Oto, co tym razem zafundował nam mistrz Houellebecq: Florent-Claude Labrouste ma 46 lat i zajada się supernowoczesnym lekiem o nazwie captorix. Specyfik jest antydepresantem, mającym podnosić poziom tytułowej serotoniny. Tyle że w przyrodzie nie ma nic za darmo - więcej serotoniny na captoriksie to także działania niepożądane, m.in. utrata libido i impotencja.
Główny bohater "Serotoniny" będzie miał więc seks w głębokim poważaniu, co nie przeszkadza autorowi po raz kolejny fundować nam książki niemal ociekającej spermą. Szczerze? To już nie szokuje, jak mogło dziać się jeszcze w przypadku wcześniejszych dzieł Houellebecqa. Jest raczej niesmaczne, chwilami zdaje się zbędne, a w końcu czytelnik i tak uodparnia się na to soft porno. Wszak wiemy, że to jedynie jakaś zasłona dymna, coś, przez co musimy się przedrzeć (lub to ominąć), by dotrzeć do istoty wywodów autora.
Ale zanim o tej istocie, przychodzi nam na kartach książki towarzyszyć nieszczęsnemu Florentowi w jego introwertycznej podróży po kilku zakończonych fiaskiem związkach z kobietami. Zawsze coś jest nie tak, zawsze też - co bohater niechętnie sam przed sobą przyznaje - winnym niepowodzenia jest on sam, a zwłaszcza każde jego świadome zaniechanie. Relacjom z kobietami Florent mówi "sprawdzam" i towarzysząc mu w realnej już podróży przez Francję, zobaczymy zaskakujące nieraz efekty tej niesłychanej eskapady.
Jednak ani ta swoista wyprawa życia, ani to obniżone przez captorix libido nie są istotą "Serotoniny". Na marginesie wydarzeń - wyprowadzki z domu do hotelu, porzucenia całkiem niezłej pracy - Houellebecq niezmiennie, choć nienachalnie, wyświetla nam współczesne obrazy. One migoczą gdzieś w tle, niczym podprogowy przekaz reklamowy: oto protesty rolników (nie sposób nie skojarzyć ich z aktualną działalnością "żółtych kamizelek"), oto rozpad Francji oraz Wspólnoty Europejskiej, oto miałkość miłości, oto człowiek w początkach XXI wieku, w świecie demokratycznym i kapitalistycznym, który zdaje się oferować mu już mniej niż nic. I ten człowiek - ależ to boli! - też nie wie już, czego chcieć. I czy w ogóle czegokolwiek.
A, nie! Stop! Chciałby zapalić papierosa. I tu, i tam, i jeszcze... Tyle że - niech to szlag! - nigdzie już się nie da w tym cudownym świecie początku XXI wieku. Papierosowy refren (w którym zresztą jak na dłoni widać samego Houellebecqa z ćmikiem albo przyklejonym do ust, albo miętolonym właśnie w pożółkłych palcach) to jeden z mocniejszych elementów konstrukcyjnych "Serotoniny". I on ujmie nas, wyznawców, choć to za mało na świetną literaturę. Gdybyście mieli dopiero zacząć przygodę z twórczością Houellebecqa, chwyćcie raczej za świetne "Cząstki elementarne" czy znakomitą wręcz "Uległość".
Wracam jeszcze do Florenta. Oto on - bohater na chwilę przed końcem. Tak typowy dla Houellebecqa i całej jego twórczości. Chyba w żadnej z powieści francuskiego autora nie ma postaci, które potrafiłyby - ba, chciały! - o siebie zawalczyć. I - oto paradoks - w tym właśnie tkwi urok "Serotoniny" i wcześniejszych dzieł Houellebecqa w naszym coraz bardziej zamerykanizowanym świecie. Ten słaby bohater, którym zdają się pomiatać wydarzenia, jest fenomenalnie ludzki i prawdziwszy niż każdy, kto do końca uparcie o siebie walczy. I naturalnie - jak to w amerykańskim filmie - zawsze wygrywa, do końca mamrocząc pod nosem, że jedyna dziś stała to zmiana, więc trzeba się dostosowywać wciąż, i wciąż, i jeszcze... A Florent szepcze coś zupełnie innego: basta, basta, basta...
My, wyznawcy, lubimy chyba tych bogatych w swoje ludzkie słabości bohaterów Houellebecqa. Nie dlatego, żebyśmy czuli się od nich lepsi. Dają nam coś innego - fenomenalnie rozszerzają spektrum normalności. I to jest siłą "Serotoniny" oraz każdej wcześniej napisanej przez Houellebecqa książki.
Aleksandra Przybylska
- Michel Houellebecq "Serotonina"
- tłum. Beata Geppert
- Wydawnictwo W.A.B.
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2019