Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Lubię puszczać oko do dorosłego

Z Maliną Prześlugą, autorką nagradzanej sztuki "Chodź na słówko" oraz finalistką Metafor Rzeczywistości 2013, rozmawia Monika Nawrocka-Leśnik.

Malina Prześluga. Fot. archiwum prywatne - grafika artykułu
Malina Prześluga. Fot. archiwum prywatne

Co lubisz robić najbardziej?

To proste pytanie, więc odpowiedź będzie prosta. Najbardziej lubię pisać.

Dla dzieci czy dla dorosłych?

Raczej dla dzieci.

Dlaczego?

Bo to mi chyba najlepiej wychodzi. Choć mam też ambicje pisania dla dorosłych. Ale do tego muszę podchodzić nieco bardziej metodycznie, bo bohater zwykle jest w pewnym sensie odbiciem mnie samej. Dlatego muszę mieć czas i podejść do sprawy bardziej na chłodno, by nabrać do niego dystansu i uniknąć grafomanii.

Czy do pisania dla dzieci trzeba, wbrew pozorom, dorosnąć?

Chyba właśnie odwrotnie, trzeba się cofnąć w czasie. Bo jak się jest za mądrym, zbyt doświadczonym i przeświadczonym o wielu prawdach, to mówi się wtedy do dziecka z pewnej perspektywy, często z góry lub z daleka. A tu chodzi o zrównanie się dzieckiem, stanięcie obok, przykucnięcie. Mówiąc do niego, chcę być na tym samym poziomie. Muszę myśleć jak dziecko, a to wcale nie jest takie proste. Dzieci posługują się inną logiką, łączą fakty według nieznanych nam już zasad. W pisaniu warto o tym pamiętać, a to często bywa trudne, bo dorośli działają według narzuconych i wypracowanych schematów. Pilnuję się, żeby "dorosłe rozumowanie" nie ograniczało mi wyobraźni.

Czyli masz w sobie dużo z dziecka, bo bez tego, nie mogłabyś pisać dla najmłodszych?

Nie wiem, czy mam dużo z dziecka, to dość sztampowe sformułowanie. Może po prostu chodzi o pewien rodzaj wrażliwości, który we mnie został albo na nowo się narodził. Myślę, że przez proces pisania dla dzieci, a zaczęłam pisać jakieś 6 lat temu, wróciłam do swoich wspomnień i do tamtego postrzegania świata. Choć kto wie, może po prostu nie dałam temu czemuś umrzeć.

To właśnie 6 lat temu zadebiutowałaś? Na pewno pisałaś dużo wcześniej...

Tak, pisałam już w podstawówce. Dzieliłam piętrowe łóżko razem z moją o kilka lat młodszą siostrą. Ona musiała chodzić wcześniej spać, więc siedziałam po nocach z latarką pod kołdrą, żeby jej nie obudzić. I wtedy odkryłam właśnie Mirona Białoszewskiego. Miałam może 13 albo 14 lat.

Dość wcześnie sięgnęłaś po jego wiersze...

Dość wcześnie. Znalazłam go na półce u rodziców. I zainspirowana jego poezją napisałam swój pierwszy wiersz - o tym, co widzę na kołdrze. O tym, co mi oświetla latarka. A były tam jakieś pustynne wzorki, wielbłądy, słońca... Byłam zakochana w tym wierszu i przekonana, że na pewno zostanie opublikowany, a ja zdobędę wiele nagród. I pamiętam, że strasznie spodobało mi się to uczucie, że jestem z czegoś bardzo zadowolona i dumna. To była rzeczywiście moja pierwsza próba pisania. Szkoda, że wiersz się nie uchował, pewnie teraz byłaby kupa śmiechu.

Wiersz... a nie opowiadanie ani dramat?

No tak, wiersz. Potem, w liceum, również je pisałam. To było piękne. Takie łatwe, niewymagające czasu. One przychodziły i odchodziły. Łapały mnie na przykład w kawiarni, więc zapisywałam je na serwetce. Jest wena i już! Wiersz gotowy. Teraz moje pisanie już tak nie wygląda. Kiedy sztuka do mnie przychodzi, to muszę ją mocno trzymać, żeby się nie rozleciała, zanim ją skończę. Wymaga to dyscypliny, a zarazem trzeba wciąż myśleć na świeżo.

Skąd pomysł na pisanie sztuk dla dzieci?

Przez pracę dorywczą w Centrum Sztuki Dziecka. Czytałam tam testy, które były nadsyłane do nich przez lata, żeby je streszczać do katalogu internetowego (www.nowesztuki.pl). Było ich mnóstwo. Ale w pewnym momencie stwierdziłam, że czegoś mi w nich brakuje, że sama bym to napisała inaczej. I po przeczytaniu naprawdę wielu cudzych tekstów napisałam swój własny. Ale ta zupełnie pierwsza sztuka, którą wysłałam na konkurs, powstała jeszcze w liceum. Byłam wtedy zachwycona teatrem absurdu. Zaczytywałam się w Ionesco, Genecie, Beckecie i próbowałam ich podrobić... Sztuka nic nie wygrała, ale dostałam za to zaproszenie na coroczne warsztaty, na których nasłuchałam się wielu rzeczy i poznałam fajnych ludzi. I potem, rok później napisałam już świadomie pierwszą sztukę przeznaczoną na konkurs.

Już wtedy dla dzieci?

Tak i nawet wtedy go wygrałam. Ale teraz nie lubię już tego tekstu.

Jaki to tekst?

"Jak jest".

Dlaczego go nie lubisz?

Bo był pierwszy? I teraz zrobiłabym to inaczej. Naiwny był i chyba za mocno bronił jednej tezy, a nie o to mi wtedy chodziło.

A masz swój ulubiony?

Tak, to moja najnowsza sztuka dla dzieci "Dziób w dziób". Ale to nie tak, że najbardziej lubię te nowe, bo nie mam do nich dystansu. Często jest po prostu tak, że kiedy sięgam po tekst po jakimś czasie, chciałabym coś w nim zmienić. A ten napisałam rok temu i dalej mi się podoba. To chyba moja pierwsza sztuka, która nie sięga po abstrakcyjnych bohaterów - są tylko gołębie, wróbel i kot, a wszystko ma miejsce na zwyczajnej ulicy. Tym samym udowodniłam sama sobie, że nie zamknęłam się definitywnie w szufladzie dziwnych postaci i wymyślonych przestrzeni. "Dziób w dziób" to poniekąd dwie sztuki w jednej. Bo jego druga warstwa jest od początku do końca świadomie pomyślana jako rzecz dla dorosłych, dotykająca aktualnych nastrojów społecznych. Pani Justyna Jaworska z "Dialogu" nazwała ją "sztuka posmoleńską", z czym właściwie muszę się zgodzić. I cieszę się, że udało mi się opracować jej drugie dno, bo lubię puszczać oko do dorosłego. Bez tego właściwie, nie ma po co pisać. Bo jeśli dorosły się nudzi, to znaczy ja też się nudzę. A gdy się nudzę pisząc, nie wyjdzie z tego nic dobrego.

A czy są tematy, których starasz się nie poruszać w utworach dla dzieci? Piszesz o śmierci, przyjaźni, samotności...

Staram się nie pisać o rzeczach, wobec których czuję się nieszczerze - bo to po prostu modne tematy, lub też nikt ich jeszcze w teatrze dla dzieci nie poruszył. Jeżeli jakaś rzecz mnie dotyka i uważam, że warto o niej o niej pisać, bo może wnieść coś dobrego, a poza tym mam na to sposób, narzędzie i wiem jak go użyć, to się za taki temat biorę. I nie myślę o tabu, bo dziś coś jest tabu, a jutro przestaje.

Gdzie spotykasz swoich bohaterów?

Wszędzie. Czasem wyciągam ich nawet ze śmieci. Jak jestem w sklepie, to widzę ich w sklepie. Jak jestem na ulicy, widzę ich na ulicy. W książkach, Internecie, kinie. Jeżdżą także ze mną tramwajem i rowerem.

Sama ich zapraszasz, czy może wchodzą bez pytania?

Zdarza się, że sami się wpraszają i nie dają mi spokoju. Nawet gdy nie  wierzę jeszcze, że ich historia może w ogóle powstać. Tak było m.in. z "Grande Papa", gdzie główną rolę gra reklamówka ze sklepu Żabka, która myśli, że jest prawdziwą żabą. Zobaczyłam kiedyś fruwającą reklamówkę z żabą i tak już zostało. Czasem się zastanawiam, jak ja mogłam napisać tę sztukę, bo poza reklamówką występuje tam także gołębia kupa... Brzmi bez sensu i jakby o niczym, a jednak udało mi się z ich pomocą opowiedzieć o sprawach, które są dla mnie ważne.

Gdzie można poczytać Twoje sztuki?

Większość z nich można przeczytać w zeszytach "Nowe Sztuki dla Dzieci i Młodzieży" Centrum Sztuki Dziecka. "Dziób w dziób" został właśnie opublikowany w Dialogu.

Czy pracujesz teraz nad czymś nowym?

Tak... ale nie pytaj mnie jeszcze o szczegóły. Wróciłam niedawno z urlopu i muszę wrócić do rzeczywistości...

Rozmawiała Monika Nawrocka-Leśnik

Malina Prześluga - absolwentka kulturoznawstwa na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu oraz Szkoły Dramatu przy Laboratorium Dramatu Tadeusza Słobodzianka w Warszawie. Autorka dramatów i bajek dla dzieci, m.in. nagradzanej sztuki "Chodź na słówko". Laureatka kilku nagród, m.in. Medalu Młodej Sztuki. Jest również jedną z trzech finalistek tegorocznego konkursu dramaturgicznego Metafory Rzeczywistości.