DakhaBrakha w staroukraińskim oznacza dawać / brać. Im bardziej wmyślam się w to tłumaczenie, tym więcej sensów w nim dostrzegam, zwłaszcza w kontekście twórczości zespołu, który sobotni listopadowy wieczór zawładną sceną CK Zamek i sercami zgromadzonej tam publiczności. Wymiana energii, współdzielenie i współtworzenie przeżycia, którego nawet najbardziej skrupulatny opis nie będzie w stanie w całości oddać. Ćwiczenie z uważności, wzmocnienie poczucia sensu, dumy i spełnienia wynikającego z uczestnictwa w tak pięknym, żywym i rozwijającym procesie. Spotkanie z DakhaBrakhą to coś więcej niż koncert. To oparty na braniu i dawaniu proces, który jak nic innego potrafi przekonać nas o terapeutycznych właściwościach sztuki.
Zespół powstał w 2004 roku w Kijowskim Centrum Sztuki Współczesnej Dach. Pierwotnie był formacją, która akompaniowała do przedstawień Wladislawa Troitsky'ego, ukraińskiego aktora, reżysera i dramaturga, który skupiał wokół siebie młodych muzyków z zamiłowaniem do folkloru. Gdy absolwentki etnomuzykologii, Nina Harenecka, Iryna Kowałenko i Ołena Cybulska dołączyły do teatru chcąc podjąć współpracę z Troitsky'm, Marko Hałanewycz już tam pracował. Był aktorem, chociaż - jak wspomina w wywiadach - zanim to się stało, przeszedł długą drogę, od montera sceny do reżysera dźwięku. Ich doświadczenia diametralnie się różniły - choć wszyscy związani byli z działaniem w obszarze ukraińskiej kultury, artystki zajmowały się muzyką od najmłodszych lat, Hałanewycz zaś rozpoczął swoją przygodę znacznie później. To właśnie Troistsky wyszedł z inicjatywą założenia zespołu, który miałby połączyć wiedzę i kompetencje całej czwórki. Dość szybko okazało się, że ten trop był więcej niż słuszny. Ukraińska (i europejska) scena zyskała kolejny narodowy skarb, a od czasu inwazji Rosji na Ukrainę - ambasadora, wykorzystującego swój potencjał do nieustannego kierowania na Ukrainę wiązki światła i społecznej uwagi. Na swoim koncie mają 7 płyt i setki koncertów, również i tych, które były częścią programów międzynarodowych festiwali muzyki etnicznej, między innymi w Ukrainie, Francji, Wielkiej Brytanii czy Austrii oraz poza granicami Europy - w Chinach, Australii, Kolumbii, Nowej Zelandii i Brazylii.
Najpierw oddziałują na wzrok. Ich dopracowane, stylizowane na tradycyjne kostiumy z charakterystycznymi czapkami przykuwają uwagę, odzwierciedlając jednocześnie podejście zespołu do wykonywanego repertuaru. Nie tworzą oni bowiem autentycznej ukraińskiej muzyki, a eksperymentują z nią, wykorzystując rozbudowane instrumentarium i etno-wpływy niemal z całego świata. Dlatego ich stroje są wariacjami na temat, nie ich dosłownym przełożeniem. Zdecydowali się na nie pod wpływem aktorki Tetiany Wasylenko, która zaproponowała obranie takiego kierunku i który do dziś sprawdza się świetnie. Kiedy pojawia się dźwięk, wszystko co dzieje się poza granicami sali przestaje mieć znaczenie. Od pierwszych chwil DakhaBrahka wciąga nas w swoją muzyczną narrację, budując napięcie i zarazem bardzo osobistą, intymną atmosferę. Instrumentarium kwartetu prezentuje się imponująco: Kowałenko - jumbo, perkusja, bębny, żalijka, dudy, flet i akordeon, Cybulska - instrumenty perkusyjne, bębny i harmonijka, Hałanewycz - darbuka, tabli, didgeridoo, puzon i akordeon, Harnecka - wioloneczela i bębny. Do tego każdy z artystów śpiewa, wzbogacając brzmienie zespołu unikalną barwą swojego głosu. Znów powraca wątek etymologii nazwy, wymiany muzycznych myśli i doświadczeń, przekazywania głosu wprowadzającego nas w meandry opowiadanych historii.
Ich utwory tym właśnie są - opowieściami, często bardzo poruszającymi, które wspierane są przez przepiękne, momentami wręcz hipnotyzujące wizualizacje. W swoich wypowiedziach zespół podkreśla teatralne korzenie i to, jak ważnym dla nich było stworzenie widowiska, które będzie satysfakcjonujące nie tylko pod kątem muzycznym, ale i wizualnym. Obrazy funkcjonują więc w połączeniu z dźwiękiem - od przejmujących ballad i kołysanek do utworów o silnie zarysowanej warstwie rytmicznej. Te ostatnie zresztą to, zważywszy na przewagę instrumentów perkusyjnych, jeden ze znaków rozpoznawczych zespołu.
Sala Wielka w Centrum Kultury Zamek w sobotni wieczór wypełniona była po brzegi. Na trybunach zajęte były nawet schody, a ta część publiczności, która zdecydowała się na miejsca stojące, stała się częścią tańczącego, energetycznego tłumu. Spotkania takie jak to - iskrzące od energii, autentyczne, otwierające na piękno i głębię otaczającego nas świata - powinny być przepisywane na receptę. Zwłaszcza na długie, listopadowe wieczory, które zdają się nie mieć końca i jak żadna inna pora w roku potrzebują światła i ciepła. DakhaBrakha daje nam go mnóstwo. Wystarczy po nie sięgnąć.
Marta Szostak
- DakhaBrahka
- CK Zamek
- recenzja z 16.11
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024