Oczywiście można pokusić się o jakieś rozwinięcie. Oto przemytnik narkotyków awaryjnie zrzuca z samolotu ogromne ilości kokainy. Prawie cały towar ląduje na tzw. Krwawej Górze, która leży w parku narodowym Chattahoochee. Kilka paczek odnajduje mieszkający w okolicy czarny niedźwiedź, który szybko popada w uzależnienie. Tymczasem w parku dwoje dzieci akurat wagaruje, a ich śladem podąża Sari, matka jednego z nich. Poza tym pojawia się tam para zagranicznych turystów, paczka młodocianych bandytów, strażnik ochrony przyrody, członkowie gangu chcący odzyskać swoją własność, ścigający ich detektyw oraz kilkoro innych mniej czy bardziej absurdalnych postaci. Prędzej czy później każdy z nich stanie oko w oko z naćpanym - bądź będącym chwilowo na głodzie - czarnym niedźwiedziem.
Historia inspirowana prawdziwymi wydarzeniami z 1985 roku - tragicznymi zresztą w skutkach - w Kokainowym misiu przybiera ton czarnej komedii, której clou, czyli konfrontacja plejady bohaterów z nagrzanym zwierzem, zapewne dobrze wpasowałoby się w fikcyjny trailer zmontowany przez Roberta Rodrigueza czy Quentina Tarantino. W wersji pełnometrażowej szybko pękają niektóre szwy opowieści - zwłaszcza dotyczy to postaci, które z pewnością są wyraziste i łatwo od siebie odróżnialne, ale raczej irytujące niż zabawne, przez co trudno trzymać za nie kciuki. Po prawdzie przez większość czasu kibicuje się bardziej niedźwiedziowi niż bohaterom, mimo że przecież miał on być raczej zarzewiem komicznej sytuacji, a nie elementem, w którym tkwić będzie główny potencjał komediowy - choć wypada zaznaczyć, że i on ma swoje momenty, jak wciąganie kreski z oderwanej chwilę wcześniej nogi strażnika ochrony przyrody.
Fruwających kończyn, ciał i krwi jest zresztą tyle, że wystarczyłoby na całkiem porządny slasher, choć tu głównym narzędziem zbrodni nie jest nóż czy maczeta, a niedźwiedzie kły i pazury. Przytwierdzone do świetnie zaanimowanej bestii - warto wspomnieć. Tytułowy miś w przeciągu całego filmu prezentuje na tyle bogaty wachlarz emocji, że pozazdrościłby mu go pewnie niejeden bohater horroru - gniew, ciekawość, zdziwienie, głód, dezorientacja, radość, smutek, złość, zaskoczenie... Wymieniać można by długo, a to i tak już mniej więcej trzykrotnie więcej niż u pierwszej z brzegu postaci handlarza narkotyków.
I gdy w trakcie oglądania można już zacząć sądzić, że nic ciekawego poza kolejnymi krwawymi ofiarami oraz skrojonymi pod Oscara za pierwszoplanową rolę popisami niedźwiadka nas nie czeka, nieoczekiwanie z tego natłoku spektakularnych śmierci, wkurzających postaci, wciągniętych kresek i czerstwych dowcipów wyłania się całkiem sprawnie domknięty moralitet o tym, że narkotyki są złe, a miłość rodzicielska to jedna z najwyższych wartości, pozwalająca przenosić góry. Nie żeby ta konkluzja była zabiegiem na miarę odkrycia w fabule niebotycznych pokładów sensu, ale swego rodzaju przyjemność i satysfakcję z seansu wywołuje zdanie sobie sprawy, że nawet film rozrywkowy potrafi do czegoś zmierzać.
Adam Horowski
- Kokainowy miś
- reż. Elizabeth Banks
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023