Jeśli jednak o komentarz przed występem i dłuższym pobytem w Poznaniu poproszono artystkę, wydaje się właściwe, by o wypowiedź poprosić także autora opery, w jakiej miała się pojawić. Ludomir Różycki również gościł wówczas w Poznaniu, doglądając prób przed premierą widowiska w poznańskiej operze. "Inauguracyjne przedstawienie sezonu w Teatrze Wielkim budzi duże zainteresowanie w sferach kulturalnych naszego miasta. Przecież do zwykłego zaciekawienia rozpoczynającym się sezonem operowym dołącza się jeszcze drugi moment - sezon otwiera się premjerą opery polskiej, niegranej dotąd nigdzie poza stolicą. Znakomity kompozytor Ludomir Różycki, twórca opery «Beatrix Cenci», bawi w Poznaniu, biorąc osobiście udział w próbach swego dzieła. Korzystam z tej sposobności do przeprowadzenia z nim wywiadu"* - pisał "tk" na łamach gazety ("Kurier Poznański", nr 459/1935) w artykule Kompozytor o swem dziele. Dziennikarz świadomy był zarówno zaciekawienia "zwykłych śmiertelników", których "interesują przecież ścieżki, jakiemi chadza twórcza myśl", jak i tego, że zadawane autorowi pytania mogą być dla niego "często, bezwątpienia, kłopotliwe". Ale - jak wiemy wszyscy - "ciekawość ludzka jest bezwzględna", a to znaczy, że ani reporter nie pohamuje się przed zadaniem cisnącego mu się na usta pytania, ani biedny artysta przed nim nie ucieknie!
Dziennikarz zaczyna od pytania, reprezentującego - jak twierdzi - styl pytań, który "zdobył już sobie poczesne miejsce w galerji ośmieszonych szablonów wywiadowych". Od czegoś jednak zacząć trzeba! Artysta, dobrodusznie zresztą, na pytanie odpowiedział, wskazując, że historia jego kompozycji związana jest z fascynacją twórczością Juliusza Słowackiego i pomysłem, jaki narodził się już dawno, by jakiś jego utwór ubrać w muzyczną szatę. "Ponura tragedja Cencich pociągnęła mnie oryginalnością konfliktu, mocną wymową sceniczną. Oczywiście, ujęcie pisanego na dramatyczną scenę utworu w ramy przedstawienia operowego przedstawiało niemałe trudności. Tembardziej, że starałem się jak najwierniej trzymać w librecie oryginału" - tłumaczył cierpliwie Różycki.
A jakie były jego przewidywania co do poznańskiej odsłony Beatrix Cenci? Kompozytor, chyba wzbraniał się nieco kokieteryjnie przed odpowiedzią na to pytanie. Ostatecznie zdecydował się na komentarz pełen aprobaty dla zespołu artystycznego, pracującego nad widowiskiem: "Boję się mówić szczerze, bo jestem przesądny. Żeby nie uroczyć pochwałami. Ale gdybym mógł mówić zupełnie szczerze, to nie wyobrażam sobie lepszej obsady. Pani Zawadzka jest w tytułowej roli istotnie fenomenalna. Piękny metaliczny głos z kapitalną górą. A przytem równie świetne aktorstwo". Pochwał nie brakowało również dla Stefanii Marynowicz Madejowej w roli Lukrecji Cenci, Aleksandra Karpackiego w roli ojca, Gianiego w roli malarza, Józefa Wolińskiego w roli ukochanego Beatrix, Zenona Dolnickiego w roli garbusa Negriego i Karola Urbanowicza jako mnicha Anselma. "To jest naprawdę pierwszorzędna obsada. W polskich warunkach trudno o lepszą" - zachwycał się dalej kompozytor. Do tego znakomita scenografia autorstwa Zygmunta Szpingiera. W końcu Różycki zakończył te pochwalne peany w obawie, że faktycznie sprowadzi na operę nieszczęście uroku!
Wiedział jednak "tk", że wszystko to tylko udawana, uprzejma trema. Mistrz gościł w Poznaniu już po raz kolejny, wcześniej był tu już pięciokrotnie - za każdym razem święcił triumfy. Jakim siódmym widowiskiem uraczyć chciał poznańską widownię? W planach była wówczas już Pani Walewska, opera czasów napoleońskich, jednak - jak deklarował Różycki, zapytany o to przez dziennikarza - nie w oparciu o powieść Wacława Gąsiorowskiego pod tym samym tytułem. Kompozytor przestudiował bowiem literaturę związaną z relacją między panią Walewską a Napoleonem, znajdując tym samym wiele interesujących informacji - w dużej mierze dzięki francuskim publikacjom listów miłosnych dowódcy. Różycki na tej podstawie wspólnie z żoną opracował szkielet scenariusza. W prace włączył się także Julian Krzewiński. Dzięki motywacji i twórczemu natchnieniu posuwały się one szybko, ale kompozytor zastrzegł, że nie chciałby, żeby reporter pisał o tym w swoim artykule.
Trudno dać temu wiarę, ale dziennikarz o obietnicy zapomniał i tę elektryzującą miłośników twórczości Różyckiego, a może i Napoleona oraz historii miłosnych, wiadomość opublikował. Tak to bywa z reporterami. Zdarza im się zapominać... Rozmowa dobiegła końca, zmęczony mistrz musiał odpocząć przed próbą generalną Beatrix Cenci.
Justyna Żarczyńska
* We wszystkich cytowanych fragmentach zachowano oryginalną pisownię.
- Książka Justyny Żarczyńskiej Felietony z nie pierwszej strony. Rewelacje kulturalne w poznańskiej prasie dwudziestolecia do kupienia tutaj
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024