Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

PROSTO Z EKRANU. Starość i radość

Włodarze Hollywoodu miewają różne pomysły na aktorów będących już w wieku emerytalnym - raz obsadzają ich w zwulgaryzowanych komediach, co czasem skutkuje rozmienianiem legendarnego dorobku na drobne ("Dirty Grandpa" z Robertem de Niro), innym razem dają sposobność wejścia w stare buty i uniesienia się na fali nostalgii ("Niezniszczalni" Sylvestra Stallone). Wydaje się, że najlepszą strategię obrali twórcy "W starym, dobrym stylu", którzy postawili dziarskich staruszków przed aktorskim wyzwaniem i pozwolili im robić to, co umieją najlepiej.

. - grafika artykułu
fot. materiały dystrybutora

Kiedy trzej nienajmłodsi już kumple tracą pracę wraz z funduszem emerytalnym, na który łożyli całe życie, ich sytuacja jest nie do pozazdroszczenia. Na dodatek okazuje się, że Willie jest chory i pilnie potrzebuje przeszczepu nerki, a Joe lada dzień straci dom, w którym mieszka razem z córką i wnuczką. Wściekli na bezduszny system, przez który traktowani są jak śmieci, wraz z Alem postanawiają dokonać brawurowego skoku na bank - ten sam, który pozbawił ich oszczędności oraz perspektyw na godną starość.

Michael Caine, Morgan Freeman i Alan Arkin, czyli aktorzy wcielający się w trójkę przyjaciół, mają łącznie niemal 250 lat, ale energii i chęci do żartów mógłby im pozazdrościć niejeden 30-letni korporacyjny zgorzknialec. Każdy z nich gra w dużym stopniu na własnym dotychczasowym wizerunku - Caine dystyngowanego dżentelmena, Freeman przenikliwego mędrca, a Arkin zatwardziałego cynika z wyraźnym nowojorskim akcentem. Ich bohaterowie zostali dopasowani na zasadzie kontrastów, dzięki czemu między staruszkami aż iskrzy od ekranowej chemii - wystarczy kilka nieco bardziej intensywnych scen dialogowych, by nabrać przekonania, że znają się jak łyse konie i jeśli zaszłaby taka potrzeba, nie zważając na częste różnice zdań jeden za drugiego dałby sobie uciąć rękę. To faceci, w których obecności nieustannie chce się przebywać - nie tylko po to, by posłuchać starych historii czy dowiedzieć się nieco o życiu, ale również by zarazić się chęcią do działania.

Kontrastowy budulec został użyty do skonstruowania nie tylko postaci, ale również całej fabuły. Komediowy potencjał wyzwalany jest bowiem przede wszystkim poprzez zderzenie motorycznej ułomności bohaterów z dynamiką tzw. heist movies, czyli filmowych opowieści opartych w dużej mierze na motywie napadu lub kradzieży. Zresztą nie ma się co oszukiwać - wersja "Ocean's Eleven: Ryzykownej gry" (2001) z 80-latkami w rolach głównych wzięta na serio szybko pogrążyłaby się w oparach niezamierzonego absurdu. Owszem, scenarzyści sygnalizują poważniejsze tematy, takie jak cienie agresywnego kapitalizmu, kształt publicznej opieki zdrowotnej, odpowiedzialność społeczeństwa za starsze osoby czy syzyfowe zmagania przeciętnego obywatela z korporacyjnym lewiatanem, ale zaledwie się po nich prześlizgują. W ogóle nie ukrywają, że w tym wszystkim chodzi wyłącznie o frajdę obcowania z aktorami, którzy już nic nie muszą, niektórych rzeczy, z racji fizycznych ograniczeń, nawet nie są w stanie, ale przed kamerą wciąż wykazują wielką ochotę do zabawy.

Na oryginalność czy wzniosłe przeżycia nie ma w tym wypadku co liczyć, wszystko jest bowiem jak w tytule - w starym, dobrym stylu. Widz mający nadzieję na coś więcej niż czystą rozrywkę może więc mieć po wszystkim lekkiego kaca moralnego, ale też trudno się dziwić, skoro na tej filmowej imprezie za wodzirejów robi trzech przepełnionych wigorem starych pierników, którzy nikomu nie pozwolą podpierać ściany. Zresztą w jednej ze scen Joe wprost pyta Ala, czy woli umrzeć po cichu, czy z przytupem. Dla dziarskich bohaterów odpowiedź nie budzi żadnych wątpliwości.

Adam Horowski

  • "W starym, dobrym stylu" (2017)
  • reż. Zach Braff