Przedstawienie jest teatralnym second handem. Znajdują się w nim: starocie, nowości, koszmarki, perełki zaprojektowane przez znanych twórców, podróbki, unikaty, klasyki, buble. Zmieściło się tam dosłownie wszystko i bardzo dużo (m.in. maski, abstrakcje, pomruki, barwy, żarty, instrumenty). Nie każdy element zawsze pasuje. Prym wiodą lalki, ale sporo miejsca pozostaje na muzykę i aktorstwo.
Lalki od lat więzione w magazynie dostają jeszcze jedną, kto wie czy nie ostatnią, szansę, żeby pokazać się na scenie. Są trochę zgorzkniałe, ale po długim czasie spędzonym w kurzu i ciemności, mają do tego prawo. Mimo wszystko powodują entuzjastyczny błysk w oku starszych widzów, którzy spoglądając na Wiedźmę przypominają sobie "Noc wigilijną" w reżyserii Karela Brožka z 1979 roku czy młodszych kojarzących Gajowego z przedstawienia "Czerwony Kapturek" w reżyserii Janusza Ryl-Krystianowskiego z 2011 roku. Lalki pozbawiają scenę magicznych właściwości, kiedy demonstrują swoje wady. Kukła z cieniami zamiast oczu nie widzi. Niemowie bez ust udaje się jedynie wymruczeć song, mimo że animujący ją Marcel Górnicki robi, co może, a potrafi wiele. Ten duet wyszydzają trzy pyskówki, które sztuki uczyły się prawdopodobnie z "The Muppet Show". Lalki wspominają swoje wielkie role. Zdradzają rozczarowania, jak Sowa ("Kubuś Puchatek", reż. J. Ryl-Krystianowski, 2000 r.) nie potrafiąca wybaczyć scenografowi Mikołajowi Maleszy, że uniemożliwił jej latanie, ponieważ pozbawił skrzydeł i przykleił patyk do nóg. Jedna z bohaterek marzy, aby zostać bakterią i pozarażać dzieci na widowni. Lalki opowiadają także o relacjach z animatorami, a te bywają trudne. Popis daje kukiełkowa gwiazda, która jest tak wymagająca, że pozostaje porzucona na scenie. Ten numer to prawdziwe cudeńko.
Bohaterowie historiami dzielą się poprzez piosenki. W utworze otwierającym zarzekają się, że muzyczne opowieści będą śmieszne. Z obietnicy nie do końca się wywiązują, bo częściej jest sentymentalnie niż wesoło. Rozbrzmiewa jazz, rock i pop. Wyciszająco działają liryczne ballady. Fragmenty przebojów (m.in. "Cudownych rodziców mam" Urszuli Sipińskiej, "Jak rzecz" Kasi Kowalskiej) wzbudzają żywe reakcje publiczności.
Śpiew nie wybrzmiałby, gdyby nie animatorzy. Nie tylko umożliwiają lalkom ruch, ale dają im też głos. Artyści ubrani są na galowo - w czarne garnitury i surduty, przecież koncert lalek jest wyjątkową okazją. Możliwość zagrania kilku pierwszoplanowych postaci w jednym spektaklu to również rzadkość. Zdarzają się omsknięcia, gdy śpiew przechodzi w krzyk i drażni. O niedociągnięciach pomaga szybko zapomnieć Julianna Dorosz. Zachwyca swoimi zdolnościami wokalnymi. Po wysłuchaniu piosenki o "główniaku", w której wspiera marionetkę sycylijską, żaden z widzów nie wierzy opinii rozkapryszonej lalki twierdzącej, że śpiewa jakby piłowała drewno.
Starannie przygotowane widowisko uzupełnia choreografia. Cały zespół doskonale współpracuje. Magdalena Dehr daje cudowny pokaz tańca z lalką. Ładny wizualnie efekt przynosi formowanie żywych parawanów z obróconych tyłem do publiczności aktorów. Nie brakuje świetnego aktorstwa. Marcin Chomicki we wstępie utworu prezentowanego przez Konia ("Tygrys Pietrek", reż. J. Ryl - Krystianowski, 1996 r.) wykorzystuje talent komiczny. Dopełnieniem całości jest piękna scenografia Marty Madej. Szybko przyćmiewa niefortunne wprowadzenie projekcji, która nie dość, że wykracza poza ramy ekranu, to brakuje jej spójności stylistycznej z pozostałą częścią spektaklu. Szkoda jedynie, że papierowe parawany w kształcie wachlarza, harmonijki, serpentyny zostają intersująco ograne kolorowym światłem dopiero w ostatnich scenach.
Warto rozważyć czy nie poświęcić dla tego przedstawienia kilku chwil spędzonych w słońcu. W "La la lalkach" każdy znajdzie coś dla siebie i wyjdzie zadowolony, wzbogacony o doświadczenie muzycznego teatru opartego na historycznych lalkach.
Maria Maczuga
- "La la lalki" Maliny Prześlugi
- reż. Artur Romański
- Teatr Animacji
- premiera: 9.06
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2018