Kultura w Poznaniu

Varia

opublikowano:

Pamiętam, że 11 września...

Są daty, które zapadają w pamięć na zawsze. Trwale, krok po kroku, zapisują we wspomnieniach nawet najbardziej błahe czynności, których nie odnotowujemy na co dzień. Pamiętamy wtedy każde słowo, nastrój, czasem nawet zapachy i smaki. Zapytaliśmy poznańskich ludzi kultury o to, jak pamiętają moment, w którym dowiedzieli się o jednym z najstraszliwszych ataków terrorystycznych w historii świata. Dziś mija 20. rocznica od zamachu na World Trade Center. 

. - grafika artykułu
11.09.2001, fot. Library Of Congress

Izabella Gustowska, artystka intermedialna

"To miał być piękny tydzień spędzony w Galeriach i Muzeach Nowego Jorku. Czy mogłam przypuszczać, że we wtorek 11 września będę naocznym świadkiem zdarzeń, które spowodowały, że świat zamarł w oczekiwaniu, wstrzymał oddech, a miliony ludzi z przerażeniem pomyślały o III wojnie światowej. Byłam na West Brodway w okolicach La Guardia Pl., kiedy setki osób rzuciło się do ucieczki. Widziałam nogi i plecy biegnących, słyszałam zbiorowy okrzyk grozy. To była chwila i bliźniaczych wież World Trade Center już nie było. W pustej przestrzeni nieba kłębił się dym, pył i ogień. Nie słyszałam nawet huku, bardziej krzyk, płacz i milczenie, wielkie milczenie. A potem rozdzwoniły się telefony, setki ludzi dzwoniło do bliskich z aparatów komórkowych i ulicznych. Zawyły karetki, wozy strażackie i policyjne, tysiące mieszkańców wypłynęło na ulice Nowego Jorku z zamykanych sklepów, szkół i miejsc pracy. Wszędzie wokół rozmowy, sprzeczne relacje, z głośników radiowych i wystawionych na ulicę telewizorów zaczęły docierać rozmiary niewyobrażalnej katastrofy."

(fragment wspomnień z "Czasu Kultury" nr 3/2001, opublikowany za zgodą autorki)

Jacek Kąkolewski, muzyk

11 września byłem w samolocie do Nowego Jorku. Płyta Happy Pills miała ukazać się w USA i lecieliśmy na krótką trasę koncertową. Na 13 września były zaplanowane dwa koncerty w Nowym Jorku, a później kilka kolejnych w innych miastach na wschodnim wybrzeżu. W czasie gdy nastąpiły ataki byliśmy nad Atlantykiem, w świetnych humorach. Zdążyliśmy obejrzeć film i właśnie na ekranie pokazywano instrukcję wypełniania dokumentów wjazdowych, kiedy poinformowano nas, że w związku z atakami terrorystycznymi zawracamy do Frankfurtu. Krążyły plotki o porwanych samolotach, ale żaden z pasażerów raczej nie znał szczegółów. Agnieszka, która wtedy z nami śpiewała, studiowała w Atlancie i miała dolecieć do NY. Dlatego zapytałem stewardessę, czy na liniach krajowych wszystko w porządku. Zbladła i nic nie powiedziała. Aż do wylądowania nie powiedziano nam nic o szczegółach zamachów - o tym, że porwane samoloty uderzyły w WTC dowiedzieliśmy się dopiero na lotnisku. Nigdy już nie zagraliśmy w USA.  

Marek Wasilewski, dyrektor Galerii Miejskiej Arsenał

We wrześniu roku 2001 objąłem stanowisko redaktora naczelnego "Czasu Kultury". Stara redakcja uznała, że wydawanie pisma nie ma już sensu i jako nowy redaktor musiałem skompletować nowy zespół redakcyjny. Zaprosiłem do współpracy Monikę Bakke, Agatę Jakubowską i Waldemara Kuligowskiego. Pierwsze zebranie ustaliliśmy na 11 września. Spotkanie odbywało się w przyziemiu przy ulicy Fiołkowej. Na parapecie stał odbiornik radiowy, z którego cicho sączyła się muzyka. Mieliśmy do omówienia bardzo dużo spraw, dzieliliśmy się planami i projektami. Nagle dał się słyszeć głos spikera informujący o potężnym zamachu na WTC w Nowym Jorku. Koleżanki i koledzy z redakcji przestali ze mną rozmawiać i zaczęli wsłuchiwać się w treść informacji. Zirytowany tym, że nie koncentrują się na naszej rozmowie, powiedziałem, żeby nie słuchali radia bo mamy ważniejsze rzeczy do omówienia niż jakieś pseudoinformacje, które na pewno zaraz okażą się częścią fikcyjnego słuchowiska.

Joanna Jodełka, autorka kryminałów

Gdy wchodziłam do biura na Zwierzynieckiej zaczepił mnie urzędujący na parterze portier. Miał swoje stanowisko pracy w małym pomieszczeniu za szybą i zazwyczaj z nudów wpatrywał się w ekran malutkiego telewizorka. Z reguły go ukrywał, ale wtedy postawił go na blacie i machnął mi ręką z przerażeniem pokazując palcem czarno biały obraz. Przez pół godziny razem z nim wpatrywałam się w ziarnisty przekaz. Gdy uderzył drugi samolot wybiegłam i ruszyłam do domu. Znalazłam kanał z dwudziestoczterogodzinną telewizją informacyjną, która dopiero niedawno zaczęła działać i utkwiłam przed nim na resztę dnia. Jak zaklęta. To co w małej portierni wydawało się nie prawdopodobieństwem, na dużym ekranie wyglądało jak katastroficzny film. Z tym, że to trwało i trwało. Na moich oczach ludzie skakali z pięter, runęły dwie wieże, kolejny samolot uderzył w Pentagon i nie było wiadomo co jeszcze się wydarzy. Niewiarygodny, makabryczny, wyreżyserowany spektakl, na żywo, o zabijaniu.

Błażej Wandtke, były dziennikarz prasowy i telewizyjny

11 września prowadziłem lokalne wydanie "Gazety Wyborczej". Tuż po godzinie 15 ktoś w redakcji usłyszał w radio, że "samolot spadł na World Trade Center", skojarzył to z budynkiem WTC przy Bukowskiej. Krzyknął do dyżurnego, żeby dzwonił na straż pożarną. Równocześnie do mnie zadzwonił redaktor z Warszawy mówiąc, że właśnie doszło do zamachu terrorystycznego w Nowym Jorku i nie ma możliwości, żebym zmieniał jakąś lokalną informacją pierwszą stronę ogólnopolskiej Wyborczej. Poznańskich strażaków więc nie niepokoiliśmy. Tego dnia ciężko się napracowałem, żeby odciągnąć dziennikarzy od telewizorów - wszyscy patrzyli w ekrany telewizorów i teksty do lokalnego wydania powstawały bardzo późno. Pamiętam, że jednemu z reporterów udało się spotkać Szewacha Weissa, ambasadora Izraela w Polsce, który akurat był w Poznaniu i przeprowadzić z nim krótką rozmowę na temat zamachu w Nowym Jorku. Wstawiliśmy ją na pierwszą stronę lokalnego wydania "GW".

Przemysław Toboła, były dziennikarz telewizyjny

11 września byłem w pracy, w TVP Poznań, gdzie jak z-ca kierownika Redakcji Programu Regionalnego kolaudowałem kolejne programy przed emisją. Na sąsiednim monitorze miałem podgląd na TVN 24 i zobaczyłem nagle obraz, gdy pierwszy samolot uderza w WTC. Wybiegłem z salki kolaudacyjnej i pobiegłem po schodach, dwa piętra w dół, do redakcji "Telekuriera", magazynu reporterów Oddziałów Terenowych TVP, w produkcję którego byłem pośrednio zaangażowany. Gdy w redakcji zaczęliśmy debatować, jak odnotować katastrofę w dzisiejszym wydaniu, drugi samolot uderzył w kolejny wieżowiec. Pomyślałem, że wybuchła wojna, gdy dotarła informacja, że trzeci samolot kieruje się na Pentagon. I kolejna refleksja - czy w budynku WTC byli Polacy?

Aleksandra Przybylska, dziennikarka prasowa

11 września 2001 roku byłam już dziennikarką "Gazety Wyborczej" w Poznaniu, zajmowałam się na co dzień edukacją i samorządem. Piszę "już", bo nie minął ledwie rok z haczykiem od dnia, w którym skończyłam studia na UAM, na dwóch specjalnościach - marketing polityczny oraz stosunki międzynarodowe. Nie piszę o tym, by się chwalić, lecz bardziej podkreślić, że tego właśnie dnia - 11 września 2001 roku - zrozumiałam, że tę drugą specjalność, wszelkie jej mądrości, zasady, cokolwiek, czego się tu nauczyłam, właśnie szlag trafił, bo w skali globalnej nic już nie będzie takie samo. Stosunki międzynarodowe? Jakie stosunki?! - chodziło mi wieczorem po głowie. Ale zanim to, od rana był zwykły dzień w redakcyjnym newsroomie. Poranne kolegium, planowanie gazety - wówczas jeszcze bardziej papierowej niż na potrzeby internetowego serwisu. Dzień sobie biegł, i biegł, podobny do tylu innych wcześniej. Aż nagle, krótko przed godz. 15, w jednym z radiowych serwisów gruchnęły wieści o pożarze budynku World Trade Center. Telewizje informacyjne, portale internetowe, jakie dziś znamy, 20 lat temu w Polsce jeszcze nie istniały. Raczkowała telewizja TVN24 i wydarzenia w Nowym Jorku i w USA były dla niej niczym chrzest bojowy. Pamiętam, jak staliśmy w newsroomie w Poznaniu przed redakcyjnym telewizorem i - mimo całej niewiarygodności, mimo niesłychanego okropieństwa widoku samolotu wbijającego się w drugą wieżę WTC - nie mogliśmy dosłownie oderwać wzroku od ekranu. To zapewne było jedno z nieskończonej ilości miejsc na świecie, które tak wyglądały w tamtych chwilach 20 lat temu.

Pamiętam jeszcze telefon do mamy (kto wówczas nie zadzwonił do bliskich, ręka w górę), której usiłowałam wytłumaczyć, co się dzieje w USA. Nie szło mi chyba jednak najlepiej,  bo w końcu po prostu odesłałam ją do TVN24. To było już chyba po tym, jak po newsroomie poniósł się błagalny skowyt redaktora prowadzącego, byśmy jednak zaczęli coś pisać do lokalnej poznańskiej gazety i oddali mu teksty, gdyż ma dedlajn papierowego wydania. Nieprzekraczalny.

Edgar Hein, Redaktor Programowy Radio Afera

Kilka dni wcześniej rozpocząłem naukę w gimnazjum, które z racji tego, że było przeładowane, organizowało zajęcia również w godzinach popołudniowych. W ten wtorek kończyłem lekcje o 17. Wracałem do domu gimbusem, wszyscy byliśmy niczego nieświadomi, nikt nam niczego nie powiedział. Gdy wszedłem do domu zobaczyłem przestraszoną mamę stojącą przed telewizorem. Sam pobladłem widząc samoloty wbijające się w najpierw w jedną, potem w drugą wieżę. Pamiętam jak kolejni eksperci wykładali swoje teorie na temat tego, kto mógł być autorem ataku - jeden ze starszych Panów przekonywał nawet, że może to być sprawka terrorystów ekologicznych. Chociaż zamach był niezwykle daleko to czuło się, że na naszych oczach dzieje się historia. Do dziś pamiętam ten strach i zwątpienie, które mi towarzyszyło. I widok przestraszonej mamy stojącej przed telewizorem.

Jerzy Moszkowicz, dyrektor Centrum Sztuki Dziecka

Pamiętam tamte straszne chwile, a kiedy je wspominam, to powracam do towarzyszących im emocji, chyba z przerażeniem jako odczuciem najsilniejszym. Byłem wtedy w moim biurze, ktoś zawołał, żeby koniecznie włączyć telewizję. Miałem w gabinecie bardzo duży odbiornik, przybiegło jeszcze kilka osób. Patrzyliśmy na obrazy z Nowego Jorku nie wierząc własnym oczom. Ten związek frazeologiczny tym razem miał znaczenie prawie dosłowne: wydawało się, że to, co oglądamy niczym w katastroficznym filmie, nie może dziać się naprawdę. A ponieważ było naprawdę, to czułem, że świat zmienia się na naszych oczach i odtąd nie będzie już taki sam. Co poniekąd się sprawdziło.

Piotr Zakens, kino Rialto

11 września jest to jeden z tych dni, które pamięta się bardzo dobrze. Byłem wtedy w pracy, w Art-Filmie - firmie zajmującej się promocją i dystrybucją filmów, kiedy zadzwonił kolejny telefon i ktoś - niestety nie pamiętam już kto -  zapytał, czy już wiem co się stało i że w Empire State Building uderzył jakiś samolot. Oczywiście nie wiedziałem. Zaaferowany poinformowałam moich znajomych z pracy, chwilę później udało się nam zweryfikować tę informację i okazało się, że po pierwsze to nie Empire State Building, ale World Trade Center, po drugie nie jeden samolot, a dwa, po trzecie, że to był atak terrorystyczny, a USA ogłosiły że są w stanie wojny, po czwarte zaś - że porwano też inne samoloty. To był szok. Przez następne dni obserwowaliśmy, jak szybko i dynamicznie potrafi zmienić się cały świat.

Maciej Krajewski, pielęgniarz i fotograf, założyciel Stowarzyszenia "Łazęga poznańska"

Dowiedzialem sie o zamachu "klasycznie", bo podczas zakupów. Zobaczyłem na minitelebimach w Kupcu Poznańskim obraz uderzającego w wieżowiec samolotu. Pomyślałem, że to NIESTOSOWNA reklama filmu sensacyjno-katastroficznego, jakaś kompletna fikcja. Potem było jeszcze wiele godzin wsłuchiwania się w radio i telewizję, w komunikaty, relacje. Uczucie paraliżu, strachu przed totalną wojną. Nie pomyślałem o tym, że to daleko, za Oceanem, że nas to nie dotyczy. Przeciwnie. Terroryzm, rozlewające się po Świecie antagonizmy, nienawiść, żądza zemsty, odwetu i coraz więcej bezbronnych, niewinnych ofiar cywilnych... Byłem jeszcze przedl swoją pierwszą w życiu podróżą samolotem.

Krzysztof "Grabaż" Grabowski, wokalista i autor tekstów, lider zespołów Pidżama Porno i Strachy na Lachy

11 września 2001 roku, kiedy to się stało, byłem w pracy. Siedziałem w biurze Fundacji 750-lecia Miasta Poznania. O pierwszym samolocie dowiedziałem się z Onet.pl. W tym samym czasie, moja żona, była w Londynie. Zaraz wyszedłem z biura i na ulicy Ratajczaka wreszcie się do niej dodzwoniłem. O zamachu w Nowym Jorku jeszcze nic nie wiedziała. Miałem niezłego pietra i bałem się, bo kolejnym, niemal naturalnym celem terrorystów, wydawała się być stolica Wielkiej Brytanii. Zaraz pojechałem do domu. Tam też, prawie na żywo, widziałem jak drugi samolot wbija się w kolejną wieżę World Trade Center. Nie bardzo potrafiłem uświadomić sobie, że to się dzieje realnie. Miałem wrażenie, że to tylko katastroficzny film. Niestety, to działo się naprawdę... Nie zdawalem sobie wtedy sprawy, jak bardzo zmieni się nasze życie, jak bardzo zmieni się świat...

oprac. as