Początek był niezwykły. Usłyszeliśmy bowiem prapremierowe wykonanie programu przygotowanego specjalnie na ten festiwal. W jakimś sensie streszczał on najważniejsze idee Ethno Portu: było to bowiem spotkanie kultur - muzyków oraz instrumentalistów z Polski i Ukrainy. Rzecz miała swoje źródło w pomyśle, by wyjść naprzeciw młodym artystkom i artystom ukraińskim, którzy mieszkają w naszym kraju. Całość była też bezpośrednim spotkaniem tradycji ze współczesnością: chór Skovoroda (bo tak nazywała się grupa) swoją nazwę wziął od nazwiska Hryhorija Skoworody, ukraińskiego filozofa i poety z XVIII wieku Za teksty posłużyły jego wiersze, a muzykę napisał Maciej Rychły. W muzyce tej przeglądały się historia i teraźniejszość, echa tradycji cerkiewnej i ludowych pieśni, a to wszystko miało w tle kulturę antyku. Melodie zostały rozpisane na chór i świetnie wyśpiewane przez kilkunastoosobowy zespół prowadzony od strony wokalnej przez Wołodymyra Andruszczaka. Wszystko pod okiem kompozytora, który dyrygował całością, stojąc też na czele trzyosobowego zespołu akompaniującego, grając na dętych instrumentach pasterskich i dudach. Nie ma póki co planów (a to oznacza też: możliwości) zaprezentowania tego koncertu gdziekolwiek indziej. Byliśmy więc świadkami historii.
Radykalne zwroty
Po tak obiecującym, a chyba i nieco niespodziewanym początku festiwalu, kolejny artysta - Rusan Filitzek ze swym triem utrzymał wysoki poziom i fantastyczne, finezyjne muzykowanie. Pochodzący z Turcji, a mieszkający we Francji artysta, przedstawia - przekraczającą granice państw i języków - wielobarwną muzykę szeroko pojętej Azji Mniejszej. Gra na sazie - lutni długoszyjkowej oraz oudzie i przekonująco śpiewa ciepłym, jasnym głosem. Słuchaczom szczególnie podobały się błyskotliwe dialogi, które prowadził z nim świetny technicznie gitarzysta Francois Aria. Parę wspaniałych partii zagrał też Hakan Gungor na cytrze kanun.
Jak to bywa w konstruowaniu programów tak dużych festiwali, dla podtrzymania dramaturgii musiał nastąpić czasami radykalny zwrot. I tak właśnie po subtelnym graniu tria, prowadzonego przez perskiego artystę, przenieśliśmy się na pierwszy w tym roku plenerowy koncert na trawie. A tam panowała dynamiczna i nieskrepowana zabawa, którą prowadzili muzycy z węgierskiego zespołu Bohemian Betyars. Tradycyjne tematy znajdowały dopełnienie w ludycznym graniu, w które wplatały się elementy ska, reggae, punk rocka w szaleńczej ekstatycznej zabawie. Warto podkreślić, że był to też pierwszy koncert w nowej przestrzeni - parku Adama Mickiewicza.
Z centrum Afryki
Tak różnorodny muzycznie dzień zakończyło znów wydarzenie o diametralnie odmiennym nastroju, rzecz wykraczająca poza dotychczasową historię Ethno Portu. Po raz pierwszy spotkaliśmy się na żywo z archaicznymi śpiewami kultury pigmejów Aka. Zespół Ndima, pochodzący z Kongo, prezentuje przejmujące formuły wokalnej polifonii, ze śpiewem w kontrapunkcie, ze specyficznym jodłowaniem, wspierane grą na tradycyjnych instrumentach rytmicznych czy łuku muzycznym - oraz charakterystycznym tańcem. Oczywiście, ważne, by w odbiorze takiej muzyki wyjść poza zachwyt egzotyką, odmiennością, a spróbować wejść w jej wewnętrzne sensy. Inna sprawa, że sceniczne prezentacje członków grupy, wyprowadzone poza ich naturalne, rytualne, obrzędowe konteksty sprawiają, że jest w tym jakaś odrobina teatru. Nie tłumiło to jednak niezwykłości muzyki płynącej z estrady.
Mistrz
Największym wydarzeniem drugiego dnia festiwalu był koncert kwartetu Steliosa Petrakisa. Wirtuoz gry na kreteńskiej lirze i lutni gościł już w Poznaniu podczas jubileuszowej, dziesiątej edycji festiwalu. Wówczas oczarował, grając we wspaniałym trio z Bijanem Chemiranim i Efrenem Lopeem. Tym razem przybył na czele własnego kwartetu, z którym w ubiegłym roku wydał piękną płytę Spondi. Materiał z niej zdominował długi i wspaniały koncert. W sensie instrumentalnym i wokalnym jego zespół to trio, które obok lidera współtworzą: Dimitris Sideris (śpiew, lutnia) oraz Michail Kontaxakis (mandolina, śpiew). Był jeszcze "ten czwarty", budzący entuzjazm publiczności tancerz Nikos Lempesis. Kultura grania i finezja, a zarazem lekkość, bezpretensjonalność i uśmiech przy naprawdę wybitnej kondycji wykonawczej złożyły się na wspaniały występ. Petrakis pozwolił sporo pograć partnerom, racząc publiczność też wieloma porywającymi partiami zespołowymi, nie ulegało chyba jednak dla nikogo wątpliwości, że to on jest tu szefem i mistrzem. Jasna, lekka, pełna ciepłych barw grecka muzyka, w której odbija się niczym w zwierciadle echo kultur znad Morza Śródziemnego skłoniła publiczność do euforycznych reakcji, a artystów do kilkukrotnych bisów.
Żywioł
Tego dnia wystąpiła też jedna z największych dla mnie niespodzianek - Zene't Panon z wyspy Reunion. Wiadomo było czego mniej więcej możemy się spodziewać: energetycznej, polirytmicznej muzyki granej na bębnach i innych instrumentach perkusyjnych, ale to co zabrzmiało na Dziedzińcu Zamkowym przeszło oczekiwania. Niespotykany żywioł, radość bycia na scenie, spontaniczność i doskonały kontakt z publicznością były wręcz zniewalające. Pamiętamy z wcześniejszych edycji festiwalu koncerty artystów z tej samej wyspy - Christiny Salem czy Danyela Waro. Tamte miały jednak wymiar pewnego misterium, tu była szalona zabawa, czerpiąca z tradycji kreolskiej, w ekspresyjnym nurcie maloya. Zabawa, która porwałaby publiczność chyba na każdym festiwalu. Zasługa to przede wszystkim tego, co robił na scenie (i pod nią) lider i wokalista Samuel Anibal-Mahabo, artysta o nieposkromionej energii - choć partnerzy mu nie ustępowali. Nie wszystko było zaśpiewane czysto i w tonacji, ale i tak słuchacze z entuzjazmem reagowali na poczynania muzyków, włączając się w śpiew, taniec i wspólną zabawę.
Nastroje
Bardzo ciekawym doświadczeniem dla festiwalowej publiczności było spotkanie z dwoma zespołami koreańskimi: Cellogayageum i Sinnoi. Świetnie też, że zestawiono ich występy jeden po drugim. Odwołując się bowiem do własnej tradycji, zespoły te prezentują zupełnie odmienne podejście do muzycznej praktyki. Pierwsza z grup to duet, zgodnie z nazwą, grający na wiolonczeli i tradycyjnej cytrze gayageum w pasjonującej, ascetycznej, niemal kameralistycznej formule. Drugi proponuje muzykę, w której odnajdziemy elementy jazzu, a przede wszystkim elektroniki.
Oczywiście, ponownie, najbardziej dynamiczny, spontaniczny, powiedzmy nawet: popularnie brzmiący występ miał miejsce (zgodnie z prawidłami sztuki) na plenerowej scenie w parku Mickiewicza. Zagrała tam holenderska (choć jej członkowie pochodzą przede wszystkim z Wenezueli) grupa Conjunto Papa Upa.
Nowe ścieżki
Podczas ostatniego dnia tegorocznego festiwalu mieliśmy znów okazję posłuchać wykonawców z Polski. Przede wszystkim wystąpił żeński kwartet Kosy. Zarówno swą pierwszą płytę, jak i festiwalowy występ artystki oparły na tradycyjnych pieśniach z Dolnego Śląska. W twórczości zespołu powracają motywy, które zdają się odwoływać do rzeczy słyszanych już wcześniej, a zarazem artystki potrafią - błyskotliwie interpretując tradycyjne tematy - nadać im swój własny charakter i brzmienie. Świetnie śpiewają, budując fantastyczny nastrój graniem na w pełni akustycznym instrumentarium, w którym dominują harmonium, bębny, perkusjonalia. Kto ze słuchaczy nie znał dotąd Kosów, zapewne z przyjemnością będzie wracał do ich muzyki.
Nie pojawił się awizowany wcześniej międzynarodowy projekt Common Routes. W zastępstwie posłuchaliśmy tria artystek, które miały tworzyć jego skład. Były to: Nasta Niakrasava, Malwina Paszek i Ulyana Tobera, mieszkające od lat w Polsce, mające korzenie białoruskie czy ukraińskie. Wśród nich poznanianka - Malwina Paszek.
Różne oblicza tradycji
Słowiańskie tradycje ożywały też podczas dwóch plenerowych koncertów na trawie ostatniego dnia festiwalu. Oba ukraińskie zespoły zaprezentowały bardzo różne pomysły na muzykowanie. US Orchestra zaproponowała taneczne utwory - polki, kołomyjki, kozaki - bezpośrednio sięgające do tradycyjnych, ludowych wzorów wykonawczych. Ukraińsko-kanadyjski Balaklava Blues przedstawił z kolei tradycyjne formy wokalne wpisane w nowoczesne, elektroniczne brzmienia.
Festiwal zakończyła w niedzielną noc Maria Mazzotta ze swym triem. Świetna wokalistka z południa Włoch jest postacią dobrze znaną na światowej scenie world music, ale i w Poznaniu - występowała tu przed laty na Ethno Porcie z zespołem Canzoniere Grecanico Salentino. W jej autorskim projekcie zmieściły się zarówno ballady, utwory o niemal rockowej ekspresji, ale też oczywiście klasyczne tematy z Apulii, odwołujące się do tradycyjnych tarantelli. Świetny głos, sceniczna charyzma Mazzotty i znakomita forma towarzyszących jej instrumentalistów sprawiły, że słuchało się tego znakomicie.
Tu zaszła zmiana
Szesnasta edycja Ethno Portu za nami. Tuż przed ostatnim koncertem Andrzej Maszewski, szefujący festiwalowi od początku, symbolicznie przekazał stery Bożenie Szocie. A muzycznie? Zapewne tegoroczna impreza zostanie zapamiętana jako bardzo udana i różnorodna. Świetnie zaprezentowali się europejscy wielcy artyści, jak Stelios Petrakis czy Maria Mazzotta, w pamięci pozostaną też koncerty wykonawców reprezentujących odległe kultury - grup Ndima z Kongo i Zene't Panon z Reunion. Zapamiętamy też inaugurujący całość występ chóru Skovoroda pod przywództwem Macieja Rychłego i grupę Kosy. Godne uwagi i podkreślenia było zaangażowanie organizatorów zarówno w pomoc i prezentację kultury ukraińskiej, jak też nagłośnianie humanitarnego dramatu, dziejącego się na granicy białoruskiej, któremu to m.in. poświęcony był panel dyskusyjny. Ciekawostką jest, że występ grupy Conjunto Papa Upa był ponoć pierwszym w Poznaniu, któremu towarzyszyła audiodeskrypcja. Na pewno plusem była lokalizacja "sceny na trawie". Park Mickiewicza okazał sie znakomitym miejscem koncertowym i wypada mieć nadzieję, że muzyka powróci tu również za rok.
Tomasz Janas
- 16. Ethno Port Festiwal
- 23-25.06
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023