Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Ludzie nie wiedzą, jak brzmi prawdziwa cygańska muzyka

Z Mikloszem Deki Czureją, tegorocznym laureatem Nagrody Artystycznej Miasta Poznania, rozmawia Małgorzata Wyszyńska.

. - grafika artykułu
fot. archiwum prywatne

Kiedy po raz pierwszy wziął Pan skrzypce do ręki?

Nie pamiętam, ale zacząłem uczyć się gry na skrzypcach, kiedy miałem 5 lat. Uczyli mnie ojciec i dziadek, obaj zresztą byli zawodowymi skrzypkami, grali w cygańskim zespole Roma.

Jak wyglądała ta nauka?

Nad moją edukacją muzyczną czuwał ojciec. Był bardzo surowy. Fragment melodii grał tylko raz i kazał mi powtarzać. Za byle błąd dostawałem w łeb. Nie pamiętam też, by kiedykolwiek mnie pochwalił. Mówił tylko: "Źle. Jeszcze raz". Ćwiczyłem codziennie przez wiele godzin, kiedy inne dzieci się bawiły. Nie raz płakałem. Bywało, że miałem tego dość i urywałem się z domu. A wtedy ojciec spuszczał mi lanie.

To były brutalne metody. Nie ma Pan żalu do ojca?

Nie mam. Kocham mojego ojca. Nie wiem, jak by się potoczyły moje losy, gdyby nie uczył mnie gry na skrzypcach i nie pilnował, żebym ćwiczył. Może wcale bym nie grał?
Tak się po prostu wtedy w romskich rodzinach dzieci wychowywało - surowo. Bicie było powszechną karą wymierzaną dzieciom. Sam zresztą nie jestem dobrym pedagogiem. Za szybko się denerwuję,  brakuje mi cierpliwości, zwłaszcza dla początkujących. Choć może mógłbym uczyć osoby zaawansowane muzycznie.
Ojciec był prawdziwym wirtuozem, ja jednak gram w innym stylu niż on. Jego muzyka była ciepła, spokojna, lubił grać romanse. Ja jestem porywczy i wolę "szybką jazdę".

Nie ciągnęło Pana do innych instrumentów?

Przez pewien czas byłem zafascynowany gitarą. Na gitarze grał sąsiad i bardzo podobał mi się ten instrument. Wiedziałem jednak, że ojciec nie pozwoli mi na niej grać. Mimo to kupiłem gitarę od jakiegoś turysty i ukryłem w krzakach. Grałem, kiedy ojca nie było w domu. W końcu i tak się o niej dowiedział. Był tak wściekły, że ją połamał. Uważał, że powinienem skupić się na grze na skrzypcach.

Uczył się Pan w szkołach muzycznych?

Skończyłem podstawową szkołę muzyczną w Nowym Targu. Na egzaminie wstępnym wypadłem tak dobrze, że od razu dostałem się do trzeciej klasy. Po piątej klasie uczyłem się w podstawówce muzycznej w Będzinie na Śląsku, a potem w średniej szkole muzycznej im. Karłowicza w Katowicach. Tej ostatniej szkoły jednak nie skończyłem.

Dlaczego?

Nie chcę o tym mówić. Może byłem "za grzeczny". (Czureja zaczyna się śmiać). Po wielu latach ukończyłem jeszcze eksternistycznie college muzyczny im. Antoniego Dworzaka w Pradze, ale głównie po to, by pokazać moim dzieciom, że warto się kształcić. Zależało mi przede wszystkim, żeby przekonać do tego moją najmłodszą córkę Sarę, która jest bardzo utalentowaną cymbalistką. Niestety, Sara wcześnie wyszła za mąż i szkoły średniej nie skończyła. Będę ją do tego namawiać.

Przed występem czuje Pan tremę?

Nawet nie wiem, co to jest. Już jako dzieciak występowałem przed gośćmi ojca. Grałem też dla turystów, bo chciałem mieć własne pieniądze. Kiedy miałem 16 lat, zostałem drugim skrzypkiem w zespole Roma. Grałem z nimi dwa lata, do 1978 roku, kiedy członkowie zespołu pojechali na tournée do Skandynawii i już nie wrócili. Mnie nie wypuścili, bo dostałem wezwanie do wojska. Później przy Estradzie Poznańskiej powstała Terno Roma, ale miała już zupełnie inny skład, to był po prostu inny zespół. 

(...)

Cała rozmowa ukazała się w lipcowym numerze miesięcznika IKS