Wystawę Emilii Dziubak można traktować jako test na to, czy ilustracja książkowa i prasowa wyrwana ze swojego pierwotnego kontekstu nadal jest w stanie się obronić.

. - grafika artykułu
il. Emilia Dziubak

Ilustrację książkową najlepiej podziwiać w książce, a prasową w prasie. Dlatego przenoszenie jej do galerii sztuki i zamykanie w ramy - jednocześnie i symboliczne, i bardzo konkretne - zawsze wiąże się z ryzykiem. Przede wszystkim traci się pierwotny kontekst, a pracom bardzo często nie wychodzi to na dobre. Wiele wystaw ilustracji - szczególnie te na targach książki czy robione gdzieś po modnych knajpach - to po prostu przeskalowane rozkładówki, a do tego oryginalne książki pozamykane w gablotach. Po drugie - ilustracja jako dziedzina zdecydowanie użytkowa przez lata w poważnych galeriach poświęconych sztuce współczesnej była niemile widziana. Stąd zorganizowana w warszawskiej Zachęcie przekrojowa wystawa "Tu czy tam" (2016) miała dla środowiska duże znaczenie i stanowiła niemałe wydarzenie.

Kuratorka wystawy Dziubak - Bogna Błażewicz - poradziła sobie z problemem kontekstu w ciekawy i zręczny sposób: zestawiła w pełni autonomiczny cykl prac o insektach (nie był przeznaczony do żadnej publikacji) z pracami do debiutanckiej książki autorki "Gratka dla małego niejadka" dokładając prasowe ilustracje - graficzne przepisy drukowane przez Dziubak w nieistniejącym już piśmie "Art&Business". Klamra spinająca wszystkie te trzy cykle to tematyka i ich forma, będąca lekko ironiczną zabawą, głównie z tradycją malarstwa. Na większości ilustracji znajdziemy albo owoce i warzywa lub insekty. Albo insekty w towarzystwie owoców lub warzyw. Mamy tu chociażby puszczenie oka do tak klasycznej, zużytej i akademickiej formy jaką jest martwa natura. Na reklamującej wystawę ilustracji widzimy znudzoną pszczołę, która siedzi na wystylizowanym i precyzyjnie ułożonym stosie cytryn. Wyraźnie ma tego dosyć.

W innej pracy Dziubak drwi trochę z tradycji dawnego portretu - grupa suszonych owoców (przynajmniej na takowe wyglądają) ustawiona jest niczym królewska rodzina z flamandzkiego malarstwa. Tych tropów flamandzkich jest tu znacznie więcej, jak choćby w ilustracji, gdzie na delikatnie oświetlonym jabłku znajduje się robak mający na szyi szacowną kryzę. Dzięki tym wszystkim zabiegom Dziubak i wyborze kuratorki pokazane na wystawie ilustracje stanowią spójną całość, właściwie osobną narrację. Nie ma znaczenia skąd pochodzą i żadne opisy nie będą tu widzowi do niczego potrzebne. Oczywiście większość tych żartów i malarskich detali będzie czytelnych raczej dla dorosłych aniżeli dla dzieci.

Niestety, na wystawie Emilii Dziubak rozczarowuje aranżacja. Prace umocowano po prostu w antyramach, a na środku postawiono cytrynowe drzewko. Szkoda, że ten malarski, mieszczański i tradycyjny trop nie został rozciągnięty także na aranżację i oprawę prac. W drobnomieszczańskim Poznaniu miałoby to dodatkowy smaczek. A to, że mogłoby to świetnie wyglądać, zobaczymy w dołączonym do wystawy minikatalogu, gdzie ilustracje Dziubak zostały umieszczone w bogato zdobionych, ciężkich ramach. W takiej oprawie zdecydowanie zyskują.

Wystawa potrwa jedynie do 18 czerwca, co jest dość zaskakujące. Emilia Dziubak to jedna z artystek młodego pokolenia, która w dziedzinie książkowej ilustracji dla dzieci ma na swoim koncie bardzo wiele sukcesów, nie tylko w Polsce, ale także za granicą. Bo nie jest żadną tajemnicą, że chcąc utrzymywać się z ilustracji książkowej należy pukać przede wszystkim do zagranicznych wydawnictw. 18 dni (sic!) w galerii dla twórczyni o takich osiągnięciach w swojej dziedzinie to rodzaj nieporozumienia. Dlatego wychodząc z Arsenału nie zapomnijcie zabrać ze sobą wspomnianego katalogu.

Sebastian Frąckiewicz

  • Emilia Dziubak. Ilustracje
  • kuratorka: Bogna Błażewicz
  • projekt graficzny katalogu: Katarzyna Bajerowicz
  • Galeria Miejska Arsenał
  • wystawa czynna do 18.06