Kultura w Poznaniu

Muzyka

opublikowano:

Zjednoczone stany siemanizacji

- "Siemanizacja" polega na tym, że poznaje się nowych ludzi, dzięki czemu zbiera się doświadczenia i wymienia dowcipami - mówi Bartłomiej Maczaluk z duetu Wczasy*. W czwartek zagrają w klubie Dragon.

. - grafika artykułu
Wczasy, czyli Bartłomiej Maczaluk i Jakub Żwirełło (fot. J. Drozdowicz)

Jak to się stało, że przyjechaliście do Poznania, jak się poznaliście?

Bartłomiej Maczaluk: Przeprowadziłem się tutaj jakiś czas po studiach. Wybrałem Poznań jako miejsce, w którym chciałbym zamieszkać.

Jakub Żwirełło: Wcześniej graliśmy w zespole Szezlong. Znaliśmy się z sytuacji muzycznych, chodzenia na koncerty... Nie była to taka więź, jaka jest teraz. Ale kiedy się poznaliśmy? Nie wiem. Odpowiadaliśmy już chyba kiedyś na takie pytanie i wtedy sobie przypomniałem, a teraz nie pamiętam. Kiedyś byłem na koncercie Szezlonga w starym składzie na KontenerArt...

B.M.: Kuba grał wtedy w Oslo Kill City. Zdarzyło nam się zagrać kilka wspólnych koncertów w innych zespołach, gdy dzieliliśmy scenę, stąd się znamy.

Wspominaliście, że kanwą dla "Smutnego Disco" było to, że przez rok pracowaliście jako didżeje w klubie Dragon. Opowiecie?

J.Ż.: Przychodziliśmy, podpinaliśmy dwa komputery, braliśmy sobie coś do picia i do piątej rano puszczaliśmy piosenki [śmiech].

B.M.: Obserwowaliśmy ludzi na parkiecie. Różne sytuacje się nam przydarzały - a przede wszystkim ciekawe prośby od bawiących się. Na przykład "Ej, mógłbyś włączyć coś do tańca?" "No ale co?", "No wiesz, coś takiego do tańca, na przykład IRA".

J.Ż.: Gdyby nie to, że gramy teraz więcej koncertów, to znów byśmy to robili.

Poznań jest dobrym miastem?

J.Ż.: Ani dobrym, ani niedobrym.

B.M.: Nie zastanawiamy się nad tym, tylko robimy swoje. Ale mogę powiedzieć, że czuję coraz większy związek z miastem, bo im dłużej tu mieszkam, tym bardziej się do niego przywiązuję. Ja pochodzę z Gorzowa, a Kuba z Olsztyna. Nie jesteśmy poznaniakami z krwi i kości, ale asymilujemy się powoli.

J.Ż.: Choć w branżach związanych ze sztuką, np. z filmem, Poznań jest średnim miejscem. Jeśli chce się zarabiać lepsze pieniądze, trzeba jechać do Warszawy. W muzyce nie ma takiego zjawiska. Przykładem jest nasz kolega Błażej Król, który mieszka pod Gorzowem i radzi sobie całkiem dobrze.

Kiedyś mieliśmy salę prób na Wawrzyniaka w Poznańskich Zakładach Graficznych, gdzie dużo artystów miało swoje pracownie. Nagle wszystkich nas stamtąd wyrzucono, a miasto sprzedało budynek za bezcen.

B.M.: Są takie miejsca, które można by rewitalizować, oddając w ręce lokalnych artystów, zaproponować niskie czynsze w zamian za zrobienie remontu i zadbanie o lokal. W Poznaniu znalezienie sali prób dla zespołu to trudne zadanie. Jeśli prezydent będzie czytał ten wywiad, to apelujemy o więcej miejsc dla przestrzeni twórczych.

Od kiedy korzystacie z sali prób na Dożynkowej?

B.M.: Drugi rok - dzięki uprzejmości naszego kolegi Witolda Skrzypczaka z zespołu RAT KRU, który dość długo już tam urzęduje. Przygarnął nas, kiedy nie mieliśmy się gdzie podziać. Gdy nie ma się swojej przestrzeni, to ciężko się tworzy. Naszą muzykę trzeba przegrać i przećwiczyć na odpowiednim poziomie głośności. Dobrze jest nie myśleć o sąsiadach i nie być zmuszonym pracować tylko na słuchawkach.

Przeglądałem komentarze pod waszym najpopularniejszym teledyskiem na Youtube "Dzisiaj właśnie tańczę". Jedna z osób napisała "to sprawia, że jestem smutna, ale kocham ten typ smutku, dlatego tak lubię wracać do tej piosenki i cały czas jej słuchać". Skąd w was zamiłowanie do takiego smucenia się?

J.Ż.: Odbieram ten utwór jako jeden z weselszych.

B.M.: Wszystko, co dobre, musi się skończyć. To uniwersalna prawda. Nie da się trwać w eudajmonii cały czas. Życie ma to do siebie, że są fale wnoszące i opadające. To nie pesymistyczna wizja, nie smucenie się, a normalność i codzienność.

J.Ż.: Prawie każdy, kto pracuje na etacie, czuje taki niedzielny spleen, gdy musi wstać na ósmą do pracy.

To czym zajmujecie się "zawodowo"?

J.Ż.: Ja zajmuję się grafiką i wideo. Nie mam stałej pracy - biorę zlecenia.

B.M.: Ja pracuję na etacie w biurze, bo potrzebuję stabilnego dochodu.

Opowiedzcie, jak robiliście teledysk do "Dzisiaj jeszcze tańczę" w Poznaniu.

J.Ż.: Nie był kręcony tylko w Poznaniu - jest tam też Warszawa, Wrocław, Szczecin.

B.M.: Robiliśmy też zdjęcia na trasie. Ale w Poznaniu nakręciliśmy sporo scen. Podjęliśmy decyzję, aby spontanicznie zarejestrować część koncertową i pokoncertową w kilku miastach, w których wtedy graliśmy na trasie. Chcieliśmy uchwycić tę radość i imprezową beztroskę - i zrobić to bez żadnego scenariusza. W Poznaniu graliśmy wtedy koncert z Błażejem Królem - dlatego też pojawia się razem z Iwoną w teledysku.

Czy trudno było to wszystko nagrać na taśmie VHS, która ma bardzo małą czułość obrazu?

J.Ż.: Nie, sama taśma ma dla mnie więcej walorów niż wad. Jest trochę "brudna" i niedoskonała, a przez to pasuje do naszej muzyki. Przynajmniej ja tak uważam. Bardziej niż o samą taśmę chodzi o dobór kamery i obiektywów. Akurat te, które mam, mają spoko obiektywy pod względem kręcenia w trudnych warunkach oświetleniowych. Na pewno VHS ma mniejszą rozdzielczość. Teraz nawet w telefonie aparat ma kilkukrotnie większą niż VHS. Ja już wcześniej zajmowałem się kręceniem na taśmie wideo. Tak zrobiliśmy teledysk do "1000 problemów" i różne koncertowe zajawki.

Kiedyś jeździłem na deskorolce. Stare, deskorolkowe widea, które oglądałem, zawsze były kręcone na VHS. Ta stylistyka stała mi się bliska. Długo myślałem o tym, żeby nagrywać na taśmie. Jedyny problem jest taki, że ciężko jest taśmę kupić, ale jeszcze się to udaje.

Kiedy poczuliście, że jako zespół stajecie się rozpoznawalni? Od reklamy TVN-u?

B.M.: Dzięki temu, że "Dzisiaj jeszcze tańczę" pojawiło się w TVN, sporo osób o nas usłyszało, choć raczej tylko część z nich została na dłużej. Na pewno trochę osób przesłuchało płytę "Zawody" po pojawieniu się kilku bardzo dobrych recenzji. Lecieliśmy też trochę w radiowej Trójce. Dzięki temu więcej osób przychodzi na nasze koncerty. Można powiedzieć, że wyszliśmy z piwnicy i totalnego undergroundu. Trudno jednak mówić o wielkiej popularności.

J.Ż.: Zdarzyło się, że kilkukrotnie mnie zaczepiano w Poznaniu i pytano, czy gram w zespole Wczasy. To było dla mnie szokujące - i cały czas jest. Co prawda sprzedał się nakład "Zawodów", ale był niewielki. Porównując ze sprzedażą płyt zespołów undergroundowych można powiedzieć, że to wielki sukces, lecz nie ma co mówić o znaczącej rozpoznawalności.

B.M.: Trzeba jednak przyznać, że to miłe, gdy na koncert zamiast trzydziestu osób przychodzi sto. I tego sobie życzymy, aby więcej ludzi przyszło spotkać się z nami na koncertach. Po to się wydaje płyty i występuje, żeby się "siemanizować". "Siemanizacja" to takie nasze zawłaszczone pojęcie, do którego dopisaliśmy swoją ideologię. Pierwotnie zasłyszane od kolegi z zespołu Trupa Trupa - Grzegorza Kwiatkowskiego, który rzucał to na powitanie, w znaczeniu "cześć". "Siemanizacja" polega na tym, że poznaje się nowych ludzi, dzięki czemu zbiera się doświadczenia i wymienia dowcipami.

rozmawiał Marek S. Bochniarz

* Wczasy - zespół muzyczny współtworzony przez Bartłomieja Maczaluka i Jakuba Żwirełło. Zadebiutował w 2017 r. epką "1000 problemów", a latem 2018 r. wydał LP "Zawody" w Thin Man Records. Na debiucie Wczasów można usłyszeć echa polskiej zimnej fali w stylu Lecha Janerki, Variété i Siekiery, ale również przebojowy synth-pop/new romantic inspirowany latami 80.

  • Koncert zespołu Wczasy
  • klub Dragon
  • 20.12, g. 20
  • bilety: 20 zł

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2018