzów - Sacklerów, którzy przez dekady zarabiali miliardy na faszerowaniu Amerykanów OxyContinem. Wszystko to dzieje się w świecie, który jest zniekształconym odbicie znanej nam rzeczywistości. To świat czeczeńskich patogal MMA, smutnego oblicza ministra zdrowia i strajku kobiet. Żulczyk stara się jednak, żeby mimo licznych analogii Dawno temu nie można było traktować jako powieści z kluczem. Rozmywa tropy, gdy stają się zbyt oczywiste. Czytelnikowi jednak pozostaje pewna satysfakcja płynąca z uznania dla własnej spostrzegawczości. Czy Bodoks to emanacja Baxtona? Wykluczone!

Żulczyk przedstawia historię brutalnej zmiany warty na mieście za pośrednictwem trzech narratorów - walczącej o przetrwanie azylu dla trudnej młodzieży i prowadzącej śledztwo w sprawie morderstwa podopiecznego Paziny, protagonisty Ślepnąc od świateł Jacka i pomniejszego dilera zioła Kurtki. Ich opowieści przeplatają się w kluczowych dla fabuły miejscach i wzajemnie uzupełniają. Żonglerka perspektywami wzmaga dynamikę opowieści, trzeba jednak uczciwie zaznaczyć, że powieści Żulczyka to zawsze samograje, które wymagają biegłości w błyskawicznym przewracaniu stron. A w tym przypadku przewracać jest co, ponieważ to 800 gęsto zadrukowanych stron. Gdyby Dawno temu wydało SQN, byłoby ich pewnie jakieś 1300.

Wspomniana polifonia umożliwia głębszą eksplorację świata przedstawionego, konfrontację bohaterów z szerszym spektrum problemów cywilizacyjnych. I tak Pazina mierzy się z marginalizacją społeczną swoich podopiecznych, motywowaną homofobią i transfobią, Jacek ukazuje powiązania show-biznesu i polityki z kryminałem, Kurtka z kolei przenosi nas z mafijnej wierchuszki organizacji przestępczych na ulice, gdzie pato-płotki zbierają przekopy od gangusów średniego szczebla.

Ale najjaśniejszą gwiazdeczką uniwersum Żulczyka jest oczywiście Dareczek z herbatką bez cytrynki. Postać tę rozegrał Żulczyk kochaniutki konsekwentnie, świadom hype'u, który tak zręcznie podsycił Jan Frycz u Skoniecznego. Dario to jednocześnie tzw. twój stary pijany, jak i David Koresh zabarykadowany na farmie w Waco. Dareczek Kiepski i Jewgienij Prigożyn. Joker, kanibal, anarchista. Albo prostu antychryst, którego trzeba było zgładzić, gdy był jeszcze dzieckiem. Słowem - Malinowy Król. Czyli Karmazynowy Król z Mrocznej wieży po roku w Polsce. W Nowej Wsi. A co jest w tym wszystkim najlepsze? To postać wewnętrznie spójna w swojej absurdalności. Żulczyk, w pełni świadomy potencjału memicznego Daria, uwypuklił zarówno jego kwiecisty, gitowsko-dziadowy idiolekt, jak i pozwolił każdą, nawet najbardziej brutalną scenę z jego udziałem zamienić w noc kabaretów. A na koniec nakleił Dareczkowi na czole Polski Znak Bylejakości. Jego spektakularnemu entrée w Dawno temu towarzyszy donośne "rucham was, kochani" przebijające się wśród huku wystrzałów. "Rucham was" niczym złowrogi ryk wyłaniającej się z Zatoki Tokijskiej Godzilli. Coś wspaniałego. Fascynująca i niejednoznaczna jest też jego relacja z Jackiem.

Oczywiście pojawiają się głosy, że nadmierna ekspozycja zaszkodziła tej postaci. I że Dario jest cząstką tej siły, która wiecznie będąc na drugim planie, przyćmiewa plan pierwszy. Uczynienie go jednym z głównych aktorów tej tragedii w pełni wpisuje się w autorską wizję postapokaliptycznej rzeczywistości i logikę powieści. Tu już nikt nie czeka na oczyszczający potop. Fala, która miała zmyć koks ze stołów, przyniosła wszystkie oblicza kryzysu opioidowego, najemników ze Wschodu i patogale youtuberów.

Książka ta, gdy zaangażujemy się w opowieść, odpłaci nam paskudnym kacem. O ile w przypadku Ślepnąc mogliśmy mówić o pewnej romantyzacji postaci Jacka - samotnika dilera, który w swojej beemce bywał enigmatycznym Goslingiem z Drive, o tyle w tej powieści Żulczyk zohydza do reszty bohaterów-kryminalistów. Nieustannie przekraczają oni kolejne granice etyczno-moralne, dopuszczając się okrucieństw wobec bezbronnych, także kobiet czy dzieci, kierowani czystą nienawiścią, żądzą władzy czy pragnieniem zemsty. Jeśli Żulczyk ocala etos rezolutnego rzezimieszka, który kieruje się sprytem ulicy, to tylko w postaci Kurtki. Swoją drogą bohater ten ma dość ciekawe literackie pochodzenie. To postać, która zdaje się wyrastać z doliniarskiej prozy Nowakowskiego, Brychta czy wczesnego Stasiuka. Jest przedstawicielem środowiska aspirujących wyrzutków, żyjących w cieniu legend - Ducha czy Daria. Ludzi kultywujących pewien kodeks środowiskowy, a jednocześnie świadomych, że każdy w końcu sypnie na psach.

Podczas gdy Dario to fenomen, Jacek i Pazina zapewniają czytelnikowi tak potrzebne poczucie prawdopodobieństwa i identyfikacji psychologicznej. Są wiarygodni w kontekście mocno podkręconej Warszawy Żulczyka, w której względem Ślepnąc wszystkiego jest więcej, groźniej i paskudniej. Nie każdemu może podobać się kierunek rozwoju poszczególnych postaci i atrofia moralna, którą odznaczają się w punktach kulminacyjnych. Boleć może rozwiązanie akcji, choćby dlatego, że Żulczyk wykazał się śmiałością, każąc kilku ważny bohaterom ściągać pancerz fabularny. Ale to wszystko było konieczne, żeby odczarować patusów. Choćby ze względu na chłopaczków sprzedających kryształ, uśmiechających się po polsku jak Kamil Nożyński i epatując dostojnym chłodem spod golfa ze stójką.

Dawno temu w Warszawie to literatura popularna. I bardzo dobrze, że popularna, gdyż angażująca w o wiele większym stopniu niż większość tzw. prozy artystycznej. Zanim Jakub Żulczyk nakrzyczy na mnie za tę szufladkę, przypomnę, że wiele sztandarowych dla tej dziedziny utworów - z Tajemnicami Paryża na czele - jest dziełami o ważnej wymowie społecznej, z których ochoczo czerpali tzw. wielcy realiści. A poza tym to dzieło, które daje sporo satysfakcji czytelniczej, mimo że po przebodźcowaniu nadchodzi nieuchronny zjazd i dół. To powieść gatunkowa, która wraz ze Ślepnąc oraz Królem Twardocha wyznacza standardy, do których powinni równać polscy autorzy porywający się na wielowątkowe historie gangsterskie. Abstrahując od losów postaci - kontynuacji tejże kontynuacji nie widzę, ponieważ Żulczyk napisał Dawno w temu w Warszawie z takim rozmachem, że w trzeciej części mak musieliby uprawiać na Księżycu, a narkotyki syntetyzować na orbicie.

Jacek Adamiec

  • Jakub Żulczyk, Dawno temu w Warszawie
  • Świat Książki

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023