Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

AKADEMIA GITARY. Odrobina przyjemności

Klasyczne kompozycje argentyńskiego mistrza Astora Piazzolli to murowany pomysł na przebojowy wieczór. Potwierdził to sobotni koncert inaugurujący Akademię Gitary w poznańskiej Auli UAM. Potwierdziła to też publiczność, która entuzjastycznie oklaskiwała występ artystów.

. - grafika artykułu
fot. T. Nowak

Sympatyczną "powtórkę z rozrywki" zaproponowali słuchaczom Łukasz Kuropaczewski, Marcin Wyrostek i organizatorzy festiwalu Akademia Gitary. Koncert inaugurujący tegoroczną edycję był wcześniej zapowiadany jako powrót do przeszłości i połączenie świetnie przyjmowanych przez słuchaczy Nocy Hiszpańskiej i Argentyńskiej. Ostatecznie jednak w głównej części wieczoru (nie licząc tego, co zabrzmiało na bis), zaistniał właściwie wyłącznie ten drugi wątek, o co zdaje się nikt nie miał pretensji. Słuchaliśmy brawurowo, a przy tym z wdziękiem i swobodą wykonywanej muzyki Astora Piazzolli. Inne muzyczne skojarzenia i improwizacje pojawiły się dopiero podczas długich (przydługich?) bisów.

Samograje

Dziesiątą, jubileuszową, edycję festiwalu rozpoczęto od koncertu z gatunku tych, które muszą się spodobać (oczywiście, o ile są dobrze zagrane - ale o to nie było obaw). Organizatorzy i artyści zdecydowali się powtórzyć niemal bez zmian koncert sprzed czterech lat. Zabrzmiały zatem kompozycje Astora Piazzolli: "Libertango", "Koncert podwójny na gitarę, akordeon i orkiestrę smyczkową", a po przerwie "Cztery pory roku" tego samego kompozytora. W trakcie bisów wykonana została zaś m.in. zbiorowa improwizacja na temat "Asturias" Isaaca Albeniza, z główną rolą Kuropaczewskiego, ale przy współpracy Wyrostka i pojawiającego się tu gościnnie Bartłomieja Milera.  

Nawet jednak jeśli repertuar to swoisty "samograj", to o powodzeniu koncertu decyduje wszak wykonanie. Zarówno gitarzysta jak i akordeonista potwierdzili tu swe najwyższe kompetencje, wrażliwość i umiejętne czuwanie nad dramaturgią wieczoru.

Świetnie zaprezentowali sie też członkowie Kammerorchester Berlin, choć - z natury rzeczy - ich zadanie polegało głównie na towarzyszeniu, akompaniowaniu solistom. Imponujące wrażenie robiło brzmienie zespołu: jednocześnie dynamiczne, wyraziste, ale też i lirycznie wzniosłe, i - co nie bez znaczenia w tym repertuarze - czasami też rozkołysane.

Nie jestem pewien, czy konieczna była obecność na scenie, wspomnianego już, grającego podczas bisów na instrumentach perkusyjnych (cajon, bęben ramowy) Bartłomieja Milera. Grał technicznie bardzo dobrze, ale czy niezbędne było tu takie rytmiczne wsparcie?

Taniec z akordeonem

Miło było nie tylko słuchać, ale i patrzeć na to, jak świetnie współpracują, jak dobrze czują się w swoim towarzystwie artyści na scenie, jak cieszy ich i "nakręca" sama muzyka. Ot choćby w trakcie bisów, gdy członkowie berlińskiej orkiestry z fascynacją przyglądali się improwizującym solistom i nie tylko grzecznościowo ich oklaskiwali. A Kuropaczewski i Wyrostek - czasem błysk oka, jakiś drobny gest, krótkie spojrzenie pomagały im we wspólnym prowadzeniu muzycznej narracji. I przy okazji pozwalały na wrażenie, że świetnie się bawią, co potwierdzały wzajemne podziękowania pod koniec koncertu.

W trakcie występu Kuropaczewski niemal stapiał się ze swoją gitarą, czasami uśmiechając się pod nosem, czasami postkując w nią dla rytmu czy szukając jakiejś barwy brzmienia. Pełen uroku był też swoisty taniec Wyrostka, który siedział przed pulpitem na krzesełku, a jednocześnie jego nogi cały czas pozostawały w ruchu.

Lider czy liderzy?

W tym roku festiwal miał nie dwa - jak do tej pory - ale aż trzy koncerty inauguracyjne. Pierwszy, niejako zgodnie z tradycją, odbył się dzień przed poznańskim, w archikatedrze gnieźnieńskiej. Trzeci zaplanowano z kolei na niedzielny wieczór w Berlinie. Szczególną dramaturgię miał występ, który odbył się w Gnieźnie. Pod jego koniec rozpętała się wielka burza, której efektem były nie tylko zewnętrze uszkodzenia dachu świątyni, ale też brak prądu wewnątrz. Wieczór kończono więc w szczególnych warunkach, z muzyką przy świeczkach, graną bez mikrofonów, głośników etc.

W Poznaniu - na szczęście - obyło się bez pozamuzycznych efektów dodatkowych. Już sama artystyczna klasa i wirtuozeria obu solistów budziły entuzjazm słuchaczy. Ich efektowne dialogi i techniczne popisy skłaniały co najwyżej odbiorców do rozważań czy to Kuropaczewski, czy Wyrostek jest tu liderem przedsięwzięcia, albo - mówiąc inaczej - gwiazdą wieczoru. Repertuar koncertu oparty głównie na twórczości Piazzolli zdawał się naturalnym biegiem rzeczy faworyzować akordeonistę, ale przecież też nikt chyba nie miał wątpliwości co do mistrzostwa gitarzysty.

Przyjemności

Oczywiście techniczna wirtuozeria, choć zachwycająca, to tylko jeden z aspektów koncertu. Mógłby ktoś powiedzieć, że umiejętności warsztatowe to, budząca ogromny szacunek, ale jednak dopiero podstawa muzycznego wydarzenia. Jeszcze istotniejsza bywa osobowość wykonawców, ich emocje, siła artystycznego wyrazu i radość bycia na scenie, a wreszcie coś co najlapidarniej (i szalenie ogólnie) można określić - muzykalnością. Po prostu. I właśnie to plus odpowiedni repertuar sprawia, że koncert może być dobry, bardzo dobry, albo i wielki. Ten sobotni był bardzo dobry - i to może wystarczy. Niemniej ważne, że zarówno ów repertuar, jak i obcowanie z tymi konkretnymi wykonawcami było dla słuchaczy niewątpliwą przyjemnością - a to czasami bardzo wiele.

I nawet jeśli entuzjazm publiczności i jej reakcje były chyba nieco przesadzone (kilkukrotna owacja na stojąco, cztery czy pięć bisów), to z pewnością było warto spędzić ten wieczór w Auli UAM. I niech będzie on dobrą wróżbą na kolejny miesiąc festiwalowych wydarzeń. Akademia Gitary wszak dopiero się zaczęła, a potrwa do 10 września.

Tomasz Janas

  • Akademia Gitary - koncert inauguracyjny
  • Łukasz Kuropaczewski / Marcin Wyrostek / Kammerorchester Berlin
  • Aula UAM
  • 12.08