Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

PROSTO Z EKRANU. Udany eksperyment

Kłopot z filmowymi remake'ami polega na tym, że efekt końcowy albo się kocha albo nienawidzi. To ogromne wyzwanie dla filmowców, wziąć na warsztat już sprawdzony format i zaserwować go widzom w zmienionej postaci. Zwłaszcza kiedy rzecz dotyczy tak kultowych dzieł jak "Król Lew". Kto jeszcze nie widział królującej (nomen omen) od końca lipca na ekranach kin najnowszej wersji tej disneyowskiej opowieści, szybko powinien nadrobić zaległości.

. - grafika artykułu
fot. materiały dystrybutora

Po co robić nowszą wersję bajki, którą i tak kochają miliony widzów na całym świecie? Można to robić po to by się sprawdzić, popisać umiejętnościami albo zwyczajnie zagrać na nosie konserwatywnym kinomanom i wyznawcom "jedynej słusznej wersji". Mnie pomysł odświeżenia przez studio Disneya jednej z najbardziej lubianych i podziwianych opowieści podoba się już z samej przekory, nie mówiąc już o tym, że twórcom nowego "Króla Lwa" wyszło to całkiem sprawnie. I nie ma się co oburzać, że to już było, że odgrzewane kotlety, że lepiej i tak być nie może, ponieważ Jon Favreau nie podąża ślepo za pierwowzorem, proponując widzom nieco inną, uwspółcześnioną wersję tej historii.

Zacznijmy przede wszystkim od tego, że nawet zagorzali fani tego tytułu nie powinni być rozczarowani, ponieważ bez przeszkód mogą one funkcjonować obok siebie, nie kanibalizując się nawzajem. Choćby dlatego, że wersja Anno Domini 2019 to już nie doskonale wszystkim znana, charakterystyczna disneyowska kreska, a dzieło stworzone z wielkim rozmachem w technice grafiki komputerowej. Zwierzęta występujące na ekranie łudząco przypominają swoje żywe odpowiedniki, a płynna, przywodząca na myśl cykl "Planeta Ziemia" z Davidem Attenborough w roli narratora, mechanika ich poruszania się idealnie odzwierciedla cechy poszczególnych gatunków. A jeśli już o gatunkach mowa - nie ma tu ani jednej wykluczonej postaci - od Mufasy, Simby i Skazy poczynając, a kończąc na Timonie, Pumbie, Zazu i Rafiki, więc fani pierwowzoru nie zawiodą się, szukając swoich ulubionych bohaterów. Oczywiście świat przedstawiony na ekranie to skrajnie wyidealizowana wersja afrykańskiej sawanny i zasad jej funkcjonowania, ale w końcu wciąż znajdujemy się w bajkowym gatunku, więc to żaden zarzut.

Nowa wersja minimalnie różni się od starej jeśli chodzi o wątki fabularne, ale co do zasady ta ukochana przez miliony historia pozostaje w niezmienionym kształcie. Miłośnicy ścieżki dźwiękowej filmu również nie powinni narzekać, bo ta oryginalna, w wykonaniu Hansa Zimmera naprawdę robi wrażenie. Polskie wersje kultowych już piosenek powracają ze zdwojoną mocą i zostają wyśpiewane naprawdę sprawnie i porywająco. Wersja z dubbingiem zasługuje na osobną pochwałę - tu tak znane nazwiska jak Wiktor Zborowski, Jerzy i Maciej Stuhrowie czy Natalia Sikora. No, może tylko fani głosu Krzysztofa Tyńca pozostaną niepocieszeni ("Hakuna matata bez Tyńca ? Nie idę"). Eksperyment ostatecznie oceniam zatem jako udany.

Wielu będzie pewnie utyskiwać, że to już nie ten sam zachwyt jaki towarzyszył jego pierwszej wersji, ale czy na pewno chodzi o to, by tamtego "Króla Lwa" zdetronizować? To w końcu tak różne estetyki animacji, że nic nie stoi na przeszkodzie, by oglądać je zamiennie, z docenieniem ogromu pracy jaki towarzyszył twórcom każdej z nich - i teraz i w roku 1994. Zdaję sobie sprawę, że to w dużej mierze marketingowy chwyt i okazja do skutecznego podreperowania budżetu studia, ale co z tego, skoro przy okazji to również doskonała okazja, by przypomnieć sobie swoje własne dziecięce wzruszenia i emocje i pokazać tę piękną przypowieść o kruchej równowadze świata natury kolejnemu pokoleniu?

Anna Solak

  • "Król Lew"
  • reż. Jon Favreau

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2019