Świat, w którym żyjemy, jest kruchy. Rzeczywistość stworzona przez pandemię zmienia się po raz kolejny. Barak Kultury to doświadczona, stabilna i aktywna organizacja. Jej wyróżnikami są społeczna wrażliwość, otwartość i różnorodność. Spotkanie człowieka z człowiekiem jest tu najważniejsze. A dwa lata temu okazało się, że nie wolno się spotykać...
Pamiętam ten moment. Z okazji 8 marca zorganizowaliśmy Weekend Kobiet i choć były informacje, że rosnący zasięg pandemii może spowodować zamknięcie wszystkiego, nie do końca w to wierzyliśmy. Zrobiliśmy dwa spektakle i koncert, a trzy dni później nastąpił lockdown. Ponieważ wszystkie instytucje kultury zostały zamknięte, w zasadzie od razu podjęliśmy decyzję, że zaczynamy działać online. Jako jedni z pierwszych, bo już 13 marca, zrobiliśmy premierę wykładu historyka kultury Krzysztofa Moraczewskiego. Pamiętam to dokładnie: jechałem do Baraku pustymi ulicami, a Poznań wyglądał jak wymarłe miasto. I później wykład o sensie podróżowania, przetykany fragmentami muzyki Bacha granej na żywo przez wiolonczelistę. Jakaś dojmująca tęsknota pojawiła się podczas tej opowieści, być może wszyscy czuliśmy, że to zamknięcie potrwa dłużej. Odbiór tego pierwszego wydarzenia w sieci był bardzo dobry, więc stopniowo poszerzyliśmy ofertę online'ową, m.in. o spektakle, pokazy filmowe, spotkania i wystawy. Stwierdziliśmy, że albo będziemy działać online, albo nie będziemy działać w ogóle. Trzeba więc iść tą drogą, ale nie poprzez publikowanie starych nagrań, a poprzez nowe propozycje. To było także nowe doświadczenie dla mojej ekipy, trzeba było się w tym odnaleźć i sprawdzić, jak to funkcjonuje. Nie jestem euforycznie nastawiony do online'u. Spotkanie na żywo i budowanie wspólnoty zawsze będzie dla mnie ważniejsze. Ale myślę, że udało nam się z dobrym skutkiem przenieść "barakowy" klimat do tego medium.
jak ocenia Pan frekwencję? Wielu moich rozmówców przekonuje, iż frekwencja i zasięg wydarzeń online'owych są większe niż wydarzeń live.
Fantastyczne było to, że udało nam się dotrzeć do ludzi w różnych miejscach, nawet w Ameryce czy Azji. Nasza siedziba jest mała i na żywo nie bylibyśmy w stanie zgromadzić tak dużej liczby odbiorców. Poza tym te wydarzenia są nagrywane i zostają. I jeśli ktoś nie miał czasu wziąć udziału w transmisji, może sobie je odtworzyć. Spora liczba osób oglądała wiele wydarzeń w ten sposób. Wzrósł nasz zasięg, liczba odbiorców i rozpoznawalność.
Czy w gronie Pana współpracowników obecne były problemy bytowe? Środowisko kultury zostało mocno dotknięte lockdownem, a wiele osób straciło źródła utrzymania.
Tak się składa, że my nie jesteśmy uzależnieni od pracy artystycznej, ale mam wielu znajomych, którzy znaleźli się z dnia na dzień bez środków do życia. Podjąłem próby pomocy tym ludziom, bo wielu z nich dzwoniło, prosząc o jakąkolwiek pracę. Dlatego zaangażowałem się w działalność Wielkopolskiego Forum Kultury, które jest inicjatywą wspierającą ludzi kultury, szczególnie tych, którzy nie mają stałego zatrudnienia i pochodzą z Poznania i Wielkopolski. To też jeden z nielicznych plusów pandemii, że zaczęto dostrzegać tych, którzy są najbliżej. My w Baraku zawsze bazowaliśmy na potencjale lokalnych twórców i naukowców. To było u nas ważniejsze niż zapraszanie wielkich gwiazd ze świata. Bazujemy na twórcach, którzy są może mało znani, ale bardzo utalentowani. To jest cenne i fascynujące, bo odkrywamy nowe osoby. Działamy w duchu polifonii, ale chcemy, by składała się ona z ludzi, którzy są najbliżej. Działaliśmy więc na rzecz artystów, m.in. związanych z teatrem albo muzyków, którzy mocno ucierpieli, bo muzykę online trudno zaprezentować...
...tym bardziej że przecież obowiązywał nawet zakaz prób. Zespoły muzyczne w ogóle nie mogły się spotykać...
To prawda. Staraliśmy się pamiętać o tych, którzy nie są pracownikami etatowymi np. instytucji i nie mają stałych pensji. Oni stracili zlecenia i musieli szukać jakiegokolwiek zajęcia, nawet niezwiązanego z zawodem. Staraliśmy się aktywnie działać na rzecz uruchomienia działań pomocowych i takie się pojawiły.
Chciałabym wrócić do Waszego programu. Znaczna część działań realizowana jest w Waszej siedzibie na Alejach Marcinkowskiego 21, ale są takie, z którymi wychodzicie poza nią. Jak one wyglądały w pandemii?
Pewne rzeczy można przenieść do sieci, a pewne nie. Na przykład Inny Festiwal dedykowany osobom z niepełnosprawnościami udało nam się na szczęście zrealizować na żywo, choć przy ograniczonej liczbie widzów. Natomiast ogólnie nie było dramatu - również dzięki elastyczności poznańskich urzędów, z którymi współpracujemy i dzięki którym mogliśmy na bieżąco modyfikować program. Wielkie podziękowania tą drogą dla Wydziału Kultury Urzędu Miasta Poznania, Starostwa Powiatowego, Regionalnego Ośrodka Polityki Społecznej i Departamentu Kultury Urzędu Marszałkowskiego.
A kolejne lockdowny?
Nauczyliśmy się, jak reagować, i wykorzystaliśmy zdobyte doświadczenie. Mamy może nieliczny, ale bardzo oddany zespół, który lubi wyzwania. Pandemia dowiodła, jak ważna jest komunikacja z odbiorcami przez social media. I na rozwój w tym kierunku postawiliśmy.
W tym trudnym czasie pojawiły się u Was nowe pomysły, np. cykl Barak Travel, w ramach którego wykłady prowadził Radosław Nawrot, ale były też i inne. Szczególnie zainteresował mnie projekt Rusałka - jezioro, które łączy.
Ten projekt był planowany jeszcze przed pandemią, ale odbył się w jej trakcie. Mocno nie ucierpiał, bo był realizowany w otwartych przestrzeniach na jeziorem Rusałka, które nas fascynuje swoją historią, ale też funkcją społeczną i rekreacyjną, walorami przyrodniczymi i unikatowym ekosystemem. Projekt udało się przeprowadzić. Obowiązywały obostrzenia sanitarne przy okazji otwarcia wystawy w Krzyżownikach, ale nie zakłóciły całości. Wspomnę także o projekcie, który zrealizowałem w Czarnkowie. Nosił tytuł W u-ścisku, a jego osią była historia 8-osobowej rodziny z Czarnkowa, która przez 3 lata w czasie II wojny światowej na 40 m kw. przechowywała Żydówkę z dzieckiem. Ta ich przymusowa izolacja w jakiś sposób korespondowała z klimatem pandemicznym, choć okoliczności i ryzyko utraty życia były nieporównywalne.
Niemal wszyscy uważają, że formy online z nami zostaną, a zdobyta na ich temat wiedza bardzo się przyda. Jakie jest Pana zdanie?
Nie możemy zaklinać rzeczywistości. To spostrzeżenie dotyczy również trwającej obecnie wojny, która nas zaskoczyła. Nie wrócimy do dawnych realiów, choćbyśmy nie wiem jak chcieli. Funkcjonowanie w sieci uświadomiło nam, jak jest ważna, zwłaszcza dla ludzi młodych. Oczywiście to nie może być jedyna droga. Spotkanie twarzą w twarz musi być równie ważne, a może nawet ważniejsze niż spotkanie wirtualne. Jednak musimy wziąć pod uwagę, że żyjemy w dwóch rzeczywistościach, i jeśli ktoś tego nie rozumiał, to pandemia mu to w pełni unaoczniła. Trzeba umieć je godzić i poruszać się pomiędzy nimi. Mam jednak nadzieję, że pandemia nie zabiła w ludziach chęci do spotykania się na żywo, bo to buduje wspólnotę silniej niż internet, w którym więzi są raczej powierzchowne i krótkotrwałe. Nie chcę wartościować tych dwóch sfer. Są po prostu dwie ścieżki i trzeba uświadamiać to odbiorcom. Proszę pamiętać, że naszymi odbiorcami są też seniorzy. Będące na stałej rezydencji w Baraku Tęczowe Seniorki są bardzo postępowe i korzystają z internetu, ale większość seniorów w ogóle nie wchodzi w ten świat. To grozi wykluczaniem, któremu powinniśmy starać się zapobiec. Bo warto korzystać z obu tych ścieżek: wirtualnej i realnej. Warto myśleć szeroko!
Rozmawiamy w kolejnym dniu wojny rosyjsko-ukraińskiej. Barak Kultury od razu po jej wybuchu podjął akcję pomocy dla Ukraińców.
Podjęliśmy zbiórkę różnych artykułów i jesteśmy punktem kontaktowym, nawet informacyjnym, chociaż przyznam, że jest to dla nas duże wyzwanie i zastanawiam się, jak długo powinniśmy to robić bez wsparcia instytucjonalnego.
Myślę, że organizacja pomocy dla uchodźców z Ukrainy będzie stopniowo systematyzowana, a spontaniczne oddolne inicjatywy być może będą mniej potrzebne. Mnie jednak bardzo fascynuje to, że w Waszej polifoniczności było od dawna miejsce dla społeczności ukraińskiej i nie tylko zresztą dla niej. Jak zaczęła się ta współpraca?
Jakiś czas temu usłyszałem o emigranckiej grupie teatralnej, która nie ma własnej siedziby, występuje np. w parkach, i szuka dla siebie miejsca. Kierunek wschodni był zawsze nam bliski, a mniejszość jest dla nas ważniejsza niż większość. Dlatego spotkałem się z częścią zespołu Teatru Emigrant i ustaliliśmy, że będziemy współpracować, a szczegóły omówię z jego liderką Olhą Hryhorash, która była akurat w Charkowie. Teatr zaczął próby i powstał spektakl Solitude wg Josifa Brodskiego. Trwała pandemia, więc został pokazany w internecie i fantastycznie odebrany na całym świecie. Później były kolejne premiery, a Teatr Emigrant stał się bardzo ważną częścią Baraku, co podkreślam z dużą satysfakcją, bo w Polsce nie ma drugiego takiego zespołu.
I w takim momencie zastała Was wojna. Jaką rolę odgrywają w Waszej działalności ostatnie tragiczne wydarzenia? Pytam o kontekst artystyczny.
To jest temat na oddzielną opowieść. Wymieniamy się z dziewczynami z Teatru Emigrant informacjami na bieżąco. Planowaliśmy pokaz spektaklu Żywot, ale musimy go przełożyć. Nie możemy i nie chcemy zapominać też o wątku białoruskim, bo wewnętrzna sytuacja w tym kraju jest także trudna, a Białorusini w Polsce nie mają nic wspólnego z Łukaszenką. Mieliśmy wystawę Wy na nas z karabinami - my do was z kwiatami, którą przerwała wojna. Przed Barakiem wisiała białoruska flaga, którą wymieniliśmy na ukraińską, o co poprosili sami Białorusini. Oni teraz chcą zorganizować koncert na rzecz Ukrainy i mam marzenie, żeby przed Barakiem zawisły obie te flagi, bo my chcemy łączyć, a nie dzielić!
Miejmy nadzieję, że to życzenie się spełni, tak jak i inne, którego nie wypowiadamy, ale które jest - o końcu tej strasznej wojny.
Rozmawiała Katarzyna Kamińska
*Przemek Prasnowski - animator kultury, reżyser, aktor, przyjaciel mniejszości. Kieruje Fundacją Barak Kultury, gdzie jest też koordynatorem merytorycznym Innego Festiwalu oraz projektów: Tęczowe Seniorki i Rusałka, jezioro, które łączy.
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2022