Kultura w Poznaniu

Varia

opublikowano:

Przemycone w tubce farby

W Norwegii uczniowie mają nie tylko trzy razy więcej godzin zajęć artystycznych niż w Polsce, ale nawet architekturę jako osobny przedmiot. - My, nauczyciele przedmiotów artystycznych, przemycamy na lekcjach treści, których w programie szkoły brakuje - mówi Kamil Wnuk, nauczyciel plastyki.

. - grafika artykułu
Zajęcia dla dzieci w Centrum Sztuki Dziecka, fot. W Kadrze/Piotr Bedliński

Kilka lat temu Instytut Filozofii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza organizował konferencję na temat edukacji artystycznej w szkole. Pisałam jej zapowiedź do poznańskiej "Wyborczej". Zadzwoniłam wtedy do organizatorki, dr hab. Danuty Michałowskiej, ze standardowym zestawem pytań. Kto, kiedy, o czym będzie mówił? I dlaczego w ogóle muzykę i plastykę uznano za tak ważne, że poświęca im się dwudniową konferencję?

Wiem, jakiej odpowiedzi na to ostatnie pytanie pragnęliby rodzice. Chętnie przeczytaliby o rozwoju półkul mózgowych, koordynacji ręka-oko, a także o tym, że muzyka sprzyja opanowywaniu języków obcych. Przygotowałam sobie roboczy nagłówek: "Czego w szkole powinno być więcej? Oto przedmioty, które zapewnią dziecku sukces". Klikałoby się, jestem tego pewna. Ale dr Michałowska w ogóle nie chciała mówić o życiowym sukcesie, półkulach, ręku i oku. Powiedziała za to coś, co wydało mi się dużo ważniejsze. I postanowiłam wtedy, że swoje dzieci będę od najmłodszych lat wystawiać na kontakt ze sztuką.

Znikają jak rogale

Własne szkolne doświadczenia by mnie do tego postanowienia nie doprowadziły. Lekcje plastyki były cotygodniowym zmaganiem się z materią. Z niedostatkiem czarnej farby niezbędnej, by zaczernić górniczą czapkę. Z brakiem czasu niezbędnego, by akwarelowy obrazek wysechł porządnie i by piękny jesienny krajobraz nie zamienił się w ponurą listopadową pluchę. Z deficytem papieru kolorowego, który skutkował tym, że na pochód pierwszomajowy pół szkoły szło z flagami Japonii (dodatkowa zaleta: kółko łatwo odrysować od podstawki stojącego na parapecie aloesu).

Gdy rozmawiam ze znajomymi, mam wrażenie, że wszyscy mieliśmy tych samych nauczycieli, po jednym "na muzę" i "na plastę". Wszyscy robiliśmy kulki z bibuły i przyklejaliśmy do kartek z bloku, tworząc z nich mozaiki. Wszyscy uczyliśmy się grać na flecie Lulajże, Jezuniu na ostatnią chwilę ("mi mi mi sol fa mi fa..." - do dziś znam lepiej niż tekst oryginału). I prawie każdemu z nas karmnik dla ptaków zbił tata.

A teraz sami mamy dzieci. W mojej społecznej bańce mocno się trzyma moda na nudę. Czas po szkole lub przedszkolu powinien być wolny - deklarujemy, zgodnie przysięgając, że nie będziemy stać w korkach, by dowieźć dzieci na gitarę lub ceramikę. Ale jednocześnie, po cichu, mimochodem, przekazujemy sobie informacje o szczególnie fajnych zajęciach, na które naprawdę warto się wybrać. Miejsca na warsztatach w Bramie Poznania, Muzeum Narodowym, Arsenale czy Zamku rozchodzą się w mig, jak niecertyfikowane rogale na maśle. Łamiemy zasadę nudy. I chyba nie ma w tym nic złego.

Nie ma brzydkich zdjęć

Utyskiwania na niedostatek wychowania estetycznego pojawiają się najczęściej w kontekście rozmów o polskim krajobrazie. - Byśmy mogli kształtować przyjazną przestrzeń, niezbędne jest uwrażliwienie na sztukę i architekturę - mówi krytyk architektury Jakub Głaz. W szkole tak zwane "michałki" spychane są na margines. Był nawet czas, gdy muzyka i plastyka zlały się w podstawie programowej w jeden przedmiot: sztukę. Studenci edukacji artystycznej na ASP uczyli się wystukiwać rytm, a studenci Akademii Muzycznej uczęszczali na lekcje rysunku. Czy ktoś, kto sam fałszuje, będzie w stanie przekazać dziecku, że harmonia jest ważna? Do muzyki i plastyki Głaz dorzuciłby architekturę (w niektórych krajach to osobny przedmiot w podstawówce). Chodzi nie tylko o to, byśmy wiedzieli, gdzie budynek ma fasadę, ale też potrafili rozpoznać dobrze zaprojektowane mieszkanie. I już jako dorośli nie wydawali majątku na proponowane przez deweloperów wielkie metraże z ciemną kuchnią i oknami na jedną stronę.

Lekcje plastyki mogą dać narzędzia do oceny sztuki, ale też nauczyć, że jeden wzorzec piękna nie istnieje. Kamil Wnuk, nauczyciel plastyki, dał swoim uczniom zadanie: wyjdźcie przed szkołę i zróbcie możliwie najbrzydsze zdjęcie. Wpadli w zakłopotanie. Bo chyba zdjęcie, które przedstawia odrapany śmietnik, jest brzydkie, prawda? Ale jeśli kadr jest ładny? - Po kilkunastu minutach stwierdzili: nie ma brzydkiego zdjęcia. Proste ćwiczenie stało się pretekstem do dyskusji o różnorodności, dyskryminacji, sprawiedliwości. Dotarliśmy do rozmów o różnicach w zarobkach kobiet i mężczyzn. My, nauczyciele przedmiotów artystycznych, mamy możliwość przemycenia na lekcjach treści, których w programie szkoły brakuje - mówi Wnuk.

Plastyka nie musi być tylko realizacją prac plastycznych. Innym razem Wnuk poprosił uczniów, by narysowali, co ich w szkole stresuje. Sztuka stała się narzędziem komunikacji wychowawcy z klasą. Uczniowie rysowali rzeczy, których może wprost by nie powiedzieli. Stresująca okazała się pierwsza ławka, publiczne wystąpienie, lekcja matematyki. Wnuk pokazał prace na wystawie towarzyszącej konferencji naukowej o stresie w szkole. - Poczuli się wyróżnieni - mówi.

Pianino a akcent

- Na zajęcia umuzykalniające przychodzą do mnie mamy z czteromiesięcznymi bobasami, gry na pianinie uczę już pięciolatków. Ale mam też dorosłego ucznia, któremu neurolog zalecił grę na instrumencie jako terapię po wypadku. W przypadku gry na pianinie bardzo rozwija się podzielność uwagi, ponieważ jednocześnie musimy czytać nuty oraz obiema rękami grać zupełnie co innego. Do tego dochodzi jeszcze pedał, czyli pracuje prawa noga - mówi Kamila Krawczyk, prowadząca warsztaty Kot Leon. Widzi, że jej uczniowie łatwiej się koncentrują, mają lepszą koordynację, są przyzwyczajeni do systematyczności. - Musimy też pamiętać o tym, że muzyka bardzo pozytywnie wpływa na rozwój wyobraźni i kreatywność, dzięki niej możemy być bardzo twórczy nie tylko na polu sztuki, przekłada się to na inne dziedziny. Dzieci, ucząc się gry na instrumencie, ćwiczą też słuch. Zauważyłam, że moi znajomi z Akademii Muzycznej pięknie mówią po angielsku. Nawet jeśli sam język znają słabo, akcent naśladują bezbłędnie - mówi. Jej samej muzyka daje relaks. Siada do pianina i odpływa.

"Świadomie" ważniejsze niż "dużo"

Sztuka w szkole to nie tylko muzyka i plastyka, wyodrębnione w programie jako osobne przedmioty. To także teatr. Przedszkolny Dzień Babci nie obędzie się bez przedstawienia dla rodziny, w szkole przynajmniej raz na jakiś czas wypada wybrać się do teatru.

Joanna Żygowska z Centrum Sztuki Dziecka pierwszy raz w teatrze była właśnie z mamą-nauczycielką i jej uczniami. Miała trzy albo cztery lata, a aktorzy na wielkiej scenie przedstawiali Królową Śniegu albo Kota w Butach. Nie pamięta już, którą sztukę widziała pierwszą. W stereotypowej opowieści mała Asia zachwyciłaby się grą aktorów, dekoracjami i opuściła widownię z mocnym postanowieniem, że w przyszłości też zajmie się teatrem. Tymczasem owszem, chyba  jej się podobało, ale prawdziwa miłość do teatru pojawiła się dopiero, gdy jako licealistka zaczęła sama wybierać przedstawienia. Wcześniej nie pojawiły się sprzyjające okoliczności, by to spotkanie zaistniało. Dziś jako badaczka i pedagożka teatru Żygowska wie, że klucz do pokochania tej dziedziny sztuki nie leży wyłącznie we "wcześnie" ani w "dużo", a w "świadomie" i w sprzyjających okolicznościach.

- Może się zdarzyć, że dziecko z tej pierwszej wizyty nie wyjdzie zachwycone. Może to nie ten moment? Może przestrzeń będzie dla niego za duża? Może tego konkretnego dnia nie będzie miało ochoty na takie wydarzenie? Dziś coraz częściej spektaklom dla dzieci towarzyszą działania pedagogiczno-teatralne, warsztatowe, które pozwalają zainicjować rozmowę o spektaklu, wymienić się wrażeniami, ale także lepiej poznać teatralną przestrzeń. Warto próbować - mówi Żygowska.

Różne przyjemności

Moi znajomi, gdy pytam, dlaczego posyłają dzieci na zajęcia artystyczne, odpowiadają zwykle: "Bo same chciały". Odważniejsi przyznają: "Dziecko ma zajęcie, a ja mam wolną chwilę". A tacy, którzy w ogóle się  nie przejmują zdaniem innych, mówią: "Trochę go do tej gitary zmusiłam, ale dobrze wiem, jak muzyka rozwija mózg".

Rodzice starannie dobierają tematy. Jeśli budowanie makiet miasta, to w połączeniu z nauką o wspólnej przestrzeni. Jeśli zabawki z recyklingu, to w pakiecie z pogadanką o klimacie. Ale zwykłe zabawy plastyczne czy rytmika w pobliskim domu kultury też mają wiele sensu. Nawet jeśli nie wychowa inżynierki ani baletmistrza, to stworzy sąsiadów: poznają się dzieci i rodzice czekający w korytarzu na koniec zajęć.

Ze wszystkich motywów najbardziej lubię ten, o którym powiedziała mi parę lat temu dr Michałowska, przed konferencją o muzyce i plastyce w szkole. - Żyjemy w kulturze konsumpcji, w której jedną z podstawowych wartości jest hedonizm i zbytnie skoncentrowanie na materialnej stronie życia. Wyzwaniem dla współczesnej edukacji jest pokazanie alternatywnych sposobów na przyjemne i wartościowe życie, skoncentrowane nie tylko na jednostce, ale także na wspólnocie ludzi uczących się i tworzących nowe jakości - stwierdziła.

I dlatego - pamiętając o czasie na nudę - wystawiam dzieci na kontakt ze sztuką. By poznały różne przyjemności.

Natalia Mazur, "Gazeta Wyborcza"

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2019