Kultura w Poznaniu

Film

opublikowano:

OFF CINEMA. Dwie przerwane misje

- Mój film jest o tych, co zostali doprowadzeni do krawędzi, ale potrafią to życie okiełznać - mówi Petro Aleksowski*, którego film dokumentalny "Przerwana misja" trafił do konkursu Międzynarodowego Festiwalu Filmów Dokumentalnych Off Cinema. Pokaz i spotkanie z reżyserem - w czwartek o godz. 21 w Sali Wielkiej CK Zamek.

. - grafika artykułu
Kadr z filmu "Przerwana misja"

Jak się domyślam, musiało być Panu trudno znaleźć weteranów z Afganistanu do filmu "Przerwana misja". Mógłby Pan o tym opowiedzieć?

Wszyscy żołnierze, którzy wracali z misji, mieli zakaz udostępniania fotografii, filmów, czy bardziej wnikliwej rozmowy na ten temat. A wiadomo, że rozmowa do filmu musi być bardziej szczegółowa, niż ograniczona tylko do "byłem". Procedując sprawę zgód związanych z kręceniem filmu, wykorzystaniem materiałów archiwalnych pokazujących misję, miałem sporo czasu, żeby znaleźć bohaterów. Rozmawiałem z nimi, a każdy dawał mi kolejne kontakty do następnych.

Przez dwa lata objechałem cały kraj. Spotkałem się z około setką mniej lub bardziej rannych ludzi. Oprócz samego znalezienia bohaterów ważne było dla mnie również poznanie wydarzenia, jakim jest misja wojskowa. Aby stworzyć sobie w głowie jej obraz rozmawiałem z żołnierzami o ich udziale w niej, o tym, co przeżyli, zostawili w domu i w nim zastali po powrocie. Zarejestrowałem znacznie więcej materiału, niż trafiło do filmu. Opowiadam o dwóch bohaterach, a nakręciłem pięć tego rodzaju, pogłębionych życiorysów.

Jak udało się Panu namówić byłych żołnierzy, żeby wystąpili przed kamerą?

Dotarcie do ich życia, do tego, żeby się otworzyli i opowiedzieli o rzeczach, o których nie mówili dotąd w domu - a tylko to mnie interesowało, bo chciałem poznać prawdę - trwało trochę czasu. W filmie mówią o kwestiach, które są przez nich po raz pierwszy wyartykułowane. Musiałem się poznać z nimi prywatnie, zaprzyjaźnić. Byłem w ich domu, nocowałem tam i spędzałem z nimi dużo czasu. A we wszystkim tym towarzyszyła mi kamera, żeby wyłapać to, co zostanie powiedziane. Taka praca jest żmudna, a film powstawał w sumie prawie cztery lata!

Czy pracując nad materiałem chciał mu Pan nadać przystępny charakter i format telewizyjny, aby dobrze sprawdził się w takiej dystrybucji?

Nie. Jeżeli się dostaje dofinansowanie z Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, to jednym z warunków, które trzeba spełnić, jest gwarancja emisji. Telewizja była dla mnie rzeczą naturalną, bo współpracuję z różnymi stacjami. Temat przypadł do gustu Telewizji Polskiej, a odwiedziłem różne miejsca: Canal +, HBO... Nigdzie jednak tej produkcji nie chciano, bo uważano jej temat za polityczny. Przekonywałem dyrektorów, osoby decyzyjne w telewizjach, że opowiadam o ludziach poszkodowanych, niepełnosprawnych, a wojna jest dla tego tylko pretekstem, bo powodem ich niepełnosprawności mógłby być równie dobrze wypadek komunikacyjny.

Chciałem pokazać ludzi, którzy zostali sprowadzeni niemal do samego dna, którzy upadli na kolana, a teraz z nich wstają. Na początku jeszcze nie było wiadomo, że będą nimi żołnierze. Poszukiwałem bohaterów wśród różnych zawodów, np. w straży pożarnej. Ale usłyszałem w Trójce wywiad z weteranem z Afganistanu i wtedy mnie oświeciło.

A średniometrażowy format filmu?

Film powstawał w dwóch wariantach: 70 minutowym festiwalowym i 50-minutowym telewizyjnym. Wersja kinowa nie powstała, bo w trakcie realizacji filmu sam uległem wypadkowi.

Czy mógłby Pan wyjaśnić swój zamysł co do archiwaliów? Do filmu trafiło jedno ujęcie lecących śmigłowców bojowych, a reszta obrazów z Afganistanu to przede wszystkim ożywione, pierwotnie statyczne zdjęcia.

Moim podstawowym założeniem była animacja fotografii. Dla mnie ożywienie zdjęć to nadrzędny sposób pokazania tej misji. Wzięło się to z różnych artystycznych filmów o fotografii, które widziałem. Ze zdjęć filmowych, które dostałem, wybrałem kilka, jakie mi pasowały i uznałem, że są lepsze, niż statyczne fotografie. Chciałem też wykorzystać fotografie, bo były robione bezpośrednio przez żołnierzy. Pochodziły z samego środka, bo ich głównym dostarczycielem był fotoreporter z wojska, który równocześnie był na misji. Natomiast zdjęcia filmowe często były robione przez operatorów znajdujących się "z boku" tych wydarzeń.

Jaki był dla Pana punkt odniesienia z pola kina dokumentalnego? Czy amerykańskie obrazy z wojny w Afganistanie były dla Pana istotne, czy może inne opowieści o wojnie?

Nie posługiwałem się żadnym wzorcem amerykańskim z oczywistych powodów. W Stanach Zjednoczonych jest ogromna swoboda występowania przed kamerą, bez względu na grupę społeczną. Żyją w innej kulturze, a kamera i film jest dla nich od dziecka czymś normalnym. Dlatego nikt się nie kryguje i niczego nie ukrywa.

Wiedziałem, że zrobienie filmu tak, jak robią to Amerykanie, jest niemożliwe - także ze względu na nastawienie dowództwa. W Ameryce kamery są wszędzie. Żołnierze, którzy są na misji, mają też kamery przyczepione do hełmów. Każdy z nich rejestruje swój byt na misji. Polscy żołnierze mieli zabronione fotografować. Dlatego wszystkie zdjęcia, które zrobili, mogli zachować tylko dla siebie. Charakter tego filmu stworzyłem samodzielnie od podstaw, dlatego to pierwszy polski dokument o życiu po misji kalekich żołnierzy. To "Przerwana misja" może stać się dla kogoś wzorcem.

Na planie filmu Patryka Vegi "Czerwony punkt" uległ Pan wypadkowi: został postrzelony w nogę przez żołnierza lecącego śmigłowcem. W jednym z wywiadów wspominał Pan, że to zdarzenie zmieniło postrzeganie bohaterów "Przerwanej misji".

Ten film był dla mnie w pewnym momencie terapią. Zostałem ranny z broni, jakiej używało się w Afganistanie, więc moja rana jest typowo wojenna. Leczony byłem w tym samym miejscu, przez tych samych lekarzy, co moi bohaterowie. Znałem tych lekarzy z okresu dokumentacji. Gdy zdarzył się postrzał, to byłem przygotowany na to, co powinienem ze sobą zrobić, co świat powinien ze mną zrobić i jak przygotować się do egzystencji. Film pomógł mi powrócić do normalnego życia. Nie wiem, czy tak dobrze bym sobie poradził, gdyby nie wiedza nabyta dzięki temu dokumentowi. Ten film jest też inny pod każdym względem, niż miał być przed moim wypadkiem. Musiałem go zrealizować w oparciu o materiał, który udało mi się zdobyć do wypadku. Ten film to też film o mnie.

Czy po wypadku jest dla Pana jeszcze możliwa dalsza praca jako operatora filmowego?

Nie - już raczej nie będę operatorem, ponieważ nigdy nie będę sprawny fizycznie. Póki co chodzę o kulach i wolną mogę mieć co najwyżej jedną rękę, więc kamery do ręki nie wezmę. Mogę wykonywać zdjęcia fabularne, gdzie operator jest przed monitorem i to być może się kiedyś zdarzy. Natomiast co do filmów dokumentalnych, w których byłem reżyserem i operatorem w jednym, co było moją pasją, to "Przerwana misja" kończy ten etap życia.

rozmawiał Marek S. Bochniarz

* Petro Aleksowski - operator filmowy, reżyser filmów dokumentalnych i autor wielu teledysków. Absolwent realizacji telewizyjnej PWSTiF w Łodzi i organizacji produkcji Wydziału Radia i Telewizji UŚ w Katowicach. Za "Przerwaną misję" otrzymał "Motyla" za najlepszy film dokumentalny na festiwalu w Koszalinie i Nagrodę Publiczności na Gdańsk DocFilm Festival.

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2018