Zabrzmiało jak frazes? Trudno, niech będzie. Nie sposób inaczej zapowiedzieć jej nadchodzący występ w Lesie, skoro od początku swojej kariery zaskakiwała wachlarzem pomysłów, które nawet wymagających słuchaczy muzyki eksperymentalnej potrafią przyprawić o zawrót głowy. Candelaria Saenz Valiente na rynku muzycznym przypomina bowiem małą, charakterną dziewczynkę w wielkim sklepie z zabawkami. Taką, która nie pytając o zgodę, bierze lalkę z wystawy, chwilę się nią bawi, by za moment skupić swoją uwagę na kolejce górskiej, leżącej na półce w najdalszej części sklepu.
Dowodem na słuszność tej analogii niech będą rozliczne gatunki, o których wspomina się w kontekście jej zadziwiającej twórczości. Argentynka grała już punk, śpiewała pop, sięgała po muzykę operową, kameralną, dawną, psychodeliczną, karaibską... Jest nie tylko muzykiem, ale malarką, filmowcem i pisarką. I podobno robi świetne drinki. Tworzy na zasadzie: chcieć, to móc. Jeśli nie umie grać na gitarze, to... ma to w nosie. Kupi najtańszy model z drugiej ręki i zacznie grać swoje własne, wyjątkowe akordy. Nie zważa na techniczne niuanse, bo przecież liczy się efekt. A ten, jak dotąd, zawsze był przez nią osiągnięty.
Koszmar twórczej gorączki
Urodziła się w Buenos Aires, w niezbyt bogatej, bardzo licznej rodzinie, dla której najważniejsza była przede wszystkim tradycja. W muzyce zakochała się dzięki dziadkowi, który był doskonałym pianistą. Bardzo imponował małej Candelarii, która szybko zaczęła przejawiać artystyczne talenty. W wieku czterech lat napisała pierwsze opowiadanie, które doskonale oddaje charakter jej późniejszej, już dojrzałej sztuki. Była to historia mrówki, która nagle odkrywa, że jest bohaterką czyjegoś snu. Oniryczne imaginacje fascynującą artystkę do dziś.
Jako ośmiolatce prawie udało się jej napisać książkę. Słowa, dźwięki i obrazy zaczęły kotłować się w jej głowie. Do nauki na pewno jej nie miała - w żeńskim liceum, które wspomina jako koszmarny wyścig szczurów, jedynka goniła jedynkę. Bo w tym samym czasie Candelaria oddawała się beztroskiej pogoni za marzeniami. Zaczęła podążać ścieżką wytyczoną przez dawnych mistrzów artystycznych eksperymentów. W rezultacie w 1999 roku znalazła się na studiach filmowych na Universidad del Cine. Wróżono jej karierę, ale... po dwóch latach znudziła się zajęciami. Wymyśliła sobie, że odtąd będzie dyrygentką.
Sen o Warszawie
Zaczęła realizować się w tej dziedzinie w Bostonie, pod okiem Davida Callahana - słynnego ucznia samego Leonarda Bernsteina. Równolegle uczyła się śpiewu i reżyserki. Nie znosiła nudy, dlatego z równą pasją rozwijała się w zawodzie ilustratora, komika i detektywa. Kiedy powróciła do swojej ojczyzny, po kilku tygodniach jej dwa nagrane utwory zaczęły królować w tanecznych klubach Buenos Aires. Wreszcie w 2005 roku odbyła się premiera jej książki "Piekło Orfeusza Blaumont", po wydaniu której postanowiła przenieść się do Warszawy. Stolicy kraju, z którego pochodzi jej mąż - pianista Marcin Masecki.
Miasto zainspirowało ją do kręcenia dokumentalnych filmów z pornografią w tle. Malowania, pisania operetek. I grania koncertów w ramach grupy Paristetris, założonej wspólnie ze swoim wybrankiem. A jednak wciąż było jej mało. Zawiązała więc własny projekt - Pictorial Candi. Muzyczne, osobliwe i zdumiewające dzieło jej życia. Debiutancki "Eat your coney island" okazał się wielkim zaskoczeniem. Bo z jednej strony klasyczny folk, z drugiej hałaśliwy noise z punkowym pazurem, z trzeciej muzyka baroku, z czwartej... Ech, dość już tego wymieniania. Wystarczy napisać, że Argentynka rozbudziła apetyt każdego poszukiwacza dźwiękowych dziwactw.
Gdy byliśmy dziećmi
Przynajmniej połowicznie udało się jej go zaspokoić - najpierw albumem "Drink", później "Forever till you die". Premiera tego ostatniego odbyła się zaledwie dwa tygodnie temu. To płyta o młodości - nastoletnich, zwichrzonych czasach, którymi rządzą hormony. O tych "najfajniejszych" latach, które z każdym kolejnym rokiem wycierają się z naszej pamięci - głowy przytłoczonej tym, co tu i teraz. Na tej płycie nie ma miejsca na teraźniejszość, ale senne marzenia. Romantyczne, gwałtowne i surrealistyczne. Jeśli w snach nie ma jakichkolwiek granic, to Pictorial Candi jest po nich najlepszym przewodnikiem.
Sebastian Gabryel
- Pictorial Candi
- Las (ul. Małe Garbary 7a)
- 3.06, g. 21
- bilety: 20 zł