Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Ładność precz!

- Jak nauczyć wolności i odkrywania siebie, gdy ucznia ogranicza kartka rozmiaru A4 i 45 minut raz w tygodniu? - mówi Maja Brzozowska-Brywczyńska, socjolożka i animatorka.

. - grafika artykułu
Maja Brzozowska-Brywczyńska, fot. archiwum prywatne

W przedszkolu dzieci ciągle coś rysują, malują, śpiewają.

Moje dzieci poszły do przedszkola, w którym nauczycielki nawet polecenia wydawały śpiewająco, a odpowiednie piosenki towarzyszyły sprzątaniu zabawek czy myciu rąk przed posiłkiem. Zamiast szlaczków było szydełkowanie, naukę o łączeniu barw dzieci przyswoiły, malując na mokrej kartce akwarelami w podstawowych kolorach, a harmonię dźwięków poznawały, grając na dzwonkach pentatonicznych, które zawsze brzmią dobrze. To przedszkole waldorfskie, muzyka i plastyka nie są tam traktowane jak osobne byty, lecz ważna część programu. Nie wiem, jak jest w placówkach publicznych.

Chyba nie najgorzej, dzieci mają dużą możliwość ekspresji, a nauczycielki pożyczają metody z różnych pedagogik. Z czasem jednak, w szkole, muzyka i plastyka spychane są na margines. Chyba nie zdajemy sobie sprawy z ich znaczenia.

Założenia zapisane w programie szkoły są bardzo górnolotne. Przedmioty artystyczne mają służyć ekspresji twórczej, poznaniu samego siebie, integrować uczniów, rozwijać umiejętności poznawcze: koncentrację czy zapamiętywanie. W praktyce mamy jednak z tymi przedmiotami problem. A wynika on z tego, że mają one dwa cele nie do pogodzenia. Dziecko z jednej strony ma zdobyć wiedzę: poznać artystów, ruchy w sztuce i muzyce, pojąć barwy i nuty. Z drugiej strony jest nacisk na rozwój zdolności plastycznych i muzycznych, które nie każdy przecież ma. Jak ocenić rysunek, który ma być wyrazem indywidualnej ekspresji twórczej? Czy można obniżyć ocenę za kleks na obrazku dziecku, które słyszało o Pollocku? Albo powiedzieć, że śpiewa nieczysto, dziecku, które słyszało o śpiewie białym? Albo wychodzimy z założenia, że jest jakiś wzorzec "ładności", albo za Josephem Beuysem powtarzamy, że każdy jest artystą.

Mnie podoba się założenie, że głównym zadaniem tych przedmiotów jest poszerzenie wachlarza znanych dziecku przyjemności. Uczymy się, że tworzenie może być miłe.  

Na poziomie założeń pewnie o to chodzi. Ale jak nauczyć wolności i odkrywania siebie, gdy ucznia ogranicza kartka rozmiaru A4 i 45 minut raz w tygodniu? A na muzyce nie ma miejsca na jam session, bo trzeba się nauczyć kolędy na cymbałkach? Przyjemność podszywa stres.

Nauczyciele kombinują, jak ograniczenia - i te fizyczne, i te wynikające z programu - obejść. Rozmawiałam z plastykiem, który wykorzystuje lekcje jako pretekst do rozmów o otwartości na odmienność.  Albo na jednej lekcji klasa lepi ludziki, a tydzień później wykorzystuje je w animacji poklatkowej. I czasu wystarcza.

Pasja nauczyciela w przypadku tych przedmiotów jest wyjątkowo ważna, ale nie może być tak, że udane lekcję będą mieli tylko ci, którzy mają szczęście do pedagoga. Marzy mi się rewolucja w szkole. Naukę rysowania można ćwiczyć, rysując komórkę na biologii, muzyczne metrum wykorzystać, gdy tłumaczymy ułamki. Chciałabym, żeby uczestnicy moich warsztatów przestali pytać, czy ładnie coś zrobili. Odpowiadam im pytaniem: A tobie się podoba? Fajnie się czujesz, gdy to robisz?

rozmawiała Natalia Mazur

* Maja Brzozowska-Brywczyńska - doktor, adiunkt w instytucie socjologii UAM, bada dzieciństwo, animuje kulturę

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2019