Zapytał mnie ktoś, na czym polega fenomen Nohavicy i czy w Polsce nie ma kogoś, kto by tak śpiewał? Oczywiście, nie chodzi tu o szczegółowe analizy i porównania, ani też wykazywanie "lepszości" czeskiego barda. Ale rzeczywiście: tak w Polsce nikt nie śpiewa. Bo Nohavica bezpretensjonalnie i zdumiewająco naturalnie łączy liryzm, powagę, a nawet patos z piosenkami frywolnymi czy żartobliwymi, różnego rodzaju "bagatelkami". Bo duch Okudżawy, czasami nawet Cohena łączy się tu z przewrotnością godną Brassensa, a do tego czeski humor i drobne echa tamtejszej muzyki folkowej. W tym wszystkim Nohavica fantastycznie gra i śpiewa, jest do bólu profesjonalny (nie zmienia tego fakt, że zdarza mu się zapomnieć fragmentu słów piosenki), a wreszcie od pierwszej do ostatniej minuty koncertu w pełni i doskonale panuje nad publicznością. W skrócie mówiąc: na tym właśnie polega fenomen Nohavicy.
Oczarował?
Oczywiście, może ktoś powiedzieć, że artysta ma sytuację trochę ułatwioną, bo nie musi walczyć o publiczność - ona jest "jego" i dokonała świadomego wyboru, by ten wieczór spędzić, słuchając jego piosenek. Takie myślenie jednak tylko pozornie jest słuszne. Równie dobrze można bowiem powiedzieć, że spora popularność artysty powoduje rzecz dokładnie odwrotną: wzrost oczekiwań słuchaczy. Zwłaszcza, że obserwując publiczność czeskiego barda - i jej reakcje - można odnieść wrażenie, że nieco się ona zmieniła. Że przynajmniej jej część to "nowi słuchacze", którzy przyszli na koncert zwabieni swego rodzaju legendą artysty. Ciekaw jestem, jak im się podobało to koncertowe zetknięcie z Nohavicą. Mam nadzieję, ze ich oczarował, tak jak, po raz kolejny, mnie.
Duet
Bohaterowi wieczoru na scenie towarzyszył, znany już dobrze sympatykom, polski akordeonista Robert Kuśmierski ("Robert byłby fajny, gdyby jeszcze nie kibicował Legii" - żartował w swoim stylu Nohavica). Kuśmierski przed kilkoma laty pojawiał się na scenie nieśmiało, jako swego rodzaju gość, na kilka piosenek. Dziś artyści cały dwugodzinny koncert dają w duecie - i na dobrą sprawę trudno sobie wyobrazić, żeby "tego drugiego" na scenie nie było. Zwłaszcza, że gra już nie tylko na akordeonie, ale i na instrumentach klawiszowych, pozwalających uzyskać nastrój intymny, czasem atmosferę kabaretu, czasem popularnej piosenki - sięga bowiem zarówno do brzmień fortepianowych, jak i elektrycznych, organowych. Kuśmierski również... śpiewał. Artyści wykonali dwujęzyczną wersję kupletów napisanych przez ojca Jaromira Nohavicy (też Jaromira Nohavicę zresztą) - i każdy z nich zaśpiewał we własnym języku.
"Ceskopolska"
Bliskie związki autora popularnej "Minulosti" z Polską są dobrze znane. Kilkukrotnie podczas koncertu wspominał, jaka to dla niego niesamowita sprawa i jak wielkie szczęście, że jego piosenki tak podobają się w naszym kraju. Po polsku zaśpiewał jeden ze swych najpiękniejszych utworów "Gwiazdę". Wykonał też znany dwujęzyczny muzyczny żart "Ceskopolska" o miłosnych przekomarzaniach Czecha i Polki. Mówił też ze śmiechem, choć znacząco, o swoim odkryciu, jakiego dokonał dzięki tej piosence, że "polski i czeski się rymują". A to zdaje się być dla niego ważne również z powodu politycznej rzeczywistości, bo - jak mówił w innym miejscu - "musimy dbać o tę naszą małą Europę". Całą konferansjerkę, naturalnie artysta prowadził w naszym języku. Zapowiadając znaną piosenkę "Futbol", nawiązał do ostatnich sukcesów "słowiańskich piłkarzy", wszak zarówno Słowacy, Czesi jak i Polacy wygrali ostatnio z europejskimi potęgami. Pod koniec koncertu zaśpiewał też swą zupełnie nową piosenkę, napisaną do wiersza Bolesława Leśmiana!
Panowanie
Jak wspomniałem, Nohavica w pełni panuje nad publicznością przez cały koncert. Doskonale potrafi dbać o dramaturgię. Wie, kiedy może się powygłupiać (sam zwykł tak określać na przykład lingwistyczną piosenkę o budowaniu metra przez krety), kiedy podkręcić atmosferę jakimś skocznym, dynamicznym tematem, ale po mistrzowsku potrafi też dokonać radykalnego zwrotu, uderzyć w liryczny, refleksyjny ton - a publiczność słucha jak urzeczona. Brzmiały tego wieczoru z jednej strony piosenki z ostatniej płyty "Tak me tu mas" i jeszcze nowsze, z drugiej - jego wielkie hity, jak "Sarajevo", "Tesinska", "Zitra rano w pet", "Ostrava", "Darmodej" i inne. Repertuar wieczoru był zresztą w pewnej mierze tworzony na bieżąco, ulegając urokowi chwili artyści dorzucali do wcześniej zaplanowanego programu nowe piosenki.
Fenomen
Dosłownie bezpośrednio po poznańskim koncercie artysta wracał do Ostrawy. Przeprosił więc publiczność, że tym razem nie będzie po występie podpisywał płyt. Kilkanaście z nich postanowił jednak podpisać - i robił to... w trakcie bisów. Kuśmierski grał "cokolwiek z brzmieniem organów Hammonda", a Nohavica podpisywał ze sceny, jednocześnie improwizując piosenkę o tym, co właśnie robi. Taki właśnie jest: pełen zwariowanego poczucia humoru i zarazem bardzo refleksyjny ("ja chci poezii!" - deklarował już w jednej z pierwszych piosenek wieczoru). Do tego pisze mądre piosenki, sprawia wrażenie szczęśliwego, choć zdystansowanego wobec rzeczywistości, więc trudno się dziwić, że gromadzi wokół siebie tak liczną, entuzjastyczną publiczność. Chociaż - nie, jeśli przypomnimy sobie, jaka muzyka otacza nas w mediach, to popularność Nohavicy jednak będzie dziwić. Pozostaje fenomenem.
Tomasz Janas
- Jaromir Nohavica
- Sala Wielka CK Zamek
- 27.10