Kultura w Poznaniu

Varia

opublikowano:

TWÓRCZA SAMOTNOŚĆ. Szybkie informacje

- Plany wydania mojej drugiej książki, która miała ukazać się w marcu tego roku, niestety odsunęły się w czasie z powodu pandemii. Nie wiadomo też, w jakim stanie rynek księgarski z niej wyjdzie. Po prostu czekamy. - mówi Lilia Łada*, dziennikarka i pisarka mieszkająca w Poznaniu.

. - grafika artykułu
Lilia Łada, fot. Sławek Wąchała

Czy pani doświadczenie jest bliskie doświadczeniu innych osób związanych z kulturą, które pracowały jako dziennikarze, a po pewnym czasie przestały się tym zajmować i - jak w pani przypadku - zajęły się PR i pisaniem prozy?

Nie powiedziałabym tego - dalej uwielbiam pisać jako dziennikarka, tylko że jest to zupełnie inny rodzaj pracy twórczej. Myślę, że mimo wszystko daje to spełnienie. Ale ma pan rację, po pewnym czasie czuje się niedosyt.

Jak się pracuje w informacji - zwłaszcza tej szybkiej - to przestaje to wystarczać. Chciałoby się pogłębienia tematu, dotarcia do innych aspektów jakiejś sprawy, a nie ma na to za bardzo czasu. Dziennikarstwo to zawód, w którym wszystko robi się szybko i na wczoraj.

Czy debiutancka książka Zabójstwo z urzędu była mocno w pani przypadku spóźniona? Czy mierzyła się pani z jej napisaniem, ale tego czasu na nią nigdy nie było?

Dokładnie. Jak się pracuje w mediach, zwłaszcza tych prywatnych, to rzeczywiście go nie ma. Poza tym jestem samotną matką, więc cały wolny czas, który zostawał, poświęcałam dziecku. Przy niskich zarobkach w mediach musiałam też dorabiać: prowadziłam imprezy, pisałam dodatkowe artykuły sponsorowane, robiłam kampanie reklamowe i wiele innych rzeczy, aby dorobić do pensji.

Ale myślę, że każdy musi pod wieloma względami dojrzeć do tworzenia prozy. To rodzaj pisania w zasadzie przeciwstawny do tego, czym się zajmuje dziennikarz, który ma powiedziane "trzymaj się faktów, bo cię pozwą do sądu". A tu trzeba było stworzyć fikcję.

Nie bez znaczenia był też fakt, że jak przestałam pracować w biurze prasowym prezydenta miałam trzy tygodnie wolnego. Nie miałam co z nimi zrobić. Zanim zaczęłam kolejną pracę, na portalu TenPoznań.pl, usiadłam i napisałam tę książkę - a w zasadzie dwie, bo druga też już jest gotowa.

Co było potem?

Jak napisałam książkę, to zaczęłam szukać wydawcy, co nie było łatwe. Dowiedziałam się bardzo wiele o rynku wydawniczym w Polsce. Większość z tych informacji zdecydowanie mnie nie ucieszyła. Jak rasowy dziennikarz zaczęłam też szukać przyczyn takiej sytuacji.

Na szczęście trafiłam na świetnego wydawcę, który wyjaśnił mi niuanse branży księgarskiej. Dzięki temu moja pierwsza książka ujrzała światło dzienne. Z debiutantami, nawet z tymi posiadającymi doświadczenie dziennikarskie, wydawcy, a zwłaszcza duże wydawnictwa, nie bardzo chcą rozmawiać. Powodem jest po części strach, a po części to, że nasz rynek jest mało stabilny. Wydawcy nie mają też chyba za dużego doświadczenia z analizą tego, co może się sprzedać, a co nie, więc boją się, że nie trafią i będą mieli straty finansowe. Wiele wydawnictw, które odesłały mi odpowiedzi odmowne, nawet nie zajrzało do skryptu. Ale rozumiem ich sytuację i to, że taki po prostu mają styl pracy.

Co dał pani debiut?

Kiedy książka się ukazała, to dowiedziałam się kolejnej niemiłej rzeczy - że z pisania powieści nie da się w Polsce wyżyć, nawet jeśli sprzedają się dobrze i szybko. Zresztą, właśnie tego się spodziewałam, bo rozmawiałam z kolegami dziennikarzami, którzy sięgali po pióro. W samym Poznaniu można wymienić kilka znanych nazwisk, że wspomnę tylko o Piotrze Bojarskim i Ryszardzie Ćwirleju. W związku z tym wiedziałam, że będę musiała łączyć pracę pisarki i dziennikarki.

Czy łatwo jest to pogodzić?

Portal zajmuje tyle czasu, że nie starcza mi go już na pisanie. Być może, mimo wszystko by się znalazł, ale rozpoczęła się pandemia, która w zawodach dziennikarskich sprawia, że ma się jeszcze więcej pracy. Ze względu na wprowadzone ograniczenia praca, jaką dawało się wykonać w godzinę, teraz zajmuje dwie.

W związku z tym, póki co piszę fascynujące materiały o tym, jak wychodzimy z pandemii, jak wygląda kwestia zakażeń w Wielkopolsce. Tak, jak cała reszta kraju trzymam kciuki, żeby to się jak najszybciej skończyło, żebyśmy mogli wrócić do normalnego życia. Choć pewnie nie będzie ono normalne w taki sposób, jak to rozumieliśmy do tej pory, będzie już inne.

Plany wydania drugiej książki, która miała ukazać się w marcu tego roku, niestety odsunęły się też z tego powodu w czasie. Nie wiadomo też, w jakim stanie rynek księgarski wyjdzie z pandemii. Po prostu czekamy.

Dlaczego praca się wydłuża - i zajmuje dwukrotnie więcej czasu?

Wcześniej pracowaliśmy w redakcji, w której jednej czy drugiej osobie można było zlecić wykonanie materiału. Przyjmowaliśmy też praktykantów i stażystów. Mieliśmy więcej osób do pracy. Teraz większość z nich znalazła bardziej stabilne formy zatrudnienia, co jest zupełnie zrozumiałe. Niestety, jest mniej ludzi do pełnienia obowiązków.

W tej chwili wszyscy pracujemy zdalnie, co jest dość trudne. Coś, co dotąd robiłam twarzą w twarz w ciągu 10-15 minut, teraz - przez wymienianie uwag na Messengerze, Signalu czy dzwoniąc - zajmuje znacznie więcej czasu. Okazuje się, że kontakt bezpośredni, mimika twarzy, czy niuanse głosowe, o wiele lepiej zauważalne na żywo - bardzo dużo dają w komunikacji z drugim człowiekiem.

Pojawiło się sporo nowych, technicznych drobiazgów, rzeczy do pamiętania. Teraz, gdy chcę się skontaktować z kolegą, muszę też pamiętać o tym, że w danej chwili może uczestniczyć w konferencji prasowej online i nie mogę mu przeszkadzać.

Na jakim etapie znajdowało się wydanie drugiej pani książki, dotyczącej Wildy? Czy w ostatniej chwili trzeba było wstrzymać się z jej drukiem?

Dokładnie tak to wyglądało. Mieliśmy umówione ostateczne spotkanie pod koniec lutego - właśnie dotyczące druku, a także rozplanowania terminów związanych z promocją. Ze względu na wprowadzone restrykcje w ogóle do niego nie doszło.

Mogliśmy wypuścić tę książkę w wersji ebooka albo zaryzykować i wydać ją papierowo, porozumiewając się za pomocą maili i komunikatorów. Nie mam jednak przekonania do tej formy kontaktów, jeśli chodzi o tak istotne kwestie. Już z zaprezentowaniem okładki byłby pewien problem, bo nie wiem, czy kamera w komputerze przekazałaby obraz w takich kolorach, jak życzyłby sobie mój grafik czy wydawca.

Być może gdybym była bardziej doświadczoną pisarką, to na takie rzeczy w ogóle nie zwracałabym uwagi. Ale nie jestem, to dopiero moja druga książka i strasznie się tym denerwuję. Stwierdziłam, że lepiej zaczekać, aż to wszystko się skończy i będziemy mogli normalnie pracować.

Czyli będąc nadal debiutantką i czekając na możliwość wydania książki drugiej, pisze pani już trzecią?

Tak. Ta trzecia jest już w zasadzie gotowa. Muszę tylko skończyć ogólny szkic, poprawić go i uzupełnić. Z kilku postaci nie jestem też do końca zadowolona. Zresztą - zawsze mogę liczyć na mojego wydawcę, który mi powie, jeśli coś będzie nie tak. Ale wolę mu dać już taką książkę, do której trzeba będzie nanosić jak najmniej poprawek. Wynika to trochę z poczucia dumy zawodowej. Nie chcę, żeby redaktor czy korektor miał ze mną dużo pracy. To byłby wstyd i będąc dziennikarką nie znalazłabym dla siebie usprawiedliwienia.

Ta praca trochę mi się rozciągnęła w czasie z powodu nieprzewidzianych rzeczy związanych z pandemią. Pewien przewidywalny rytm pracy uległ rozbiciu. Dlatego trzecia książka na razie sobie leży i czeka na lepsze czasy po pandemii.

Rozmawiał Marek S. Bochniarz

*Lilia Łada - absolwentka Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza, dziennikarka lokalnych mediów informacyjnych. Pracowała m.in. w Radiu Obywatelskim, w Radiu Merkury, poznańskim oddziale Telewizji Polskiej, "Dzienniku Poznańskim" i tygodniku "Poznaniak", gdzie była szefem działu kultury. Była również szefową działu kobiecego portalu Tutej.pl, a także współtwórczynią i przez trzy lata redaktorką naczelną portalu CodziennyPoznan.pl. Przez dwa lata pracowała w biurze prasowym prezydenta Poznania.

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2020