Kultura w Poznaniu

Sztuka

opublikowano:

Zmalowane

Przekrojowa ekspozycja Co zmalował Ryszard Kaja jest najlepszą wystawą tego lata w Poznaniu, bo skierowaną do jak najszerszej publiczności. Doskonale oddaje charakter jej bohatera. Do bólu mieszczańska, przesycona obsesją zbieractwa, podbarwiona zgoła niekatolickim, pozbawionym wstydu erotyzmem uwodzi teatralnością, wywołuje zawrót głowy przesytem.

. - grafika artykułu
Plakat "Globtroter" autorstwa Ryszarda Kai, fot. materiały organizatorów

W Galerii na Dziedzińcu Starego Browaru na trzech piętrach (i przed budynkiem) przedstawiono różne twarze Ryszarda Kai: rysownika, malarza, plakacisty, projektanta teatralnych scenografii i kostiumów, a także tę bardziej prywatną, bo domową i podróżniczą. Tym porządkiem tematycznym do pewnego stopnia rządzi chaos, a światy aktywności artysty przenikają się na różnych poziomach - jak to w życiu bywa.

Lucha libre i krakersy

Centralne miejsce ekspozycji na parterze zajmuje przepastna szafa i czerwony stół, przeniesione z mieszkania Kai i ustawione, niczym w muzeum, za słupkami połączonymi sznurkiem. Przykuwają wzrok od chwili wejścia na wystawę i natrętnie narzucają się nam, ustawiając też perspektywę oglądania zebranych dzieł. Czujemy się trochę tak, jakbyśmy artyście wleźli do mieszkania i podglądali jego bibeloty, rozstawione w tylko jemu znanym, ekscentrycznym porządku. W tym zbiorze uderza ostentacyjna teatralność i skłonność do przepychu Kai, a także zestawianie przez niego przedmiotów z różnych porządków i nierzadko odległych od siebie krajów. Krzykliwa maska zapaśnika Lucha libre działa egzotyką, przypominając zarazem o sztuczności tego "sportu", która musiała się spodobać artyście. Zebrane obok siebie figurki-maryjki, stojące w sąsiedztwie ozdobnego pudełka po krakersach, wzruszają tandetą charakterystyczną dla przykościelnych sklepików z masowo i tanio produkowanymi dewocjonaliami. Potem przenosimy wzrok dalej i rozpoznajemy tak dobrze znany, autorski styl Kai, lubującego się w rysowaniu korpulentnych, przysadzistych i kanciastych postaci o drobnych oczach. Artysta często przyłapywał ludzi w mało "eleganckich" pozach, z rodzaju tych przyjmowanych wtedy, gdy nikt na nas nie patrzy i czujemy się swobodnie.

To zatarcie granicy między tym, co prywatne i publiczne sprawia, że wystawę zwiedza się tak, jakby wędrowało się po ziemi niczyjej, łączącej wyimki domowe z przestrzenią wyciągniętą na chwilę z teatru (no cóż - zacne kostiumy faktycznie zostały pożyczone ze zbiorów Teatru Wielkiego w Poznaniu). Dlatego ta ekspozycja doskonale odnalazłaby się w przyteatralnej kawiarni, w której pilibyśmy czarną kawę zagryzając ją owsianymi ciasteczkami i gapili się na poły bezmyślnie na wiszące na ścianach grafiki i obrazy. A że artysta ciągle funkcjonował w tych teatralnych kręgach - projektując bądź to scenografie bądź plakaty - jesteśmy dziwnie przekonani, że w jakimś teatrze musimy się właśnie znajdować. Stąd bardzo dziwnie można się poczuć w trakcie wychodzenia z galerii, gdy konstatujemy: "No tak, to jednak Stary Browar".

Co ważne, autorzy koncepcji nie ukrywają też orientacji seksualnej Ryszarda Kai - na wystawie zobaczymy zarówno homoerotyczne akty, jak i codzienne sceny z jego prywatnego życia, obecne w rysunkowym dzienniku, którego fragmenty trafiły na ekspozycję. Seksualność w jego twórczości jest bardzo naturalna i codzienna, pozbawiona moralnych niepokojów i katolickich lęków. Ta nieskrępowana wolność pojawia się też w wielu odsłonach na plakatach ze słynnego cyklu Polska.

Symboliczny kurz

Wystawę otacza gęsto aura przytulności. Jednak całkowite popadnięcie w ten nastrój i przeżycie głębokich wzruszeń psują adnotacje, by nie dotykać odgrodzonych sznurkiem mebli i nie wchodzić w przestrzeń "zrekonstruowanych" pokojów Kai i jego matki. Dziwnie patrzy się zwłaszcza na rozrzucone kartki z dziennika, zabezpieczone szybkami z pleksi ułożonymi na stołach z europalet schlapanych czarną farbą. Niby są w stanie nieładu i ślicznym chaosie, lecz sztucznie utwardzone w swym pozornie niechlujnym stanie, absurdalnie, bo pieczołowicie zabezpieczone. Kostiumów też sobie przecież nie pomacamy, acz przecie trochę nas korci. Na wystawie brakuje tej bezpośredniości i otwartości, która cechuje na przykład Galerię Jerzego Piotrowicza Pod Koroną, w której do książkowych zbiorów można zajrzeć i nawiązać z duchem malarza bardzo bliski, wręcz intymny kontakt.

Jeśli przypomnieć sobie, że Ryszard Kaja umarł raptem w kwietniu, to poczujemy się nieswojo z tym, jak szybko i niezauważenie jego nagle zakończone życie przeszło w fazę muzealną. Ten symboliczny (bądź prawdziwy) kurz unoszący się nad wystawą prowokuje do refleksji, że żywot człowieka teatralnego i zapewne bardzo uroczego niezwykle łatwo jest przekuć w trochę staromodny konstrukt wystawienniczy.

Charakter bohatera

Problemem zgoła innej natury jest familiarność stylu Kai, który w nadmiernie skondensowanej dawce na wystawie w Galerii na Dziedzińcu staje się wręcz nieznośny. Wystawa zwyczajnie przytłacza nadmiarem i choć dyrektor marketingu Starego Browaru Joanna Tupalska broni się, że podporządkowanie się trendom galeryjnego minimalizmu byłoby zbrodnią na charakterze artysty, to przenoszenie dorobku Kai w sferę spatynowanego, teatralnego muzeum rozmaitości fatalnie działa na jego prace. Niby znajdują się w swoim "naturalnym" środowisku, ale ich przesadne nagromadzenie sprawia, że zaczynają jawić się trochę kiczowato. I tak, zapewne zgoła nieświadomie, organizatorzy tą pierwszą pośmiertną wystawą przenieśli twórczość Kai w głęboki kamp.

Najbardziej jednak drażni brak jakichkolwiek podpisów, których nieobecność jakoś zapewne tłumaczy ogólna koncepcja wystawy. Niemniej tekst rozdawany zwiedzającym, a pochodzący z katalogu do wystawy Co oswaja Ryszard Kaja z 2016 roku, razi nieudolną imitacją stylu quasi-potocznego i niewiele wyjaśnia osobie zagubionej na ekspozycji. Bardzo silnie czuje się, że został pospiesznie wybrany i "pożyczony" Staremu Browarowi. Jeśli będziemy szukać tego lata lepiej przygotowanej wystawy w Poznaniu, to koniecznie powinniśmy zobaczyć Szczęście zaczyna się w jelitach w Miejskiej Galerii Arsenał. Jej kuratorka Jagna Domżalska opatrzyła prace przenikliwymi komentarzami, inspirującymi do wielu rozmyślań długo po zakończeniu zwiedzania. Tego elementu bardzo brakuje na wystawie Kai, pozostawiającej nas w stanie zupełnej dezorientacji i wielu pytań bez odpowiedzi. Mimo to jednak przekrojowa ekspozycja Co zmalował Ryszard Kaja jest najlepszą wystawą tego lata w Poznaniu, bo skierowaną do jak najszerszej publiczności. Doskonale oddaje przy tym charakter jej bohatera.

Marek S. Bochniarz

  • wystawa Co zmalował Ryszard Kaja
  • czynna do 30.09, codziennie w godz. 12-20
  • Galeria na Dziedzińcu, Stary Browar
  • bilety: 10 zł

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2019