Kultura w Poznaniu

Varia

opublikowano:

Chleb i sumienie

Dwóch wspaniałych i odważnych ludzi, którzy sprzeciwili się rygorystycznemu prawu III Rzeszy, upamiętnia niewielki, jeszcze nieurządzony skwer u zbiegu ulic Międzyzdrojskiej i Słupskiej.

. - grafika artykułu
Skwer im. Wacława Kopydłowskiego i Leona Stróżczyńskiego, fot. Grzegorz Dembiński

Patroni skweru zostali ukarani przez Niemców za pomaganie Żydom. 80 lat temu, 14 grudnia 1942 roku, w więzieniu przy ul. Młyńskiej wykonano wyrok śmierci na Leonie Stróżczyńskim. Współdziałający z nim Wacław Kopydłowski został skazany na sześć lat obozu karnego. Ich losy wiążą się z tematyką jednego z pierwszych odcinków cyklu Skwery i skwerki. Opisałem w nim pięknie urządzony skwer Sprawiedliwych wśród Narodów Świata przy ul. Królowej Jadwigi. Na skwerze tym stoi pomnik poświęcony Żydom uwięzionym i zamordowanym w obozie pracy na terenie dawnego stadionu im. Edmunda Szyca, nazwanym przez okupantów Judenarbeitslager-Stadion.

Obóz ten działał w latach 1941-1943. Żydowscy więźniowie, zwiezieni do niego z całej Wielkopolski, byli wykorzystywani do różnego rodzaju robót budowlanych na terenie Poznania. Do pracy byli pędzeni wcześnie rano, pracowali przez wiele godzin w najtrudniejszych warunkach, na mrozie czy w deszczu, dostawali głodowe racje żywnościowe, pili deszczówkę, często spali pod gołym niebem. Zapadalność na choroby i śmiertelność była wśród więźniów bardzo wysoka. Za drobne przewinienia groziła kara śmierci, a mordercze warunki uwięzienia przetrwali tylko najsilniejsi. Z Poznania zostali później wywiezieni do getta w Łodzi lub mniejszych gett w miastach wschodniej Wielkopolski, a potem zginęli w obozie zagłady w Chełmie nad Nerem lub w Oświęcimiu.

Obóz na stadionie był obozem głównym. Na przedmieściach i wokół miasta Niemcy urządzili kolejnych 20. Jeden z nich, Judenarbeitslager Steineck 3, mieścił się w Krzyżownikach w zbudowanej krótko przed wojną szkole (obecnie to Zespół Szkół nr 1 przy ul. Leśnowolskiej w Smochowicach). Żydzi z tego obozu wykonywali prace ziemne w Kiekrzu, Strzeszynie, na Woli i w okolicach Krzyżownik. Budowali także sztuczne jezioro Rusałka. Idących do pracy, wycieńczonych z głodu więźniów widywało o poranku wielu mieszkańców Poznania. Tylko nieliczni z nich odważyli się udzielić pomocy, np. rzucić kromkę chleba, jabłko czy marchew. Groziły za to bowiem surowe konsekwencje, z karą śmierci włącznie.

Wśród najodważniejszych był Wacław Kopydłowski z Kiekrza. Na tyłach budynku jego piekarni biegła droga, którą codziennie przechodziła kolumna żydowskich więźniów. Początkowo nadzór wartowników nie był zbyt ścisły i niektórym konwojowanym udawało się na chwilę odłączyć. Szybko zorientowali się, że mogą szukać pomocy w piekarni Kopydłowskiego. Gdy nie było jeszcze gotowego chleba, wyjadali surowe ciasto z kadzi mieszalnika. Później piekarz o dobrym sercu dbał już o to, by na niespodziewanych gości czekał wypieczony potajemnie chleb. Wyznaczeni z kolumny "kurierzy" po kryjomu odbierali chleb od Kopydłowskiego i jeszcze w czasie marszu rozdzielali go wśród współwięźniów. Niestety Niemcy dość szybko się zorientowali, że Żydzi nielegalnie zaopatrują się w żywność, i uszczelnili nadzór. Wtedy Kopydłowski znalazł inne rozwiązanie. Nawiązał kontakt i zaprzyjaźnił się z mieszkającym w pobliżu Leonem Stróżczyńskim, który został skierowany przez Arbeitsamt (okupacyjny urząd pracy - przyp. red.) do pracy na stanowisku strażnika obozowego. Wspólnie obmyślili plan przemytu chleba do obozu i zaczęli go tam dostarczać. Jednak nadzór obozowy działał sprawnie. Komendant obozu dowiedział się o przemycie i wszczął alarm. W maju 1942 roku Niemcy zatrzymali Stróżczyńskiego, gdy wiózł na rowerze worek z kilkunastoma bochenkami chleba.

Obu Polaków aresztowano, uwięziono w obozie w Forcie VII, a potem poddano brutalnemu śledztwu w siedzibie Gestapo w dawnym Domu Żołnierza. Na rozprawie, która odbyła się 16 listopada 1942 roku przed Sądem Specjalnym (Sondergericht) w Poznaniu, Wacław Kopydłowski został skazany na sześć lat ciężkiego obozu pracy, natomiast Leon Stróżczyński na karę śmierci. Egzekucję wykonano 14 grudnia 1942 roku. Kopydłowski odbywał karę w najcięższych więzieniach we Wronkach, Sieradzu i Rawiczu. W obliczu zbliżającego się frontu więźniów z Rawicza przepędzono pieszo w mrozie i śniegu do Żagania. W ostatnich miesiącach wojny trafił jeszcze do karnych obozów pracy na terenie Rzeszy w Griebo k. Coswig i Dessau. Udało mu przeżyć uwięzienie i pracę przymusową. W maju 1945 pieszo wrócił do Polski, odtworzył utracone w czasie wojny wyposażenie piekarni i wznowił produkcję. Po wojnie przetrwał okres walki władz komunistycznych z "prywatną inicjatywą gospodarczą" i pracował w swojej piekarni do końca życia.

Losy Kopydłowskiego i Stróżczyńskiego stały się znane dzięki świadectwu jednego z ocalałych Żydów. Kopydłowski skomentował przywołaną historię na łamach gazety. "To przecież normalne, że jeden pomaga w biedzie drugiemu. Chyba nieliczni Żydzi przeżyli pobyt w Krzyżownikach. Mój chleb też im nie pomógł, ale mam spokojne sumienie, że starałem się ulżyć cierpiącym" - powiedział. Zmarł w 1973 roku. Jest pochowany na cmentarzu parafii pw. Imienia Maryi w Krzyżownikach-Smochowicach. Skwer, który nosi imię Wacława Kopydłowskiego i Leona Stróżczyńskiego, to niewielki i niestety jeszcze nieuporządkowany teren, który wymaga działań. Brakuje m.in. tabliczki z biogramami upamiętnionych bohaterów, jakie zwykle umieszczane są na skwerach. Warto wiedzieć, że skwer znajduje się dokładnie naprzeciwko dawnej piekarni Wacława Kopydłowskiego, którą teraz prowadzi jego wnuk.

Wielu poznaniaków pomagało Żydom w czasie okupacji, ale udokumentowanych i opisanych jest tylko kilka takich przypadków. Należy do nich historia Wacława Kopydłowskiego i Leona Stróżczyńskiego. Warto ich godnie upamiętnić, bo byli to ludzie wielkiego serca i wielkich czynów. Zdecydowali się podarować bliźniemu kawałek chleba, chociaż wiedzieli, że grozi za to śmierć.

Szymon Mazur

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2022