Kultura w Poznaniu

Sztuka

opublikowano:

Dla tych nielicznych, którzy naprawdę kochają Ziemię

Na wystawie Siostra Ziemia w Galerii Miejskiej Arsenał można się miękko zanurzyć w subtelności wszechogarniającej, siostrzanej troski, zmierzyć poziom swej wrażliwości względem istot żywych, a więc skalę posiadanej empatii względem tego, co nieludzkie, lecz jakże mocno czujące.

. - grafika artykułu
Wernisaż wystawy "Siostra Ziemia", fot. Jakub Krzyżanowski

To opowieść o głębokim, autentycznym i przejmującym umiłowaniu wszelkiego biożycia na Ziemi. Tę wystawię da się też potraktować jako mikrokosmos, którego drogi mleczne splatają widza z tym, co zostało być może już wyparte, lecz niegdyś było przecież tak mu bliskie, czy wręcz naturalne. To rzecz o delikatnej miłości.

A że natura to królestwo Szatana (tak choćby wykłada to Lars Trier w Antychryście), to wchodząc na wystawę jako pierwszą dostrzeżemy niepokojącą, brutalną rzeźbę Aleksandry Ska Cierń Szatana. Czym się jednak stała skażona przez człowieka współczesna "natura", jak nie wielkim wysypiskiem śmieci, ziemią pokrytą betonowymi pustyniami miejskimi, przenicowaną przez przemysł, światem pozbawionym harmonii i piękna? Stąd Cierń Szatana to odstręczający, turpistyczny zlepek współczesności, obiekt materiałowo bardzo niejednorodny. Ska stworzyła go z zebranych w trakcie dalekich podróży kawałków materii - plastiku, kamieni, muszli, piasku, drewna i sizalu, zatapiając to wszystko w plastiku. Artystka sięga po symptomatyczny dla "nowej natury" plastiglomerat, czyli nowe zjawisko geologiczne polegające na łączeniu się stopionych tworzyw sztucznych z tym, co znajduje się na plaży.

Niemniej, choć demoniczny kształt rzeźby jest niezwykle sugestywny, to jest tak naprawdę formą oddającą w powiększonej skali wygląd owocu buzdyganka naziemnego. Ten owoc jest stosowany w tradycyjnej medycynie chińskiej jako naturalny środek zwiększający płodność i potencję, a także jako afrodyzjak. Kuratorki Dorota Chilińska i Katarzyna Lewandowska stwierdziły zresztą na piątkowym otwarciu wystawy, iż jest ona krytyką patriarchatu - stąd w ich tekście można przeczytać: "Człowiek - heteroseksualny biały mężczyzna, posługujący się skodyfikowanym językiem i prawem, podróżujący, chrześcijanin; jest tym, który dał sobie moc rządzenia. Ocenia, porządkuje, nazywa i układa. (...) On ciągle jeszcze próbuje zachować swoją egocentryczną podmiotowość, wpisaną w przestarzałe, hierarchiczne, niesprawiedliwe zasady". Poniekąd można stwierdzić, iż to, co wystawie nadaje najbardziej szkaradną powłokę, jest pokłosiem takiego okrutnego, bezmyślnego traktowania natury jako danego nam świata.

Na wystawie dominuje jednak audialno-wizualny krajobraz identyfikowany z dziką naturą, który pochodzi z pochłaniającej pomieszczenie ścieżki dźwiękowej - projekcji pracy wideo Angeliki Markul Ma Nature. Wyświetlany na ścianie, przyciągający i "kojący" wzrok obraz zieloności mógłby równie dobrze być używany w formie zapętlonej projekcji na plazmie miast płyt DVD z podpisami "kominek" czy "akwarium". Nie piszę tego wcale w szyderczy sposób, lecz raczej zdaję w ten sposób relację z zaskakującej siły oddziaływania tej pracy.

W jeszcze bardziej bezpośredni, bo namacalny sposób natura jest obecna na wystawie Siostra Ziemia w kompozycjach suszonych roślin, wykonanych przez duet Kwiaty&Miut. Z jednej z nich "wyrasta" instalacja Lindy Lemon Jesteśmy częścią hydrosfery. Artystka, zafascynowana tematyką hydrofeminizmu, sama stworzyła pracę wpisującą się w ten nurt. Zaprojektowała pokaźnych rozmiarów wodną klepsydrę, naczynia składającego się z dwóch pojemników w kształcie macicy. Przelewa się w nich zielona woda morska z fitoplanktonem. Podobnie jak wideo Markul, jest to bardzo hipnotyzująca i absorbująca zmysły praca. Z dość dużą przyjemnością obserwujemy przelewającą się wodę - i gdy cykl się skończy, na pewno będziemy chcieli obrócić klepsydrę, by jeszcze trochę pogapić się na ten proces. Jesteśmy częścią hydrosfery to jednak nie tylko rzecz-do-kontemplacji, czy obiekt estetycznie satysfakcjonujący, lecz i wypowiedź o wodnej genezie, prapoczątku człowieka - przypomnienie, iż życie naziemne miało swój początek właśnie w morzach.

Najbardziej poruszającą pracą na wystawie jest zapewne dzieło Liliany Zeic Jedenaście oskórowanych świerków. Na pierwszy rzut oka, z dużej odległości, możemy je pomylić z artystycznym materiałem, zawieszonym na ścianie, by wyeksponować jego nieregularną, abstrakcyjną fakturę. Jednak przy bliższym oglądzie zdajemy sobie sprawę, że jest to odbicie, negatyw uśmiercanego lasu. Zeic pokryła jedenaście tytułowych, odkorowanych świerków warstwą silikonu, symbolicznie przywracając im w ten sposób skórę. Po odklejeniu tej tkaniny, w silikonie pozostały fragmenty kory, a poza tym odwzorowany został w nim rytm "sęków" po odłupanych gałęziach. Kuratorki przywołują w opisie tej pracy symbol pośmiertnej maski. Czy w przyszłości po lasach pozostaną już tylko tego typu reprezentacje i świadectwa, odbicia i martwe symbole, namiastki dawnego życia?

Z pracą Zeic sąsiaduje na ekspozycji Ciężka woda, zbiór naczyń wykonanych przez Agnieszkę Kalinowską. Artystka sięgnęła po wzory z dzbanków z Iraku, Persji, Etiopii, Afganistanu i Syrii, uzupełniając starą ikonografię nowymi oznaczeniami: "znakiem migracyjnym" z USA, czy znakami z Australii sygnalizującymi miejsca przetrzymywania uchodźców. Na samym końcu wystawy możemy z kolei podziwiać monumentalny, wieloznaczny obraz Joanny Rusinek Czarna Pantera. Artystka, odwołując się do czarnego feminizmu i historii walki Afroamerykanów o równe prawa w USA, przedstawiła czarną kobietę trzymającą na kolanach zwierzę.

Z pracą Aleksandry Ska formą i tematyką koresponduje Kolumna Martyny Jastrzębskiej. Artystką wykonała rzeźbiarski obiekt z kolorowej, krzykliwej plasteliny, wieńcząc go znalezioną przez siebie skamieliną. Skała pochodzi sprzed około 267 milionów lat, z okresu Wielkiego Wymierania na terenie Polski. Ciemna, nieokreślona skamielina i ekspresyjne wzorki kiczowatej plasteliny są ze sobą tak kontrastowo i osobliwie zderzone, że zdają się do siebie w ogóle nie pasować i pochodzić z innych światów. Drobna, wąska i "niepoważna" Kolumna może początkowo budzić nasze rozbawienie. Jeśli jednak przeczytamy towarzyszący jej opis uświadomimy sobie, że jest to dzieło zapowiadające przyszłą zagładę ludzkości. A że na co dzień wypieramy zwiastuny katastrofy klimatycznej i wolimy raczej poprawiać sobie humor lekkimi i przyjemnymi wytworami popkultury - tym bardziej dzieło Jastrzębskiej nabiera w takim kontekście dość upiornego charakteru "obśmiewanej apokalipsy", która mimo naszej ignorancji i tak nieuchronnie przecież nadejdzie.

Dość osobne miejsce zajmuje na wystawie wideo Doroty Chilińskiej Cybernetyczna Kali, zrealizowane we współpracy z artystką i performerką Anną Kalwajtys i aktorką Dorotą Androsz. Chilińska opracowała tekst, przepisując na pierwszoosobową narrację internetowe hejty tyczące się jej samej i podziwianych przez nią kobiet, jej autorytetów. Przepisując słowa i opisy z mowy nienawiści, ujawniła kuriozalność wypisywanych przez internautów bzdur, a zarazem gorzko podsunęła nam myśl, iż jesteśmy w pewnym stopniu poniekąd właśnie tacy, jak widzą nas inni, czy może - że hejt ma na nas wpływ, nawet jeśli go rzecz jasna odrzucamy i staramy się z niego śmiać. Czy jest nam przykro, czy czujemy bezsilność? Chilińska wybrała dekonstrukcję i ironię, sięgając po figurę okrutnej i "szalonej" bogini Kali. Stworzyła wideo w oparciu o spaczoną, niezdrową wizję "zwariowanej feministki", wypaloną w oczach i umysłach mizoginistycznych, zagubionych i "chorych z nienawiści" internautów. Ujawniła tym samym niepokój i strach anonimowych użytkowników internetu. Nie tyle jednak po to, aby ich zawstydzić (czy byłoby to w ogóle możliwe?), lecz by zmierzyć się ze zjawiskiem cyberprzemocy wobec kobiet i feministek, komentując je w wyjątkowo oryginalny i refleksyjny sposób.

W czasie wernisażu Kalwajtys wykonała performance, który - co zauważyłem z pewnym smutkiem - dość szybko znużył niecierpliwą publiczność, stale odpływającą w jego trakcie na podwórko obok tymczasowej siedziby Arsenału przy ul. Szyperskiej, aby przepędzać czas na towarzyskich interakcjach przy piwie. Stąd subtelne, wrażliwe działanie artystki i wypowiadane przez nią słowa co jakiś czas przerywał i zagłuszał tępy, prosty rechot jakiegoś rozbawionego, stojącego na podwórku pana.

Performance Kalwajtys dotyczył relacji z Siostrą Ziemią, a także sytuacji politycznej w Polsce. Artystka zmierzyła się w nim z poczuciem podważenia przez władze podstawowych praw zawartych w konstytucji, doświadczeniem kryzysu wolności, a także zwróciła uwagę na stosowanie w naszym kraju cenzury prewencyjnej. Performance poza narracją słowną miał też wymiar cielesny. Czy jednak powinienem opisać, jak przebiegał? To, że zebrana publiczność nie miała cierpliwości, aby to działanie obejrzeć w całości i bez przeszkadzania artystce, uznałem później za poniekąd symboliczne. Czy sztuka może tak naprawdę zmienić człowieka, uczynić go lepszym, nauczyć większej wrażliwości? Czy wystawa Siostra Ziemia jakkolwiek wpłynie na postępowanie odwiedzającej ją publiczności? "Razem z Siostrą Ziemią siostrzymy się w oporze i w walce ze zmurszałym porządkiem, siostrzymy się z troską i w trosce, w wielości i intersekcjonalności, różnorodności, wielokierunkowości, współzależności" - piszą Chilińska i Lewandowska w tekście kuratorskim. A jak przebiega to w przypadku widzów i widzek?

Marek S. Bochniarz

  • Siostra Ziemia
  • kuratorki: Dorota Chilińska, Katarzyna Lewandowska
  • Galeria Miejska Arsenał
  • czynna do 5.09
  • wstęp wolny

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2021