Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Taka mała obsesja pod tytułem "Poznań"

O wystawie prac Zbigniewa Kai - poznańskiego grafika, plakacisty i scenografa - z Ryszardem Kają, autorem jej koncepcji i aranżacji, rozmawia Anna Solak. Wystawa otwarta zostanie w niedzielę w Muzeum Narodowym.

. - grafika artykułu
Ryszard Kaja na wystawie ojca, którą w niedzielę otwiera w Muzeum Narodowym. Fot. Anna Solak

Nieprzypadkowa zbieżność nazwisk?

Tak, jestem synem Zbigniewa Kai. Trzydzieści lat po śmierci ojca robię mu wystawę na prośbę Muzeum Narodowego, co jest dla mnie zaszczytem. Idę dokładnie tą samą drogą co on, choć są pewne zmiany. Mój ojciec był głównie plakacistą i grafikiem, w wolnych chwilach malował i tworzył scenografie, bo kochał teatr. W moim przypadku jest dokładnie odwrotnie. Wszystko podobnie, lecz w innych proporcjach.

Co było impulsem do stworzenia tej wystawy?

Ojciec zmarł wcześnie, a był bardzo znany w Poznaniu. Nieszczęśliwy przypadek sprawił, że odszedł parę lat przed transformacją. Po niej przyszły nowe czasy, na które nie zdążył się już załapać. W ten sposób automatycznie wypadł z obiegu. Gdyby był znany prędzej, pewnie zdążyłby trafić jeszcze do podręczników. A trafił akurat na czas przełomu... i przepadł. Umknął pamięci, kiedy był w absolutnej czołówce w tym kraju. Leżało mi to na sercu, dlatego zrobiłem mu wystawy plakatu, m.in. w Berlinie i Warszawie. Wówczas malutkie, bo tylko takie miałem możliwości. W momencie, w którym Muzeum Narodowe zaproponowało mi przypomnienie dorobku ojca, bardzo się ucieszyłem.

Ojciec był artystą niezwykle płodnym. Na czym skupia się wystawa?

Rzecz jest podzielona w ten sposób, że widz najpierw zostaje dosłownie "uderzony" plakatem. Plakat był kiedyś sztuką ulicy, funkcjonował publicznie. Obok stworzyliśmy taki niby chaos miasta, w którym prezentowane są strzępy jego prac. Chciałem pokazać jego wielkie zaangażowanie w życie Poznania, którego był absolutnym fanatykiem. W tej części zobaczymy takie rzeczy jak medale, odznaczenia, neony, kartki, zaproszenia, wizytówki czy pocztówki. Chcę pokazać, że np. znak Towarzystwa Miłośników Poznania, neon Poznańskich Słowików czy logo Polskiego Teatru Tańca są jego autorstwa. Do niego należał wystrój niektórych poznańskich sklepów, znak Estrady Poznańskiej czy stary symbol Teatru Wielkiego. Prócz tego znak Wódki Wyborowej, Goplany i Petit Beurre. Taka mała obsesja pod tytułem "Poznań i Wielkopolska". I rzeczywiście karmił się tym, bo połowa jego prac jest na ten temat, miasto było nim niezwykle nasycone.

To mnóstwo rzeczy.

Owszem, mnóstwo. Ale potem przyszedł przewrót, który zlikwidował to wszystko w ciągu kilkunastu lat. To też jest typowo polskie. Ciągle wszystko niszczymy, a potem narzekamy, że niczego nie mamy. Na zachodzie neony są dopieszczane, bo są oznaką kultury. W Poznaniu nawet nie są zachowane, a ja nie mogę pokazać fachowych zdjęć, bo żaden urząd nie dokonał dokumentacji sztuki neonu tego miasta. To po prostu nie istnieje, ale na szczęście powraca. Pani ma grzywkę w stylu lat 60. Dla mnie frajdą jest to, że jestem w stanie pokazać ludziom młodym to, co powraca.

Co wobec tego zobaczymy jeszcze na wystawie w Muzeum Narodowym?

Poza bezczelną teorią, żeby przypomnieć ojca, pokazuję dwa działy, którymi mam zamiar naprawdę wstrząsnąć i mam nadzieję, że mi się to uda. Jeden z nich to niewiarygodnie piękne projekty scenograficzne dla teatrów z całej Polski, które cudem się uchowały, drugi to grafika warsztatowa. Trudno mi jako synowi mówić, że wybitna, ale wszystkie osoby, które ją oglądają, są absolutnie zaszokowane jej poziomem i jakością.

Te prace nigdy wcześniej nie były pokazywane?

Były, ale w latach 50. i 60. Żeby to zrozumieć trzeba poznać historię mojego ojca. Urodził się w 1924 roku, potem wybuchła wojna, poszedł do wojska, siedział w obozie na Głównej... Na studiach zaczął być znany, ale to już początek lat 50. A potem zaczął chorować. Na dobrą sprawę wszystko, co pokazuję na wystawie to rzeczy, które zrobił raptem w ciągu dwudziestu lat. Oczywiście jestem bardzo nieobiektywny i trudno mi ufać, gdy deklaruję: "Zapraszam Państwa na wystawę wielkiego artysty, jednego z największych w Poznaniu". Ale patrząc na reakcję ludzi, którzy pracują przy powstającej wystawie, mam poczucie ogromnej satysfakcji. Młodzi są nią zachwyceni, starsi podchodzą do niej z sentymentem.

Jak duża jest ta wystawa?

Obiektów prezentujemy ponad 600. Całe patio nowego gmachu i hol starego, plus malutki pokoik, w którym odwzorowaliśmy oryginalny pokój ojca. Książki, dokumenty, kieliszki, słoiki, w których trzymał farby - już zasuszone i twarde. Jednym słowem - cały bałagan jaki panował w tym pokoju, odtworzony na podstawie zachowanego zdjęcia. Tę wystawę przygotowuję już od trzech lat. Zanim znaleźliśmy się tutaj, musiałem to wszystko odnaleźć, zebrać i pomyśleć, co z tym zrobić. Rodzina, znajomi, przyjaciele - to od nich czerpałem większość prac. Brakuje na przykład całych cykli grafik, o których wiem, że istniały. Mam nadzieję, że po wystawie odezwie się do mnie ktoś, kto jeszcze ma coś takiego.

Dla kogo to wszystko?

Przede wszystkim dla tych, którzy nie znali Zbigniewa Kai. A tym, którzy znali mojego ojca, daję zakulisowe smakołyki. Mam dla nich rzeczy poukrywane, np. rzadko pokazywany cykl rysunków z Izmiru, które ojciec zrobił złamanym patykiem i tuszem podczas swojej podróży do Turcji. Miał bezczelną łatwość rysowania i kondensowania obrazu.

Jak pan go pamięta?

W momencie kiedy tworzył, byłem 10-letnim szczeniakiem. Oczywiście mogę stwarzać sobie mity wspaniałego artysty, który przechadzał się po pracowni, ale po co? Pamiętam go, niestety, chorego i to ten obraz utrwalił mi się na dobre i zabarwił każde inne wspomnienie o nim. Po trzydziestu latach nie jestem już w rozpaczliwej żałobie, ale to właśnie ten obraz wyparł inne. Ojca kompletnie nie interesowała sława. Imponował mi u niego i matki, która zresztą była plastyczką, brak tej zawziętości, która dziś towarzyszy artystom. Uwielbiał za to wędkować, więc naszą starą syrenką jeździliśmy nad jeziora. Ale proszę nie myśleć, że był święty. Kochał wódeńkę oraz frywolny teatr i uwielbiał śpiewać, przy czym śpiewać kompletnie nie umiał.

Myśli Pan, że byłby dumny z tej wystawy?

Pewnie byłby dumny, że zrobił ją syn. Za to strasznie by mnie opieprzył za pokazanie kilku prac, bo uznałby, że nie są nic warte. W kilku momentach by się zdziwił, że coś urosło do rangi sztuki. Że na przykład można się ekscytować neonem. Nie wiem do końca, jaka byłaby jego reakcja. Pewnie trzasnąłby sobie kieliszek wódeczki, popatrzył na to i byłoby mu miło. Pewnie nieco by się speszył, choć czasem też potrafił być pyszałkiem. Wiedział, że ma talent w łapie, że rysuje mu się łatwo, lekko i dobrze. Mam wrażenie, że nawet trochę zawstydzało go to, jak lekko.

Rozmawiała: Anna Solak

  • Wystawa "Zbigniew Kaja 1924-1983"
  • Galeria Malarstwa i Rzeźby Muzeum Narodowego w Poznaniu
  • wernisaż - 8.12, g. 12
  • wystawa czynna do 26.01.2014
  • kuratorzy: Ryszard Kaja, Teresa Michałowska - Barłóg, Irena Przymus