"Razu pewnego redaktor naczelny wezwał mnie do swego gabinetu. Szedłem, zastanawiając się - obniżą czy podwyższą gażę? Ani jedno, ani drugie. Redaktor kazał mi usiąść"* - pisze dobrze nam znany "Iks" w kolejnym reportażu opublikowanym na łamach "Nowego Kuriera" (nr 35/1933), a noszącym tytuł Uwaga! Bawimy się?!. Kto choć raz został wezwany przed oblicze szefa bądź szefowej, ten dobrze wie, że to zawsze generuje emocje! Pokonując drogę do gabinetu przełożonego, człowiek po wielekroć zadaje sobie pytanie "O cóż tym razem chodzi?", a odpowiedzi podejrzewa się albo radykalnie dobre, albo radykalnie złe. Pomiędzy nie ma nic. Trudno tym samym dziwić się dziennikarzowi, że prośba redaktora naczelnego wywołała falę domysłów i niepewność. Tym bardziej nieoczekiwany okazał się dialog, który rozegrał się w pokoju szefa:
"- Ma pan frak?
- Owszem - w lombardzie.
- Umie pan tańczyć?
- Zależy, jak z kim.
- To niech pan frak wykupi. Będzie panu potrzebny. Będzie pan sprawozdawcą karnawałowym. Chodzić na wszystkie imprezy: bale, wieczorki, herbatki, kawki, dancingi i t. p. Zbierać wrażenia".
Reakcja na takie polecenie służbowe mogła być tylko jedna: "Tu z wrażenia byłbym usiadł, gdybym już poprzednio nie siedział". "Iks" nie miał wyboru: przygotował się zgodnie z poleceniem. Oprócz wysiłku odzyskania fraku z lombardu, ubezpieczył się także "na wypadek małżeństwa", a szewcowi zapłacił en gros za zelówki i tak zaopatrzony rozpoczął zbieranie materiału do zleconego mu reportażu. Opublikowany artykuł pisał już po licznych, karnawałowych doświadczeniach, które doprowadziły go do utraty wagi i poznania życia miasta od tej rozrywkowej strony. Uszczerbek na zdrowiu był spory, a wrogowie mogli zacierać ręce z uciechy. Oto powody!
Tytuł rozdziału pierwszego brzmi: Oficjalna "wstawa". Pisze tu autor rzeczy, z którymi trudno się nie zgodzić: "Można się wstawić dla własnej przyjemności w miłem gronie znajomych i można się wstawić oficjalnie. Następuje to wtedy gdy idziemy na bal oficjalny. Oprócz godnego reprezentowania swej własnej reprezentacyjnej figury trzeba coś robić i jakoś się bawić. Nie można przecież przez całą noc się nudzić. Celom rozrywkowym służy bufet, przeważnie drogi, a zawsze idący w nogi" - tłumaczy "Iks", przy okazji przypominając jedną z sytuacji, której był świadkiem na jednej z karnawałowych zabaw. Tę mianowicie, kiedy "pewna wybitna persona nakazała orkiestrze grać oberka, którego zatańczyła (persona, nie orkiestra) solo, przy aplauzie sali", a w kulminacyjnym momencie tego spontanicznego występu frak, w który była odziana, pękł jej na grzbiecie. Wrzawa wśród zgromadzonych i fakt, że tańczący nie wiedział zupełnie, z czego wynika to rosnące zainteresowanie, spowodowały, że samozwańczy wodzirej imprezy, niczego nieświadomy, pląsał dalej po parkiecie. Do upadłego... A wiadomo co do znaczy.
Kolejne wspomnienie dotyczy innego wieczorku, również tanecznego. Reporter, który nie znał tanganilli, zdecydował się ze swoją partnerką ruszać w takt walca. W pewnym momencie para zupełnie przypadkowo wpadła na inną dwójkę tańczących, którym bardzo nie spodobało się, że ich taniec został w brutalny sposób zakłócony. Kobieta z niechcący zaczepionej pary w sposób nieprzyjemny odezwała się do reportera, a ten nie pozostał jej dłużny. To z kolei spotkało się z reakcją mężczyzny, który asertywnej damie towarzyszył. Finał sprawy nieznany. Być może przemilczany świadomie.
Do jeszcze bardziej niefortunnego zdarzenia doszło na następnym balu. Dziennikarz podzielił się w tym wspomnieniu sytuacją bardzo osobistą. Oto bowiem podczas zabawy jego uwagę zwróciła niejaka panna Niulka, ubrana w "piękną czarną suknię ze srebrnemi wypustkami". Panna Niulka także musiała zwrócić uwagę na naszego dżentelmena z "Nowego Kuriera", ponieważ ostatecznie między tymi dwojgiem musiało dojść do sytuacji lekko dwuznacznej, o czym reporter pisał bez szczegółów, ale sugestywnie... Później, na innym już wieczorku, w tłumie zauważył sukienkę, którą dobrze zapamiętał. Licząc na powtórne spotkanie z panną Niulką, udał się z nią przywitać. Ta jednak stwierdziła, że go wcale nie pamięta i musiał ja pomylić z jej siostrą, z którą dzieli wspomnianą, tak charakterystyczną, balową kreację... Trzeba przyznać, że sprawa wydała się grubymi nićmi szyta... Tak czy inaczej - "Iks" skapitulował.
Na innej imprezie studenckiej dziennikarz współuczestniczył też w płataniu niemiłego figla pewnej damie, czym wespół z pozostałymi gagatkami doprowadził ją niemal do płaczu i zmusił do samotnego powrotu do domu. Kolejnym razem, z inicjatywy znajomego, poznał "kobietę z forsą". "Panie Iks, chce pan poznać pewną kobietę z grubą forsą? Mówię panu, gruba forsa! Jedynaczka!" - padła propozycja, na którą reporter ochoczo przystał. Nie tylko on zresztą - do zabawy dołączył również jego przyjaciel. Wabik był przecież poważny. Starania o względy rzekomo zamożnej damy sprawiły, że ta bawiła się doskonale. Panowie biorący udział w szrankach - mniej, a przyjaźń między nimi prawie prysła. Okazało się jednak, że znajomy, który wciągnął ich w tę sytuację, tak naprawdę uknuł podłą intrygę: kobieta była bez forsy! Ot, stenotypistka u adwokata...
Po tych banalnych przygodach towarzyskich przyszedł czas na przygodę niebanalnego kalibru. Inaczej być nie mogło, skoro "Iks" trafił na wydarzenie zorganizowane przez Klub Szyderców - "Bal-Banal". Sala, w której zabawa miała miejsce, została "przybrana w sposób przedwojenno-małomiasteczkowy". Orkiestra była "wybitnie wojskowa". "Serpentyny i inne cuda z kolorowego papieru. Obrazy okropne w swej banalności. A ludzie poprzebierani. Zwłaszcza panie. Krzyk kolorów, wyścig kontrastów" - opowiadał dziennikarz. Wydawać się mogło, że to zwiastun fiaska, a tymczasem nie - oto sukces! "Bal udał się wyśmienicie. Nie był balem, był przeżyciem" - czytamy. Podczas tego wydarzenia nagrodzono kilka osób za kostiumy. Wśród laureatek znalazły się: Maria Zakrzewska, Maria Smuczyńska, prof. Linda Kamieńska oraz Zula Majchrzakówna. Ubolewał "Iks" jedynie nad tym, że nagrody nie przyznano innej pani - występującej w stroju pazia, która reporterowi spodobała się szczególnie... Kiedy pisał cytowany artykuł, Klub Szyderców na zakończenie karnawału szykował jeszcze jedno wydarzenie, a mianowicie "bal niesamowity".
Przyznać trzeba, że doświadczeń wysłannik "Nowego Kuriera" zebrał co niemiara, a najpewniej wcale wszystkimi przygodami nie podzielił się z czytelnikami. W końcu, jak wspominał, na potrzeby reportażu uczestniczył w "kilku tuzinach balów". Na tej podstawie wysnuł kilka wniosków, przeobrażając je w podpowiedzi dla organizatorów imprez karnawałowych: "1) Lepiej wynająć mniejszą salę, niż większą. 2) Większe powodzenie mają imprezy maskowe, bo ludzie mogą przyjść w byle czem. 3) Nie należy pobierać wysokich biletów wstępu, a natomiast zrobić podczas imprezy ogólny polonez, gdzie panowie kupują podarunki paniom odpowiednio drogie. 4) Wreszcie najważniejsze: O ile nie chcecie dołożyć z własnej kieszeni, nie urządzajcie balów"!
Podejrzewać należy, że udręczony tym intensywnym życiem towarzyskim "Iks", kolejne tygodnie mógł, a nawet i powinien był spędzić z dala od zabaw karnawałowych i wszelkich innych. Niżej podpisana z pewnością w podobnych okolicznościach tak właśnie by uczyniła. Przy okazji wyrażam nadzieję, że trud i poświęcenie dziennikarza zostały należycie docenione i kolejna wizyta u naczelnego dotyczyła w pełni uzasadnionej podwyżki!
Justyna Żarczyńska
* We wszystkich cytatach zachowano oryginalną pisownię.
- Książka Justyny Żarczyńskiej Felietony z nie pierwszej strony. Rewelacje kulturalne w poznańskiej prasie dwudziestolecia do kupienia tutaj
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025