Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

Artyści vs gamerzy

- Gra to okazja do ucieczki od stresu i złożonej rzeczywistości, to okazja do potwierdzania swoich umiejętności, interakcji, rywalizacji na jasnych zasadach, możliwość odnoszenia sukcesów, bez ponoszenia ryzyka - tak Tomasz Wendland opisuje eskapistyczny świat gier, które podczas tegorocznej edycji Mediations Biennale pełniły kluczową rolę.

. - grafika artykułu
fot. materiały organizatorów

Ze współczesną sztuką interaktywną można było się zmierzyć przez weekend na MTP - w czasie trwania Poznań Game Arena. Miejsce było nieprzypadkowe, bo Wendland chciał powiązać nowe gry z nową sztuką i liczył na zdobycie innej publiczności dla biennale: młodszej, zafascynowanej póki co głównie grami, ale w przyszłości może również i sztuką współczesną, zwłaszcza tą z grami powiązaną. Od gospodarza organizatorzy otrzymali dwie możliwości: albo zgodzić się na zostanie wrzuconymi w sam środek targów i największą ciżbę gamerów, albo otrzymać do pełnego zagospodarowania znajdujący się trochę na uboczu pawilon nr 1. I choć wybór tej drugiej drogi ograniczył publiczność, to peryferyjność i duża przestrzeń zrobiły pracom na ekspozycji wiele dobrego. Gdy już gamerzy trafiali na wystawę, to wpadali w precyzyjnie zastawioną na nich pułapkę. Witały ich wiązki niebieskich laserów, które przygotował Maciej Klocek od Lumen-Art. Mocno przypominały mgiełkę z "Obcego", reagującą na ruch i ożywiającą obce nam organizmy do ataku na inne formy życia (na nas!).

Popatrzmy na monstrualną bryłę budynku targowego: trochę styraną, a z perspektywy całości będącą elementem nienowoczesnego kompleksu, wciąż pozostającą przykładem wdzięcznej i patetycznej architektury. Na potrzeby wystawy nowe porządki zaprowadziła w nim scenografia: projekt "Gaik" Oli Lewandowicz, złożony z podświetlonych kolorowymi reflektorami roślin. - Ta przestrzeń była dla nas trudna. Drzewka tworzą zagajniki i wyodrębniają każdą pracę - tłumaczy Patryk Lichota, kurator wystawy "Symbiosis (as) units", prezentującej piętnaście prac poznańskich artystów, których zajmują nowe media i interaktywne kanały komunikacyjne poprzez sztukę. "Jak to się stało, że cyfrowa nadbudowa świata biologicznego stała się tak dominująca i wyznaczyła azymut rozwoju cywilizacyjnego?" - zastanawia się w tekście kuratorskim Lichota i znajduje odpowiedź w koncepcji Lynn Margulis, która radzi patrzeć na żywe organizmy nie osobno, a w relacji z innymi. W tej perspektywie postać internauty, użytkownika sprzętów i aplikacji, przez większość życia podpiętego pod sieć, wydaje się wręcz naturalnym bohaterem. Sploty, obecne w pracach poznańskich artystów, sprawowały się różnie.

"Odejdź, nie lubię cię"

Lichota pokazał kolejną wersję pracy "Cyborganic Plants", która ewoluuje od 2013 roku, kiedy po raz pierwszy poznańska publiczność mogła wejść z nią w komitywę podczas festiwalu Malta. Jej idea polega na tym, że dotykamy roślin, które wzbogacone są o dodatkowy, elektroniczny zmysł poprzez przymocowane do nich specjalnie przygotowane czujniki piezoelektryczne. Pierwsza roślina staje się dzięki temu instrumentem muzycznym, pozwalającym tworzyć zróżnicowane kompozycje dźwiękowe. Druga odpowiada na dotyk za pomocą kobiecego głosu, który informuje nas o tym, co może czuć głaskana przez nas forma życia bio. W roślinę wcieliła się Monika Dąbrowska, aktorka z Warszawy. - Roślina ma różne nastroje: tak, jakby miała humor, na który wpływ ma szereg czynników. Jednego dnia głaszczemy ją i jej się to bardzo podoba, a na drugi dzień mówi nam, że jest to dla niej nieprzyjemne  - wyjaśnia.

Cyborganiczne rośliny Lichoty mają cztery zakresy reakcji na nasz dotyku: od delikatnego muskania, przez łaskotanie, po wrażenia nieprzyjemne, a nawet stawianie nam granic, gdy skrzywdzimy roślinę (przy czym na każde z tych uczuć przypada około setka wypowiedzi). Artysta arbitralnie wyznaczył tę granicę dotyku, ale chodziło mu o wywołanie w odbiorcy dość nieoczywistych refleksji i empatii.

Rozdziobią nas kury

Najbardziej mroczną, wręcz apokaliptyczną pracę przygotował Rafał Zapała. Jego "Kury (liczą...)" jest prawie że bezprądową instalacją, w której aspekt interaktywny jest dostępny wyłącznie istotom niehumanoidalnym. Nam pozostaje stanąć i gapić się bezradnie na sytuację prawie że laboratoryjną, która symbolicznie zakreśla koniec naszego marnego, ludzkiego świata. Kury spacerują po rozciągniętej siatce kontynentów z globusa, wyskubując z niej ziarno, a ich dziobanie wywołuje mroczne, gitarowe szarpnięcia. W tle na telewizorze kineskopowym trwa odliczanie do dnia zagłady. Możemy co prawda karmić kurki rzucając im ziarno, ale to tylko spowolni ich pracę, której celem jest zjedzenie Ziemi, albo: znanego nam świata, przestrzeni, w jakiej moglibyśmy jeszcze jakoś egzystować, mieć miejsce (zatem praca artysty to bicz na katolików, którzy buntują się przeciw animal studies i okropnej myśli, że to nie ludzie są najważniejsi).

Na PGA Zapała pokazał najnowszy, czarny wariant pracy, którą po raz pierwszy zaprezentował na festiwalu Malta jeszcze w 2012 roku, gdy kury i ich otoczenie były białe. - Czarną wersję wymyśliłem niedawno, bo ostatnio mam dużo pesymistycznych myśli o przyszłości i istnieniu ludzkości na ziemi. Czarne kury, jak komiksowe potwory, przejmują kontrolę nad światem. W ironiczny sposób reprezentują siły znacznie większe od naszej ludzkiej skali, hiperobiekty (nawiązując do terminu T. Mortona) - dla których obecność ludzka jest niezauważalna, jest bez znaczenia, bądź już nie ma jej wcale - zagadkowo wyjaśnia rzecz artysta.

Patrząc, jak kury rozdziobują Ziemię, pomyślałem o opresyjnym field recordingu "Wystawa kur ozdobnych". Nagranie zrealizowano anonimowo na analogowym dyktafonie w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. Zostało wypuszczone przez BDTA w 2015 roku, uzupełnione przez reinterpretacje autorstwa Michała Kupicza, Czarnego Latawca i Micromelancolié. Przez 34 minuty kury informują nas, że dzieje się źle, że cierpią, że (być może) pragną tylko śmierci. Rafał Zapała na potrzeby swojej pracy też wypożyczył kury wystawowe i choć były nieme i grzeczne, to ich żywa, realna obecność była niepokojąca, bo niecodzienna.

Właź do telewizoru, gamerze

Praca programisty Karola Firmanty "Seed ←attention- Plant" składa się z telewizora i sensor kinect, za pomocą którego śledzona jest twarz człowieka podchodzącego do kineskopowego telewizora, na którym widzi on przekształcający się, trójwymiarowy obiekt. Nasza odległość od pracy wpływa na zmiany generowanej struktury. - To, co widzimy, to nie jest film ani przygotowane wcześniej struktury, a obiekty 3D przekształcane i generowane w locie, w zależności od interakcji z użytkownikami, i na tej też podstawie generowany jest dźwięk - mówi.

Odwrotnie niż w przypadku pracy Zapały, tutaj dobrobyt tworu biożycia zależy w całości od naszej dobrej woli. - Jeżeli ludzie są bliżej, to roślinka rozwija się szybciej, a muzyka staje się bardziej durowa, spokojna. Gdy użytkownik jest dalej, to roślinka zaczyna się zwijać, a muzyka staje się niepokojąca i ciemna. Dla mnie najciekawsze było stworzenie struktury 3D.: algorytmu, który pozwala na wykreowanie takiej pseudoorganicznej struktury - wyjaśnia Firmanty.

To łazisz czy się ruszasz?

Przemysław Degórski i Anna Kamińska stworzyli pracę "Reflections". Połączyli siły, pracując z dźwiękiem i ruchem. Po nałożeniu na ręce interaktywnych opasek, mapujących i śledzących ruch rąk, a także reagujących na napięcie mięśni, użytkownik instalacji zakłada słuchawki na uszy i wchodzi do basenu wypełnionego wodą, z którego wystają kamienie. Jego ruchy rąk, napięcie mięśni transformują dźwięk, a realna przestrzeń... już nie. - To instalacja, która gra na granicy wytworzenia naturalnego środowiska i sztucznej natury - objaśnia Degórski.

Poza "Symbiosis (as) units", podczas PGA można było zapoznać się z pracami zagranicznych artystów, w tym twórców z Tajwanu. W dwukanałowej cyfrowej projekcji "Paths to the Past" Aluan Wang łączy zdjęcie lotnicze z generowanymi obiektami 3D, tworząc osobliwy efekt będący połączeniem nostalgii i nowych mediów. Z kolei Teng Wen-Hsin w immersyjnej instalacji VR "Blue Tears II", sięgając po piękno oceanu zarazem odnosi się do problemu skażenia oceanów przez ludzkość. A w falach oceanu zanurzyć się mogliśmy dzięki wielkiej instalacji "Flow" francuskiego artysty Maotik.

Marek S. Bochniarz

  • Mediations Biennale: "Symbiosis (as) units" (w ramach Poznań Game Arena)
  • tereny MTP
  • 12-14.10

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2018