Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

MOKRADEŁKO. W czeluściach polskich blokowisk

Kolejna narracja o Halszce Opfer, tym razem w reżyserii Mikołaja Grabowskiego, sięga nie tylko po nasze sumienia, ale też społeczne diagnozy.

. - grafika artykułu
Fot. Dawid Stube

"Mokradełko" jest drugim w tym sezonie spektaklem Teatru Nowego o przemocy w rodzinie, tym razem opartym na polskim tekście - reportażu Katarzyny Surmiak-Domańskiej dotyczącym reakcji najbliższego otoczenia Halszki Opfer na jej książkę "Kato-tata". Halszka Opfer postanowiła publicznie opowiedzieć o tym, jak od czwartego roku życia molestował ją ojciec. O wielokrotnych napastowaniach i gwałtach. O obojętności i obłudzie najbliższej rodziny. O ogromnej krzywdzie i żalu do matki, do Pana Boga, do świata. Ta osobista historia w realizacji Mikołaja Grabowskiego nabiera szerszego wymiaru, a przede wszystkim prowokuje refleksję nad tym, jakimi wartościami kieruje się społeczeństwo, które wytworzyło tak potworny model rodziny.

Zoom na rodzinę

Upadek europejskiej rodziny to temat coraz częściej poruszany zarówno przez środowiska prawicowe, jak i lewicowe. Zagrożeń z jednej strony upatruje się w kryzysie wiary i tradycji oraz w obyczajowej swobodzie, z drugiej zaś w religijnej ideologii lub polityce. Tymczasem nieustanne próby ochrony wartości, podtrzymania rodziny, zamknięcia jej na otoczenie, prowadzą do wynaturzenia i samodestrukcji, sama staje się dla siebie zagrożeniem - dość wspomnieć sprawę Josefa Fritzla lub wystawiane w Poznaniu spektakle Markusa Öhrna. Rodzące się w zaciszu czterech ścian okrucieństwo nie jest jednak wcale potworem nadciągającym z zepsutego Zachodu.

Tragedia grecka na blokowisku

Dramat rodziny w wersji polskiej ma nieodłączną towarzyszkę - biedę, która dodatkowo zniewala i pilnuje, by ofiary nigdy nie uciekły z pułapki domu. Mikołaj Grabowski umieszcza bohaterów na szarym, anonimowym blokowisku - to tu rozgrywają się teraz sceny rodem z antycznych dramatów. Prosta scenografia Katarzyny Kornelii Kowalczyk sprawia realistyczne wrażenie - widzimy blokową klatkę schodową z wszystkimi jej niezbędnymi atrybutami: przybrudzona lamperia, instalacja elektryczna na wierzchu, jednakowe drzwi z judaszami, domofon i smutna paprotka. Klatka ta staje się czasem mieszkaniem matki Halszki i wtedy na środek wjeżdżają kanapa, krzesło, fotel. Pojawiają się na chwilę, można je dowolnie przestawić, zawsze pozostają tylko namiastką domu dla namiastki rodziny. Wszystkie te akcesoria pozbawione są indywidualności, pamiętamy je z blokowych mieszkań babć i ciotek, tworzą prowizoryczną przestrzeń dla polskiego everymana.

Dziennikarskim okiem

Grabowski postępuje krok w krok za reportażem Surmiak-Domańskiej, wprowadzając kolejne monologujące postaci z otoczenia Halszki, widzowie zatem idą ramię w ramię z panią Kasią - reportażystką. W tej roli niepozorna Marta Szumieł w stereotypowym swetro-kocu polonistki-dziennikarki musi przebyć drogę, która zmieni jej nastawienie do opowiadanej historii. Wchodzi bowiem w ten świat z dystansem, lekką ironią i cynizmem. Pierwsze dwie bohaterki - teściowa Halszki, emerytowana nauczycielka (surowa i zasadnicza Daniela Popławska) i sąsiadka (w tej roli urocza i przezabawna Martyna Zaremba) - przedstawia w krzywym zwierciadle, z politowaniem, przykucając przy nich jak przy dzieciach. Są głupiutkie, obłudne i bardzo sztampowe - teściowa zaciska wąsko usta, ale za wszelką cenę chce być poprawna, zaś sąsiadka, perfekcyjna pani domu, rzuca powłóczyste spojrzenia, przechadzając się z odkurzaczem. To nawet lekko irytujące, bo przecież przyszliśmy na spektakl o pedofilii i kazirodztwie, a tu podśmiewamy się z głupoty ludzkiej... Zaraz, zaraz, poczuliście się od nich lepsi? Z kogo się śmiejecie? Stara sztuczka.

Matka i córka

Dopiero przy Halszce (Edyta Łukaszewska) pani Kasia powoli daje się wciągnąć w ten zawikłany świat ludzkich więzi. Jedzie z Halszką do matki, czyli pani Karoliny (Maria Rybarczyk), na grób ojca, próbuje wpłynąć na relacje dwóch kobiet naznaczonych okrutną tajemnicą. Halszka jest złakniona matczynej miłości i za wszelką cenę próbuje zbudować iluzję dobrej relacji. Ta druga zaś wypełnia schematyczne obowiązki dobrej matki - nakarmić, ciepło ubrać, zapalić świeczkę mężowi - próbując nimi zagłuszyć pretensje córki. Na pytania o ojca wciska jej dokładkę klusek i ryż na drogę, łudząc się, że nieporuszany temat wreszcie sam wygaśnie. Matka Halszki wypiera rodzinne tragedie i takie same rozwiązanie proponuje córce: "Ty to powinnaś przede wszystkim iść do pracy. I do głowy by ci nie przychodziły głupie myśli". Tymczasem Halszka liczy na przeprosiny, rozpaczliwe poszukuje miłości, która nigdzie się w jej pogmatwanym życiu nie mieści, choć wszędzie próbuje sobie znaleźć miejsce.

Gdzie ci mężczyźni?

W tym rodzinnym dramacie Grabowski pokazuje tylko dwóch mężczyzn kochających Halszkę - dobrego męża Adama (Sebastian Grek) i zwyrodniałego ojca (Mariusz Puchalski). Brata Halszki Sławka poznajemy wyłącznie poprzez relację jego żony Reginy (Dorota Abbe). To kobiety bowiem pracują nad utrzymaniem rodzinnej wspólnoty: Regina potrafiła porozumieć się z bratową, podczas gdy Sławek odmawia z nią kontaktu. Adam, sympatyczny, mądry chłopak, wychowany w matriarchacie, skwapliwie przytakuje Halszce, lecz w relacji z matką odsłania swoją słabość. Schorowany ojciec, ostoja patriarchatu, do śmierci trwa niemal niewzruszony, otoczony lojalną opieką żony. A choć to wokół niego obracają się naznaczone krzywdą życia jego żony i dzieci, matka Halszki powtarza w kółko: "Baby wszystkiemu winne, chłopy rozumu nie mają".

Reszta jest milczeniem

Słowa te padają w próżnię. Postaci w Mokradełku nie prowadzą dialogów, lecz monologują - z jednej strony wynika to ze specyfiki reportażu Surmiak-Domańskiej zbudowanego z opowieści bohaterów. Można się nawet irytować, że reżyser nie postarał się mu nadać bardziej teatralnej formy, razić mogą też bezbarwne monologi wpadające w bezsilny krzyk. Z drugiej jednak strony ten kalejdoskop egoistycznych postaci dobrze opisuje świat, w którym każdy skupia się na pielęgnowaniu własnego obrazu siebie, odgrywaniu roli we wspólnocie, z którą łączy go tylko zamiatanie pod dywan. Brak dialogu pogłębia wzajemne niechęci, a jednocześnie pomaga w skrzętnym ukrywaniu prawdy - okrutnym zachowaniom głowy rodziny towarzyszy powszechny terror milczenia.

Bez happy endu

Poczucie winy pani Karolina ujawnia tylko raz, kiedy na cmentarzu, niczym Lady Makbet, spogląda z obrzydzeniem na swoje brudne ręce. Ta scena wydaje się jednak nieco przesadzona, nie przystaje do wizerunku matki, która pod koniec porusza się o kulach niczym stara pajęczyca zaczajona pośrodku sieci, pociągająca za sznurki z ofiarami. Tylko teatr pozwala włożyć jej w usta wymarzone przez Halszkę słowa skruchy, którymi dziennikarka chciałaby zwieńczyć swój reportaż. Rzeczywistość nie przystaje przecież do oczekiwań mediów, tu dramaty nie mają szczęśliwego zakończenia, nie zamyka ich pojednanie zwaśnionej rodziny. Ani nie jest piękna, ani nie chce się do swojej brzydoty przyznać. Porażka dziennikarki jest też porażką Halszki, obie zmuszone są do rezygnacji. Halszka obiecuje mamie, że do telewizji zakładać będzie ciemne okulary. Zdawałoby się, że to niewysoka cena za matczyną miłość, ale czy na pewno? Za tymi okularami kryje się przecież wszystko, co miało zostać ujawnione - prawda.

Poszukiwania prawdy

Cały czas zastanawiam się, czy taka reportażowa forma opowiadania prawdy w teatrze jest jeszcze właściwa. Czy nie ma ciekawszych środków, niż techniczne odtwarzanie zebranych w bardziej dziennikarskiej niż literackiej formie opowieści. Czy temat rodziny nie został już artystycznie przetworzony na tyle, że można poruszać go inaczej niż poprzez powielanie prawdziwych historii, na których żerują tabloidy. Lecz może po prostu wciąż stawiamy pierwszy krok - by przeciwstawić się zmowie milczenia, musimy opowiadać, opowiadać, opowiadać.

Anna Rogulska

  • "Mokradełko" Katarzyna Surmiak-Domańska
  • reż. Mikołaj Grabowski
  • Teatr Nowy w Poznaniu
  • premiera: 7.11