Co prawda w Happy Endzie twórca ponownie sięga po swoje ulubione "toposy": zmierzch starej Europy, cierpienie, śmierć, alienacja, przemoc w relacjach międzyludzkich etc., tym razem jednak opowiada o nich w tonacji niemalże komediowej. Niemalże, bo też trudno wyobrazić sobie Hanekego jako wesołka. Happy End to ponura komedia, zbliżona w nastroju do dramatów Czechowa. Na ekranie oglądamy więc sceny z życia zamożnej francuskiej rodziny przemysłowców, zżeranej przez ich wewnętrzne demony.
Familia Laurentów mieszka w Calais, francuskim mieście portowym, z którego blisko do angielskiego Dover. W mieście koczują grupy uchodźców, którzy chcieliby przedostać się na drugą stronę kanału La Manche. Ale Laurentowie nie utrzymują z nimi kontaktu, obracają się przecież w zupełnie innych sferach. I oni jednak mają swoje problemy. Na ich budowie zginął robotnik - trzeba będzie jakoś tę sprawę zatuszować. Zmęczony życiem senior rodu Georges (znakomity Jean-Louis Trintignant) uporczywie pragnie popełnić samobójstwo. Z powodzeniem udało się natomiast zabić pierwszej żonie Thomasa (Matthieu Kassovitz), więc teraz ich wspólna córka musi przejść pod opiekę ojca. Ale mała Ewa jako jedyna widzi, że gra w miłość, którą uprawiają Laurentowie, jest obłudna i fasadowa.
Ukazując wsobność swoich bohaterów, dekadenckie niepokoje, jakim ulegają, a także klasowe podziały, w których utknęli, Haneke nie szydzi i nie miota oskarżeń. Bardziej interesuje go sytuacja egzystencjalna Laurentów niż ich miejsce w biegu dziejów. Dostrzega jednak, że nadszedł czas przesilenia. Jakiś "end" wkrótce nastąpi, choć niekoniecznie będzie "happy".
Bartosz Żurawiecki
- "Happy End"
- scen i reż. Michael Haneke
- premiera - 16.03
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2018