Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

ETHNO PORT. Skrzypce, głos i kora

Drugi dzień Ethno Portu przyniósł prawdziwą mieszankę stylów - zarówno muzycznych jak i scenicznych. Od węgierskiego trio, które hipnotyzowało transowymi dźwiękami skrzypiec bez żadnego pozamuzycznego kontaktu z publicznością, aż po afrykańskiego wirtuoza kory, który swobodnie rozmawiał ze słuchaczami... po francusku.

. - grafika artykułu
Mari Boine, fot. Tomasz Nowak

Félix Lajkó Trio jest jednym z nielicznych zespołów, które organizatorzy 10. edycji zdecydowali się zaprosić po raz kolejny. Jak przyznał przed ich wejściem na scenę programer festiwalu Maciej Rychły, początkowo bał się, że muzycy już ostatnim razem osiągnęli swoje granice. Ale potem pomyślał, że teraz mogą je już tylko przekroczyć. I rzeczywiście. Lajkó Félix wykorzystuje skrzypce niestandardowo, nie tylko jako instrument potrafiący odtworzyć założone melodie, ale i medium, którym może wyrazić swoją osobowość i temperament. Jego osobista ekspresja w połączeniu z imponującymi zdolnościami tworzy w efekcie prawdziwe zjawisko, wciągające bez reszty i pochłaniające całą uwagę.

Z kolei u Mari Boine (również występującej już kiedyś na Ethno Porcie), której koncert zgromadził najliczniejszą publiczność przed Sceną na Trawie, najważniejszym instrumentem jest głos. Mówi się, że Boine jest szamanką, pewne jest natomiast, że istotnie zaczarowuje słuchaczy czystą, krystaliczną barwą, która pozwala jej na snucie niczym nieskrępowanych melodii w nieskończoność. W swoim wielopiętrowym śpiewie wykorzystuje technikę joikowania, czyli improwizacji głosem, charakterystyczną dla północnego ludu Saamów, których jest reprezentantką. Boine nie boi się jednak i bardziej współczesnych form, dlatego w swoim repertuarze ma również pieśni śpiewane m.in. po angielsku, jak choćby przepięknie melancholijną Some say I got Devil z jej ostatniej wydanej w tym roku płyty See the woman, którą wykonała również dla ethnoportowej publiczności. W przeplataniu tradycji z nowoczesnością pomagał jej znakomity zespół, zwłaszcza gitarzyści Georg Buljo i Svein Schultz oraz świetny Ole Jørn Myklebust na trąbce. Co ciekawe, nie obyło się bez przygód, bowiem zespół zamiast w Poznaniu wylądował w Gdańsku, więc z powodu presji czasu na festiwal przyjechał... taksówką. Ich dobra energia wielu skłoniła do tańca, a przecież właśnie o przepływ energii przede wszystkim chodzi w muzyce.

Zdecydowanie warto było poczekać na ostatni koncert tego dnia. Malijski wirtuoz kory (czyli zachodnioafrykańskiej harfy) Ballaké Sissoko na blisko dwie godziny przeniósł słuchaczy do krainy łagodności. Aż trudno uwierzyć, że w grze na 21 strunach zamontowanych na tykwie obitej krowią skórą, może skrywać się tyle pokładów uczuć i emocji. Tyle delikatności i czułości. Sissoko to jeden z tych artystów, których muzykę zapamiętuje się na długo. Nawet jeśli nie każdy z obecnych na Dziedzińcu Zamku zrozumiał, czego dotyczy akurat wykonywany utwór, opowiadany przez niego w języku francuskim. Jego koncert był jednym z tych, które w czerwcowym festiwalu cenię najbardziej. Oszczędny, pozbawiony wszystkiego co zbędne i nie próbujący w żaden sposób przypodobać się publiczności. Muzyk i instrument. Po prostu.

Anna Solak

  • Ethno Port Poznań, dzień 2
  • 9.06