Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

ETHNO PORT. Muzyczny komos

Sobotnie koncerty w Zamku okazały się totalnie różne, jak gdyby każdy z grających artystów przybył z innej planety. Wyprawa - od szalonej i żywiołowej Ivy Bittovej, po maksymalnie skupionych na każdym dźwięku braci El Maloumi, aż po odklejone od rzeczywistości "kolumbijskie piranie" - okazała się podróżą międzygalaktyczną.

. - grafika artykułu
Iva Bittová, fot. M. Kaczyński / mat. CK Zamek

Czeskiej artystki Ivy Bittovej nie trzeba przedstawiać tym, którzy byli w zeszłym roku na Enter Festiwalu nad Jeziorem Strzeszyńskim. Jako jedna z wielu gości zaproszonych przez Leszka Możdżera zachwyciła wówczas swoją naturalnością i otwartością na muzyczne eksperymenty. Z jeszcze lepszej strony pokazała się podczas sobotniego koncertu w ramach Ethno Portu, nie tylko dając - wspólnie z grupą Čikori - pełnowymiarowy, doskonale przyjęty przez słuchaczy koncert (świetni Vladimír Václavek na gitarze i Oskar Török na trąbce), ale i wtapiając się w publiczność. Jak? Na przykład schodząc od czasu do czasu ze sceny, żeby grać i tańczyć wśród ludzi. Kto zna jej ekspresję i dziecięcą wprost radość z tworzenia muzyki, ten wie, że to artystka nieprzewidywalna. W swoim repertuarze ma utwory śpiewane po czesku i po angielsku, jednak to, co najcenniejsze odkrywa przed słuchaczami dopiero w improwizacji. Ma się wtedy wrażenie, że jej wyobraźnia nie zna granic - śpiewa, szepcze, krzyczy, jodłuje, oddycha, naśladuje dźwięki wiatru i śpiew ptaków... No i oczywiście gra na skrzypcach. Bawi się przy tym doskonale, żartuje i flirtuje z publicznością, a jest w tym tyle wdzięku i urody, że nie sposób się oprzeć i nie dać wciągnąć do jej - dzięki bogu - nie do końca poważnego i barwnego świata.

Kompletnie inną paletę odczuć wyzwolił występ Drissa El Maloumi - marokańskiego mistrza oud (lutni arabskiej), u którego - w przeciwieństwie do Bittovej - dźwięki nie rodzą się tu i teraz, ale są efektem przemyślanych, złożonych konstrukcji. W Poznaniu wystąpił z bratem Saïdem El Maloumi i Lahoucinem Baqirem, którzy towarzyszyli mu grą na bębnach i cajón. Zaprezentowali pieśni czerpiące z arabskiej i berberyjskiej tradycji, niekiedy towarzyszące tańcu, innym razem zadumie. Najciekawszymi elementami okazały się tu "rozmawiające" ze sobą lutnia i bębny oraz utwór wykonany przez El Maloumiego pod nazwą "dialog palców", w którym jedna ręka uderzała w pudło rezonansowe instrumentu, podczas gdy druga szarpała jego struny. Przez większość czasu kooperacja muzyków przypominała jednak taniec synchroniczny, w którym nie ma miejsca na najdrobniejsze potknięcie czy błąd. Technicznie występ absolutnie perfekcyjny, ale zabrakło w nim oddania kontroli wyobraźni i zaufania wyłącznie własnej intuicji. Mam wrażenie, że wydarzyło się to dopiero w drugiej części koncertu. Szkoda, że tak późno i na tak krótko.

To, co zdarzyło się później było natomiast zdecydowanie największym zaskoczeniem. Nie tylko tegorocznej odsłony, ale i całego festiwalu w ogóle. Chodzi o zaproszenie przez organizatorów kolumbijskiego zespołu Los Pirañas. Tercet z Bogoty zaprezentował bowiem muzykę kompletnie różną od dotychczasowej ethnoportowej estetyki. Psychodeliczne dźwięki generowane przez elektryczną i basową gitarę, perkusję oraz niezwykle tu istotny syntezator, przywodziły na myśl raczej szaloną, psychodeliczną imprezę rodem z Requiem dla snu Aronofsky'ego, niż rytmiczne tańce towarzyszące większości festiwalowych koncertów. Nie dla mnie, ale doceniam otwartość i odwagę twórców muzycznego - w każdym tego słowa rozumieniu - święta.

Anna Solak

  • Ethno Port Poznań, dzień 3
  • Iva Bittová, Driss El Maloumi, Los Pirañas
  • 10.06