Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Miałem w życiu szczęście do ludzi

- Doceniam to, co mam. Udało mi się, ale też całe życie ciężko na wszystko pracowałem - mówi Zbigniew Górny*, poznaniak, dyrygent, kompozytor oraz - jak sam siebie określa - nawiedzony romantyk i idealista.

. - grafika artykułu
fot. W. Wylegalski

Zbigniew Górny emerytem! Jakoś trudno mi to sobie wyobrazić.

Nie musisz sobie tego wyobrażać, bo ja wcale nie czuję się emerytem. Mam jeszcze mnóstwo planów i projektów, ale też i świadomość, że mogę je zrealizować, jak mi się będzie chciało. Bo ja już nic nie muszę. To jest luksus starości - nie muszę!

Ostrożnie z tą starością. Przecież nie siedzisz na kanapie i nie narzekasz. Wszędzie Cię pełno. Chodzisz na basen, na siłownię, jeździsz na rowerze.

Tak. Pływam, ćwiczę, po mieście poruszam się rowerem z koszyczkiem na zakupy, regularnie się odchudzam. Właśnie wróciliśmy z Danką, moją byłą żoną, z rynku, przywieźliśmy świeże owoce, warzywa, kwiaty.

Z byłą żoną?

Tak. Poukładałem na starość te rodzinne klocki. Żyjemy z Danką w wielkiej zgodzie, mieszkamy obok siebie, razem jeździmy na wakacje, mamy dobre relacje z synem i synową, a najważniejszą osobą w rodzinie jest nasza dwunastoletnia wnuczka Anielka.

Podobno najpiękniejsza i najmądrzejsza.

Jestem modelowym dziadkiem wpatrzonym, zatroskanym i niewidzącym świata poza tą panienką. Zwariowałem na jej punkcie. Byliśmy teraz wszyscy w piątkę kilka dni w Berlinie i Poczdamie. Między innymi zwiedziliśmy pałac Sanssouci, Danka jej dużo opowiedziała o historii i ludziach związanych z tym miejscem. Babcia Danka zawsze się starannie przygotowuje do takich wypraw, bo chce, żeby Anielka widziała i wiedziała. Dużo też rozmawiamy.

I o czym tak rozmawiacie?

Usiłuję jej powiedzieć, co naprawdę jest w życiu ważne, ale ona i tak wie lepiej. Żyjemy w dwóch różnych światach. Zresztą wszyscy z jej pokolenia uważają, że nie trzeba czytać, bo wszystko znajdą w internecie. A ja odwrotnie, muszę mieć pod ręką książki i doczytać w encyklopediach, słownikach, wspomnieniach. Sporo książek musiałem wydać, kiedy sprzedaliśmy dom i przenieśliśmy się do mieszkań w bloku. Próbuję też przekonać Anielkę, że przyjaciół powinno się mieć obok, a nie na Facebooku. Więc ją przymuszam do bycia w realu, organizuję atrakcyjne wyjazdy po świecie, żeby zobaczyła, że ludzie chodzą do muzeum, teatru, spotykają się, rozmawiają, a nie tkwią przed laptopem.

Rzeczywiście Wasze życie kręci się wokół Anielki.

Bo Anielka jest bardzo zasłużona dla rodziny. Ona ją scementowała. Przedtem każdy robił swoje. Ja żyłem dosyć rozrywkowo, latami zajmowałem się tylko muzyką, miałem ten luksus, że nie musiałem się martwić o dom. Tym zajmowała się moja żona. Wychowywała syna - ze wstydem przyznaję, że nie byłem na żadnej wywiadówce u Marcina, dbała o wszystko, a ja wracałem do czyściutkiego domu i odpoczywałem. Miałem szczęście do kobiety, która mi pomogła zrobić karierę. Było mi z tym bardzo wygodnie. Jednak przysporzyłem żonie dużo cierpień, miałem tzw. "męski odlot", ale tak naprawdę to nie chciałem jej skrzywdzić, nigdy jej nie porzuciłem. To była moja pierwsza miłość. Myśmy się poznali w piątej klasie szkoły podstawowej. Dzięki jej notatkom i skrzętnie prowadzonym zeszytom udało mi się skończyć liceum. Jesteśmy razem prawie sześćdziesiąt lat. Na szczęście teraz znajdujemy wspólny język. No i mamy Anielkę. Dzięki niej wszyscy pilnujemy, żeby mieć czas na spotkania, podróże, rozmowy, chociaż syn też jest bardzo zajęty.

Jak to artysta.

Jest muzykiem i reżyserem dźwięku, prowadzi własne studio nagrań, synowa ma swój mały "Różowy" biznes. To nazwa kawiarni, bo ona uwielbia kolor różowy. Skończyła studia rolnicze i sama o sobie mówi, że jest głucha jak pień. Jedyna w rodzinie, gdyż Danka też jest muzykiem. Nadal pracuje, ale ją namawiam, żeby przestała, bo chcę jeszcze trochę pojeździć po świecie, więc ją zabiorę, gdzie tylko będzie chciała.

Miałeś przyjemne, ciekawe i beztroskie życie, masz miłą starość.

Doceniam to, co mam. Udało mi się, ale też całe życie ciężko na wszystko pracowałem. Od młodzieńczych lat właściwie, bo pierwszy zespół założyłem już w szkole. Zawsze lubiłem brylować, zwłaszcza przed koleżankami, byłem królem przerw, chociaż przypinanie mi łatki lowelasa uważam za mocno przesadzone. I tak to szło. Zacząłem komponować, organizować kolejne zespoły, z którymi jeździłem na festiwale. Jeszcze byłem na studiach, kiedy związałem się z Estradą Poznańską i tam pewnego dnia poznałem Zenona Laskowika, twórcę jednego z najlepszych polskich kabaretów: TEY-a. Było to brzemienne w skutki spotkanie. Pracowaliśmy razem przez osiem lat. Kabaret miał niesłychane powodzenie, graliśmy po kilkadziesiąt imprez w miesiącu. Płaciliśmy za to ogromną cenę. Trzeba było się nieustannie "wzmacniać". Sporo razem przeżyliśmy, zobaczyliśmy kawał świata na wschodzie i na zachodzie. Gdzie ja nie byłem?! W kabarecie poznałem mnóstwo ciekawych ludzi, kto u nas nie bywał?! Największe nazwiska ludzi kultury, polityki, sportu i biznesu.

Dzięki TEY-owi trafiłeś do filmu.

Bajkowy temat - napisałem to dla któregoś z programów TEY-a. Spodobał się filmowcom z Łodzi i tak zaczęła się moja współpraca z reżyserem Wojtkiem Wójcikiem. Skończyło się to skomponowaniem przeze mnie muzyki do jego siedmiu filmów, między innymi Karate po polsku, i wieloletnią przyjaźnią naszych rodzin. Wojtek odszedł kilka miesięcy temu. Bardzo mi go brakuje. W ogóle nie ma już koło mnie tylu wspaniałych ludzi, z którymi łączyły mnie naprawdę bliskie i serdeczne relacje: Bohdan Smoleń, Jan Kulczyk, Zbyszek Wodecki - mój najserdeczniejszy przyjaciel. Tym bardziej więc pielęgnuję kontakty z przyjaciółmi, tymi naprawdę sprawdzonymi od lat, czasami od młodości. Na starość się już nie zawiera przyjaźni. Spotykamy się, organizujemy sobie obozy sportowe, staramy się nie zardzewieć. I dużo wspominamy, a mamy co, śmiejemy się z samych siebie, bo wiele nam się w życiu przydarzyło, choćby podczas różnych tournée zagranicznych.

Ci ludzie właśnie i te opowieści zapełniają strony Niepamiętnika, czyli od Bacha do Szła dzieweczka, który napisałeś na swoje siedemdziesięciolecie.

Zrobiłem to w sześć tygodni. Zacząłem w zimie w Egipcie, gdzie jeżdżę ogrzać moje stare kości. Zależało mi, żeby utrwalić pamięć o tym, co zrobiłem, i o ludziach, którym zawdzięczam zwroty w mojej karierze, jak na przykład o Zbigniewie Napierale. Chciałem też upamiętnić tych, z którymi pracowałem, a były to wielkie nazwiska, i miejsca, które odwiedziłem, w których znowu poznałem kolejne ciekawe osoby. Sam to wydrukowałem, oprawiłem i wręczyłem przyjaciołom podczas urodzinowego spotkania. Takie podsumowanie życia.

Jakie podsumowanie? Przecież to nie koniec. Na jesień szykujesz kolejne gale, na które ludzie od lat walą drzwiami i oknami. Rozśpiewałeś Polskę.

No tak, to się naprawdę udało. Razem z Krzysiem Jaślarem chcieliśmy zaprzeczyć tezie, że wystarczy "seta, piwo i się śpiwo".

Pokazaliście, że "śpiewać każdy może".

Polacy potrafią się bawić bez sety i piwa. Znają piosenki biesiadne, ludowe, familijne i patriotyczne. A jakim powodzeniem cieszyły się te gale za granicą, na przykład w Stanach Zjednoczonych. Tamtejsi Polacy czasami byli lepsi w śpiewaniu niż nasi tu w kraju.

Karierę zrobiłeś, pieniądze zarobiłeś, świat objechałeś, ludzi wspaniałych poznałeś, z artystami się poprzyjaźniłeś... no wszędzie sukces.

I najważniejsze: udana, świetna rodzina. To zasługa mojej byłej żony. Po prostu miałem dużo szczęścia w życiu.

rozmawiała: Dorota Juszczyk

*Zbigniew Górny - urodził się w 1948 roku. Założył i szefował wielu zespołom muzycznym, w tym Orkiestrze Telewizji Polskiej, która przez kilka lat towarzyszyła największym artystom podczas festiwali piosenki w Sopocie i Opolu. Współtwórca koncertów Muzyka małego ekranu, Dziecko potrafi i gal piosenki: biesiadnej, warszawskiej, śląskiej, serialowej, familijnej. Patriota lokalny.

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2018