Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

Nowy Jork przy ulicy Wieniawskiego

Zawsze wydaje mi się, że jazz - muzyka z natury spontaniczna - umiera przyłapany w nagraniu. Z tego powodu najbardziej lubię te momenty, gdy muzykę jazzową znaną mi z płyt i nagrań, słyszę na żywo. Taka konfrontacja nigdy nie sprawiła mi zawodu. Niedzielny koncert Michała Urbaniaka i jego zespołu był jednak czymś więcej niż jazzem żywym i spontanicznym. Był jazzem przyłapanym na rodzeniu się. Z zalążka tematu, ze wspólnych doświadczeń muzyków, z dziecięcej wręcz potrzeby psucia i budowania na nowo muzycznych światów.

. - grafika artykułu
Fot. Tomasz Nowak

Michał Urbaniak nie przyciągnął zbyt wielkiego tłumu na niedzielny koncert w Auli UAM. Trudno zrozumieć, dlaczego tak się stało. W końcu nazwisko muzyka - obok Stańki i Namysłowskiego - jednym tchem wypowiadają fani polskiego jazzu. Urbaniak jednak dawno przestał być polski. Przez lata emigracji tak bardzo nasiąknął Nowym Jorkiem, że przywiózł do Poznania kawałek tamtego świata. Był więc rap, r&b, reggae, funk, cool jazz, hard bop, słowem prawdziwe fusion.

Najdoskonalszy instrument świata

Rozgrzewka muzyków trwała przez dwa utwory. Instrumentaliści przedstawiali się poprzez solowe popisy: zachwycająco melodyczne (Michael Patches Stewart), perfekcyjnie rytmiczne (Troy Miller), wyczulone na barwę (Marek Pędziwiatr), na frazowanie (Femi Temowo) penetrujące mikrotonowe przestrzenie (Michał Urbaniak). Jednak to moment, w którym do zespołu dołączył Andy Ninvalle, uświadomił mi, że nie ma doskonalszego instrumentu od ludzkiego głosu. Skala jego głosu, technika beatboxu (doskonały skrecz i scat!), a przede wszystkim autentyczna radość improwizowania i charyzma sceniczna olśniły poznańską publiczność. Współpraca Urbaniaka z Ninvallem wpisuje się w przekonanie polskiego skrzypka o naturalnej drodze ewolucji jazzu poprzez połączenie z hip-hopem. Ninvalla nie powinno się jednak kojarzyć wyłącznie z rapem, tak samo jak Urbaniaka z jazzem. Artystów współtworzących Urbanatora łączy potrzeba ciągłego przekraczania gatunków, zabawy różnymi estetykami i stylami.

Z muzycznego zalążka

Chociaż większość utworów wykonywanych na koncercie została napisana już wcześniej (włącznie z hitem "Cuckcoo's nest"), to usłyszeliśmy także zapowiedzi kolejnej płyty sygnowanej przez Urbanatora. Artyści wykonali m.in. singiel "Love don't grow on trees", w którym usłyszeliśmy niezwykle zdolnego i wrażliwego muzycznie Marka Pędziwiatra. Utwór ten sugeruje, że nadchodzący krążek będzie raczej rozwinięciem wcześniejszych pomysłów niż skokiem w nieznane. Kompozycja była wytchnieniem w niezwykle intensywnym programie. Jeszcze więcej spokoju przyniosła wzruszająca ballada jazzowa w nieco croonerskim stylu wykonana przez gitarzystę, Femi Temowo. W pozostałych utworach energia cały czas rosła, a muzyczne tematy i motywy odbijane były przez każdego z muzyków z oszałamiającą prędkością i doskonałą techniką. W większości utworów to Urbaniak nadawał wyjściowy ton muzyce, określał jej charakter, jednak zespół twórczo przetwarzał te pomysły, stopniowo oddalając się w coraz ciekawsze rejony improwizacji.

Przy ulicy Wieniawskiego podczas dwugodzinnego koncertu powstał jazzowy mikroświat, czasoprzestrzeń, która bez reszty pochłonęła moją uwagę i zmysły. Chociaż Michał Urbaniak jest obywatelem świata, cieszę się, że nie zapomniał o swoim muzycznym zalążku.

Aleksandra Bliźniuk

  • Urbanator
  • Aula UAM
  • 10.09