Świadek katyńskiej tajemnicy
Pochodzący spod Poznania żołnierz Armii Krajowej przez prawie 50 lat był nieustannie ścigany i poszukiwany. Trzykrotnie zmieniał nazwisko, oglądał się za siebie na spacerach, bał się pukania do drzwi. A to wszystko dlatego, że w 1942 roku poszedł na spacer do lasu i odkrył w nim... groby polskich oficerów. To zaważyło na całym jego życiu.
Teofil Rubasiński, a właściwie Teofil Dolata, przyszedł na świat dokładnie 100 lat temu, 6 lutego 1922 w Bytkowie w podpoznańskiej gminie Rokietnica. Kształcił się w szkole zawodowej w Poznaniu. W 1939 roku rozpoczął pracę daleko od domu, w Wojskowych Zakładach Lotniczych w Rzeszowie. 1 września dowiedział się o wkroczeniu wojsk niemieckich do Polski. Uciekał przed frontem na wschód, ale na szczęście uniknął niewoli radzieckiej, bo w porę zawrócił na zachód. Spod Brześcia udało mu się przedostać do domu rodzinnego. Miał wtedy 17 lat.
Był za młody, by Niemcy uznali go za niebezpiecznego dla III Rzeszy, ale wystarczająco dorosły, by pracować. Otrzymał przymusowy przydział. Początkowo pracował w Rokietnicy, ale już zimą 1940 roku opuścił rodzinne strony. Znał się na kowalstwie, więc uznano go za cennego robotnika i włączono do załogi pociągu remontowego Bauzug 2005. Latem 1941 roku, gdy Niemcy zaatakowali ZSRR, pociąg ten ruszył na wschód za maszerującymi armiami Wehrmachtu. Załoga zajmowała się "przekuwaniem" torów, czyli zmniejszeniem ich z rosyjskiego rozstawu (1524 mm) na rozstaw europejski (1435 mm). Pozwalało to pociągom zaopatrzeniowym z Niemiec docierać daleko w głąb Rosji. Prace były prowadzone bez przerwy, więc Teofil niemal nie wychodził ze swojego wagonu-kuźni.
Wiosną 1942 roku pociąg "B-2005" kursował na linii Witebsk-Smoleńsk. Zrobiło się ciepło, więc młody kowal zaproponował nadzorującemu go funkcjonariuszowi przeniesienie kuźni z wagonu na zewnątrz. Niemiec się zgodził. Do robotników przymusowych z sympatią odnosiła się miejscowa ludność, szczególnie dlatego, że w tym rejonie żyło jeszcze wielu Polaków. Jedna z kobiet dyskretnie zapowiedziała, że przekaże coś ważnego. Dzień później przyszła i poprosiła, by ktoś poszedł z nią do lasu. Dolata dostał od Niemców pozwolenie i poszedł sprawdzić, o co kobiecie chodzi.
W lesie, w rejonie stacji kolejowej Gniezdowo, niedaleko Katynia, wskazała miejsce, w którym pochowano polskich oficerów zamordowanych w 1940 roku. Powiedziała, że sprawcami było sowieckie NKWD. Polacy i Niemcy z pociągu początkowo nie chcieli w to uwierzyć, tym bardziej że po rozkopaniu gruntu natrafili najpierw na ciała oficerów... rumuńskich. Jednak następnego dnia, po wejściu głębiej w las, Dolata natrafił na miejsca pochówków, w których po kilku ruchach łopaty odsłonił zwłoki w polskich mundurach. Zabici byli wrzuceni do dołów twarzami w dół, w czaszkach mieli otwory po kulach. Na podstawie relacji miejscowej ludności liczbę pochowanych w tym miejscu Polaków określono na trzy tysiące.
Załodze pociągu nie było trudno dojść do wniosku, że odnaleźli zwłoki żołnierzy Wojska Polskiego wziętych do niewoli przez Armię Czerwoną po 17 września 1939 roku. Dolata był jednym z pierwszych, którzy poznali tajemnicę zbrodni katyńskiej. Wraz z kolegami postawił brzozowy krzyż w miejscu mordu.
Niemcy z pociągu odnosili się do Polaków dobrze, ale Dolata i tak obawiał się o swoje życie. Przypuszczał, że będą chcieli "zlikwidować" polskich pracowników. Postanowił uciec i przez prawie trzy miesiące przedzierał się do okupowanej Polski. Był poszukiwany, bo uznano go za dezertera (uciekł z pociągu wojskowego). Gdy tylko zaczynał oficjalną pracę, okazywało się, że jego nazwisko figuruje na listach poszukiwanych. Musiał uciekać dalej. Wreszcie dotarł do Warszawy, gdzie przy pomocy sióstr zakonnych skontaktował się z Armią Krajową. Zapadła decyzja, że musi zmienić nazwisko.
Komórka legalizacji AK wystawiła mu fałszywą kenkartę na nazwisko Władysław Kaczmarek. Była to jego druga tożsamość. Od grudnia 1942 roku Dolata vel Kaczmarek był żołnierzem II Rejonu AK "Celków", następnie przeszedł do oddziałów wojskowych PPS podległych Armii Krajowej VII Okręgu "Obroża", działającego na terenie powiatu warszawskiego. Nosił pseudonimy "Grab" i "Dąb". Już w grudniu 1942 roku, a więc długo przed ujawnieniem przez Niemców informacji o zbrodni katyńskiej, złożył raport o tym, o czym słyszał i co widział w Lesie Katyńskim. Raport został przesłany drogą radiową do Londynu. Niestety Niemcy w jakiś sposób ustalili, że Dolata to teraz Kaczmarek, więc Teofil znowu dostał rozkaz zmiany tożsamości. Tym razem AK sprokurowało mu "lewe papiery" na nazwisko Rubasiński.
"Dąb" nie brał udziału w powstaniu warszawskim, bo znalazł się poza Warszawą. Po powstaniu znalazł się za Wisłą, na terenach zajętych przez Armię Czerwoną. Zgodnie z wcześniejszym rozkazem swojego dowódcy wstąpił do polskiego wojska. - Moja podchorążówka w Lublinie składała się w 90 procentach z byłych AK-owców - wspominał. Walczył w 17. pułku piechoty 2. Armii Wojska Polskiego. Jego szlak bojowy prowadził przez Warszawę, Łódź, Poznań, Drezno i Litomierzyce w Czechach. Po wojnie został usunięty z wojska za niepewne "akowskie" pochodzenie. Wojskowe Biuro Historyczne nie pozwoliło mu też (ze względów formalnych) wrócić do pierwszego nazwiska. To go uratowało. Dopiero w latach 90. dowiedział się, że NKWD cały czas szukało Teofila Dolaty, ale Teofila Rubasińskiego - nie.
Zamieszkał w Poznaniu. Przez prawie 50 lat ukrywał fakt, że zna prawdę o zbrodni katyńskiej. Dopiero w marcu 1989 roku zdecydował się opowiedzieć swoją historię. Jego relację opublikował "Głos Wielkopolski" w artykule Na trasie pociągu 2005. Jednak jeszcze wtedy świadek był podpisany jako Teofil R. Dopiero w latach 90. w pełni się ujawnił, złożył zeznania dotyczące wojennych przeżyć, wystąpił też w kilku filmach o zbrodni katyńskiej. Wielokrotnie spotykał się z młodzieżą i mieszkańcami Poznania, którym opowiadał o swoich losach. Mieszkał na Grunwaldzie, był członkiem Klubu Seniora "Bamberka". Aktywnie działał w poznańskim środowisku żołnierzy AK. Zmarł 8 maja 2013 roku. Jest pochowany pod nazwiskiem Teofil Rubasiński w kwaterze AK na cmentarzu junikowskim w Poznaniu.
Szymon Mazur
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2022
Zobacz również
Z zupełnie różnych światów
Poznańska Nagroda Fotograficzna - nominowani
Wyznania kolektywu