Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

Co ma etnomuzykolog do fotografii

W roku 1935 ktoś pisze coś takiego: "zdjęcia wałkowe przegrywam via mikrofon i wzmacniacz na płyty żelatynowe". Efekt ma być świetny: "Szanse długotrwałości, nieomal »niezniszczalności« zdjęć stały się tym samym b. wysokie". Czy nie brzmi to jak wypowiedź prekursora tzw. artystów konceptualnych, wykorzystujących medium fotografii?

. - grafika artykułu
Łucjan Kamieński (siedzi z tyłu po lewej) ze swoimi studentkami (w chustce Teresa Niemczewska) i synem Janem (stoi) podczas zbierania nagrań muzycznych w lipcu 1939 r., fot. archiwum rodzinne

Słowo zdjęcie wywodzi się z zupełnie innych obszarów niż jego synonim: fotografia - rysowanie światłem. Współczesny słownik języka polskiego* podaje, że zdjęcie odnosi się "zwłaszcza" do fotografii o wartościach użytkowych, nie artystycznych. To ciekawa wskazówka, bo wypada szukać gdzieś w kartografii, zdejmowaniu siatki ulic, a ciśnie się na język: "Ot, z tatusia zdjęta skóra!" - wyrażonko tak użyteczne, że aż użytkowe. Zresztą etymologia zdjęcia leży pośrodku. Nie tylko fotografowanie pojmowano jako zdejmowanie wizerunku albo całego pejzażu i utrwalanie ich na płaskiej powierzchni. Ma to wiele wspólnego z rozrysowywaniem widoku przez malarza renesansowego, tzn. szkicowaniem go zgodnie z prawami perspektywy. W XIX wieku zdjęcie oznaczało szkic lub plan z oznaczonym pomiarem, jednocześnie pisano o zdejmowaniu pędzlem widoków górskich albo portretów.

Zdjęcie a obraz muzyczny

Lecz to wszystko takie zwyczajne. A my mieliśmy w Poznaniu artystę zupełnie niezwyczajnego, ba! - jedynego w swoim rodzaju: on określenia zdjęcie używał dla obrazu muzycznego. Łucjan Kamieński - pianista, kompozytor, muzykolog i niezwykle barwna postać Poznania międzywojennego - nazywał tak nagrania muzyki ludowej, których od 1930 r. wraz ze swoimi studentami dokonywał po wsiach w różnych rejonach Polski. To oczywiście on jest autorem zacytowanej na początku wypowiedzi. I założycielem pierwszej polskiej pracowni fonograficznej oraz RAF - Regionalnego Archiwum Fonograficznego. Obie instytucje ulokował przy prowadzonej przez siebie katedrze muzykologii na Uniwersytecie Poznańskim. Jego "zdjęcia wałkowe" z konceptualizmem nie miały więc nic wspólnego, ale do opracowania techniki ich wykonania wykorzystywał cały swój twórczy talent. Bo jego "zdjęcia", finalnie zwane fonogramami, miały wagę podwójną: stanowiły zapis dźwiękowy dla następców, a jednocześnie bieżący materiał do transkrypcji. Kamieński wymyślił specjalny zapis nutowy, tzw. notację nagranego dźwięku. W jego zamyśle miał oddać "całokształt obrazu zaśpiewanego (zagranego)", być "fotografią" fonogramu! Cała jego wypowiedź, która zabrzmiała zagadkowo we fragmencie, a pochodzi z listu do innego muzykologa, brzmiała tak:

"Zdjęcia fonograficzne świeżej wyprawy już wszystkie przegrane na płyty i mogę niebawem zabrać się do notowania. Nie wiem, czy Ci o tym pisałem, że z problemem utrwalania fonogramów wybrnąłem w ten sposób, że zdjęcia wałkowe przegrywam via mikrofon i wzmacniacz na płyty żelatynowe, i to w dwóch egzemplarzach: jeden jest przeznaczony na »zdarcie«, a drugiego się nie rusza aż do zużycia tamtego; ponieważ taka płyta jest bardzo twarda, przeto można liczyć śmiało na jakieś 150 do 200 przegrań, a po zużyciu w razie potrzeby zrobi się nowy egzemplarz na podstawie tamtego, nie ruszonego, który natenczas zostanie odegrany po raz 1-szy i tak dalej. Szanse długotrwałości, nieomal »niezniszczalności« zdjęć stały się tym samym b. wysokie. Wałki w ten sposób zwolnione obtaczamy i używamy ich w dalszym ciągu do roboty terenowej; a obtaczać można je do 15-tu razy. Aparaty kosztowały, lecz za to zyskałem ogromne oszczędności. Obecnie myślę o małym aucie z wbudowaną aparaturą elektryczną"[1]. Tak pisze w jednym z listów do Adolfa Chybińskiego. **

"Szlacheckie cygaństwo"

Za koncepcją RAF stały rozległe horyzonty Kamieńskiego, uważał je za cechę prawdziwego twórcy. "Nie słyszałem jeszcze, żeby brak intelektu, czyli po prostu głupota, była znamieniem dobrego artysty. Wręcz przeciwnie. (...) Bez intelektu ani rusz" - pisał do syna 22 listopada 1947 r. ***  Wykształcony w dwóch kulturach, niemieckiej i polskiej, uformowany przez artystyczną osobowość ojca herbu Dołęga, miał jednak w sobie także - mówił - "szlacheckie cygaństwo". Kładąc podwaliny pod rozwój polskiej etnomuzykologii, nie zapominał, by rozwijać sztukę życia. Podczas wyjazdów w teren patrzył na wieś wszystkimi zmysłami, a jeszcze miał dar, by to opisać:  "powietrze aż gwiżdże, gdy taka para furknie koło Ciebie, a tu gorąco i duszno jak w piekle, pot leje się, dziewuchy śmierdzą, hałas, przytupywania jak strzały armatnie, prakrzyki »juhuuu«, »hej dana«, w szale dionizyjskim wyłazi praczłowiek; ale nad całym tym kłębowiskiem królują niby bogowie, boską nieomal czcią otoczeni i bezustannie nektarem pojeni, muzykanci wyniesieni na tron ze stołków na stół postawionych, co chwila staje przed ich obliczem jakiś ofiarnik i rzucając im pieniądz, wykrzykuje jakiś »wiwat«, który bogowie, jak i śmiertelnicy w mig podchwytują, i ze śpiewem zaczyna się nowy taniec; a łby pęcznieją jak balony, zalane wódką i buczeniem bąka dudowego, co niczym młóckarnia nieubłaganie, jednostajnie wypełnia izbę, włazi w ściany, sufit i mózg, że jeszcze całymi dniami go się pozbyć nie można. Tak, to jest kawał natury, coś z głębi prawieków, mocne, że obalić może - to też nie każdy to strzyma. Razu pewnego w Turwi dudziarz Motała ze skrzypkiem oraz kilku parobami z Wronowa, których przesłuchiwałem z fonografem w logii, zeszli następnie do kuchni, gdzie ze służbą dworską wyłoniła się zaimprowizowana zabawa; zaproszeni przez starego Józefa, poszliśmy w całym towarzystwie na dół, żeby się temu przyjrzeć, a panny nasze, Marysia Szajberówna i Zosia Morawska (siostra Krzysia), na prośbę dwu najodważniejszych chłopków puściły się w tan. Mój Boże! Już po paru minutach sklapnęły jak gacki. Bo jak je ci fornale wzięli w obroty i zaczęli śmigać w swoim wściekłym tempie, to niemal duszy z nich nie wytrzęśli, i gdyby to trwało dłużej, to pozostałyby z nich jeno puste worki". (z listu do syna, 21[?].10.47)

Nie dziwi po tej lekturze, że Kamieński współzakładał i współtworzył program kabaretu Klub Szyderców "Pod Kaktusem". W połowie lat 30. XX w. było to kultowe miejsce spotkań inteligentów z poczuciem humoru.

Monika Piotrowska

* Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2007

** Cyt. za: B. Muszkalska, Łucjan Kamieński - etnomuzykolog. Portret listami kreślony, w: Sto lat muzykologii polskiej. Historia - Teraźniejszość - Perspektywy, Musica Iagiellonica, Kraków 2016.

*** listy do syna Jana znajdują się w Instytucie Muzykologii UAM do syna Jana znajdują się w Instytucie Muzykologii UAM

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2018